2013-05-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XII Cracovia Maraton z punktu widzenia końca stawki :) (czytano: 436 razy)
XII Cracovia Maraton był 3 biegiem na tym dystansie w mojej biegowej „karierze”. Debiut miał miejsce prawie dokładnie rok temu podczas Silesia Maratonu, czas - szkoda gadać 4:53. Na usprawiedliwienie mam upał jaki wtedy panował i profil trasy, który nie jest najłatwiejszy. Jesienią zeszłego roku wystartowałem z kolei „u siebie” w Maratonie Wrocławskim. Udało mi się poprawić swój wynik, ale czas 4:39 daleki był od moich ambicji i oczekiwań. W zasadzie w obydwu startach dał o sobie znać brak wytrzymałości, co przełożyło się na spacery od 25 - 30 km.
Na pierwszy tegoroczny start w maratonie początkowo wytypowałem Lipsk, ale po wycofaniu się mojego kompana z wiosennego maratonu, na placu boju pozostał Kraków, Silesia i Opole. Opole odpadło jako pierwsze, ze względu na termin i cztery pętle(pobiegnę tam jednak połówkę), Silesia ciągle napawała mnie strachem, więc pozostał Kraków.
Miał to być mój pierwszy wyjazd z prawdziwego zdarzenia tzn. z pobytem na miejscu dzień przed maratonem i wyjazdem kolejnego dnia po maratonie. Silesię „obskoczyłem” z domu rodziców, Wrocław miałem na miejscu, więc nie łyknąłem tak naprawdę atmosfery przed maratońskiej, ze snuciem się po Expo, pasta party etc.
W Krakowie pojawiliśmy się w sobotę około 15.00 udając się od razu po odbiór numeru startowego i na pasta party. Odbiór poszedł dość sprawnie, rozśmieszyło mnie tylko jak zawodnik odbierający numer przede mną zapytał wolontariuszkę, co to jest pasta party. Ta, zrobiła mocno zdziwioną minę i powiedziała: Nooooo…. jakaś impreza. Tłumiąc śmiech odpowiedziałem, że chodzi o posiłek składający się z makaronu. Po minach jakie zrobili mam wątpliwość czy mi uwierzyli.
Samo pasta party… cóż z zasady nie korzystam raczej z cateringu przed i po biegowego, raz z racji na swój wegetarianizm, dwa ze względu na kiepską jakość serwowanych posiłków. Nie mniej jednak tym razem poszliśmy, licząc, że może dzieciaki coś zjedzą. To co nas tam spotkało było już wiele razy opisywane na łamach MP, więc spuszczę na pasta party zasłonę milczenia :). Po wyrzuceniu makaronu :) poszliśmy pokibicować kończącym bieg na 4,2 km czyli Minimaraton. Było całkiem sympatycznie, może poza 25 stopniowym upałem (zastanawiałem się jak to możliwe, żeby jutro było 12 stopni). Nagle na mecie zrobiło się potężne zamieszanie, kolesie z kamerami zaczęli prawie tratować wbiegających zawodników. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Aż tu nagle zobaczyłem jakież to gwiazdy pojawiły się na mecie – Robert Korzeniowski i nasz najbardziej znany maratończyk Maciej Kurzajewski :) Zaczęli pozować, przybijać sobie piątki i pić z dziubków, a wszystko to pod czujnym okiem kamery. Cóż to był za spontan :) Aż obsługa biegu zapomniała powiedzieć, tak jak wcześniejszym zawodnikom, żeby się przesuwali do przodu. Jakiś czas potem skromnie na metę wbiegł Jerzy Dudek :).
Potem udaliśmy się do hotelu, bo najmłodsza część naszej ekipy zaczęła się dopominać obiecanej wizyty na basenie. Po basenie pyszna pizza w hotelowej restauracji, złocisty izotonik i w zasadzie dzień można było uznać za zakończony :).
Rano pobudka około 7, lekkie śniadanko w hotelu i ruszam na start. Na zewnątrz raczej chłodno i mokro, stąd ustaliliśmy, że moimi kibice pojawią się na mecie na krótko przed moim finiszem. No właśnie tylko kiedy on nastąpi? Realnie patrząc zakładałem złamanie 4.30, to był dla mnie taki odpowiednik wyjścia Polski z grupy na EURO 2012 :). Gdzieś tam marzył mi się wynik w okolicach 4.15, ale czułem, że to raczej się nie powiedzie.
Na miejsce pojechałem samochodem, udało mi się zaparkować w bocznej uliczce niedaleko startu. Jeszcze krótka konsultacja z parkującą obok biegaczką jak się ubrać (spotkaliśmy się również po biegu – jej wynik 4:12). Stwierdziłem, że jednak ubieram cienki długi rękaw i na to koszulka startowa. Obawiałem się (jak się okazało słusznie), że gdzieś w czwartej godzinie wymęczony organizm będzie miał kłopoty z temperaturą. Wreszcie potruchtałem na start. Nie bardzo było widać jakiekolwiek strefy startowe, ale w końcu pojawili się pacemakerzy z balonikami i ustawiłem się w okolicach tych na 4.15 – a co tam jak szaleć to szaleć :).
Minuta cisza, nawijka M.Kurzajewskiego i ruszamy! Baloniki coś niepokojąco się oddalają, a biegnę tempem poniżej 6 min/km. Stwierdziłem, że pewnie chcą trochę nadrobić na pierwszej połówce, ale ja nie mogłem sobie pozwolić na takie szaleństwa. Pierwszą piątkę przebiegłem w 29.34 czyli średnio 5.55 min/km, a baloniki były daleko z przodu. Druga piątka „turystyczna” – Rynek, Wawel – 30.06 czyli w okolicach tempa na 4.15. Kolejna, wybiegamy na drogę do Nowej Huty – 30.31. Między 15 a 20 km troszeczkę przyśpieszam – 30.08, półmetek mijam gdzieś w okolicach 2.08. Do 25 km dalej dobrze - czyli piątka w 30.23, w Katowicach w tej okolicy już zaczynałem maszerować :). Po 25 km zaczyna narastać zmęczenie i myślę już tylko, że chciałbym zacząć wracać z tej Nowej Huty :). Tempo dość istotnie spadło - 32.19 na szóstej piątce. W okolicach 30 km postanawiam spokojnie korzystać z punktów nawadniania przechodząc na nich w marsz i spokojnie zaspokajając coraz większe mimo chłodu pragnienie. Maratońscy ortodoksi proszeni są o nieczytanie dalej :).
Między 30 a 35 jest już naprawdę ciężko – 32.49 i najgorsze przede mną. Gdzieś w okolicach 37-38 km jest coraz gorzej i zaczynam na krótkich odcinkach przechodzić w marsz, ale a granicach rozsądku, nie mniej jednak 8 piątka to już 35.22. Nie wiem dokładanie, który jest kilometr, muszę ufać Garminowi, bo oznaczenia na asfalcie są jakieś dziwne, dublują się z poprzednią wersją trasy. Nie wiem czy to ze zmęczenie, ale 41 km mijam co najmniej dwa razy. W tym momencie czułem się jak Polska w meczu z Czechami po stracie gola :) zacząłem się obawiać, że nie złamię 4.30 bo już sam nie wiedziałem, który jest kilometr. Meta była już widoczna w oddali i wiedziałem, że garminowo na pewno wyjdzie więcej niż 42,195 km (wyszło 42,410). W przeciwieństwie do naszej reprezentacji wziąłem się w garść i przyśpieszyłem, końcowe 200 metrów to już tempo ponizej5 min/km ledwo dostrzegam moich wiernych kibiców i jest! Wychodzę z grupy! 4.27 netto :) życiówka poprawiona o 12 minut.
Ten maraton był już całkiem, całkiem. Na pewno brakuje mi wytrzymałości na drugiej połówce. Różnica w czasie to około 12 minut. Strasznie dużo i nad zniwelowaniem tego będę pracował przez następne miesiące. Następne starcie we wrześniu we Wrocławiu. Plan minimum czas poniżej 4.20. Nie jest to jakiś ambitny cel, ale bardziej zależy mi na poprawie na krótszych dystansach. Latka nieubłaganie lecą, poprawa szybkości będzie coraz trudniejsza, a wytrzymałość z wiekiem podobno rośnie :).
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |