2013-04-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kraków - zwycięstwo nad własną słabością (czytano: 564 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=K4bY8xi2B-8
Długo przygotowywałem się do tego maratonu, zarówno fizycznie jak i mentalnie.
W samym marcu biegałem codziennie, wyszło ok. 350 km i na początku kwietnia po krótkiej regeneracji czułem, że moc jest ze mną. Sporo było wybiegań jak i interwałów.
W sferze siły woli i motywacji śledziłem zmagania triatlonistów i od nich czerpałem inspirację. Dla ludzi z żelaza maraton to zaledwie końcowy etap rywalizacji.
Starty kontrolne w półmaratonach Marzanny i Dąbrowskim dodały mi pewności i czułem, że może być dobrze, zapewne szybciej niż dotąd, zagadkę stanowiła kwestia, jak szybko.
Stawiałem na czas w przedziale 3.30-3.45 ze wskazaniem na ten krótszy.
Ustawiłem się za balonikami na 3.30 i była to dobra decyzja. Biegło się równo, wśród niezłych biegaczy, bez wielu osób wyprzedzanych i wyprzedzających. Jednak na początkowych punktach odżywczych zbyt tłoczno, odbywały się tam dantejskie sceny.
Całe szczęście, że nie doszło do wywrotek a klika razy było blisko.
Na pierwszym nie było szans na dostęp do stołów, na drugim i trzecim poprosiłem biegaczy z butelkami o wodę – ta metoda była lepsza i nie wybijała z rytmu. Później było łatwiej, ale daleko do ideału, krótkie stoły tylko z jednej strony trasy.
Świetny był bieg na rynku i w okolicach Wawelu. Kilometry mijały błyskawicznie i cały czas równiutko. Drobne zgrzyty podczas spowolnień, w miejscach przewężeń, fajne wrażenie podczas mijania się z dużo lepszymi a także wolniejszymi biegaczami.
Rewelacyjnie zorganizowany był półmetek ze strefą dopingu 21 i telebimem, świetny pomysł.
Na 22 km spotkałem moją grupę wspierającą, jeszcze zaledwie 8 km i do mnie dołączą. Super! Huta fajnie kibicowała, dodawali mocno otuchy, dziewczyny śpiewały covery i były genialne.
Powrót z huty i mój support team – nieocenieni, `pełna obsługa: picie jedzenie, słowa uznania i motywacji, lecimy dalej równiutkim tempem.
Po 35 km lekko słabiej, ale tylko leciutko, za to na duchu nadal czułem się mocny, wizualizacja dokonań mojej guru zawodniczki, Australijki Mirindy Carfrae podnosiła morale, piersi do przodu, ramiona rytmicznie i jedziemy do mety.
Na 37 km gwałtownie słabiej fizycznie, ale morale jeszcze mocniejsze – „nie po to całą zimę wstawałem na treningi o 5 rano, że by teraz dać ciała”.
Końcówka, Błonia i konsternacja co do odległości do mety, oznaczenia mylące, ale już widać cel zmagań, ostatnia prosta usiana kibicami, wspaniała atmosfera i sekundy do mety a na niej euforia - genialnie.
Sportowo to był mój najlepszy występ, budujące jest to, że mentalnie tak dużo osiągnąłem.
Czas z Poznania poprawiłem o 27 minut, jestem wniebowzięty !!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |