2013-04-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dębno Maraton 2013 (czytano: 336 razy)
Oj, nie tak miało być, zupełnie nie tak... w sensie biegowym :-(
Towarzysko było bardzo TAK :-)
Plany i treningi były na złamanie 4h. Zimę przebiegałam solidnie i nie unikałam pracy na siłowni/w domu nad ogólnorozwojówką i rozciąganiem. Pewnie można było zrobić więcej, jednak i tak pobiłam wszystkie swoje rekordy sumienności. Nawet kłopoty oddechowe, które przeszkodziły mi w poprawieniu wyników na 10 km (Maniacka Dziesiątka - za to koleżankę poprowadziłam na życiówkę) i w Półmaratonie Warszawskim, nie utrudniały bardzo realizacji planów, bo pojawiały się przy znacznie szybszym niż treningowe tempie.
Nogi miałam przygotowane.
Głowa? u mnie zawsze na miejscu :-) Ściana to pojęcie mi obce, a motywacja zawsze się znajdzie.
Co w takim razie nawaliło?
Nie wiem dokładnie. Coś w tułowiu. Ciężko mi nawet zdefiniować źródło bólu, od pachy po biodro obustronnie (prawa gorzej), do żeber nie dotykać. Dodatkowo brzuch - rozumiem już teraz używane przez kobiety określenie "twardy brzuch" - koszmar jakiś. Po prawdzie, to od jakiegoś czasu czułam lekkie napięcie po obu stronach ciała. Niestety dla mnie, tak koncentrowałam się na przygotowaniu nóg i ocenie ich stanu po treningach, że zignorowałam resztę. A zresztą co mogłam więcej zrobić? myślałam, że to lekkie przetrenowanie po ćwiczeniach na piłce, wiec ostatni tydzień odpuściłam męczenie brzucha i tułowia, pozostawiając tylko lekkie rozciąganie. Nie pomogło. I tym sposobem nogi wytrzymały, reszta padła.... Od 31 km walczyłam o dotarcie do mety o własnych siłach, w limicie.
Pal licho życiówka!
Szkoda mi, że na 31 km musiałam rozstać się z przesympatycznym Stefanem z Spartakusa Bełchatów, z którym biegliśmy od początku. Nie było jednak sensu, aby męczył się ze mną marszobiegiem, więc wygoniłam go do przodu, choć łatwo nie było. Biegło się nam super - równo, czasem gadając, szczerząc się do fotografów.
Ehh, pięknie byłoby wpaść razem na metę Spartanka (dzieciom) i Spartakus (Bełchatów). Następnym razem :-)
To jest esencja biegania amatorskiego - LUDZIE. Wynik nie ma znaczenia, bo i tak nie wygramy. Wiem, że przygotowana jestem znacznie lepiej niż pokazał zegar na mecie, cóż, maraton rządzi się swoimi prawami. Za to większość biegu przetuptałam w bardzo miłym towarzystwie. Tym bardziej, że na końcówce biegu dogoniłam Andrzeja, jednego z moich współtowarzyszy podróży, z którym gawędząc razem zmierzaliśmy przez ostatnie 4 km do mety. Dlatego lubię zawody - wynik zrobi się na co dwudziestych, a na reszcie się pogada. Trening to z reguły samotność, lub te same twarze. Zawody to spotkania z rzadziej widywanymi znajomymi i poznawanie nowych.
Dębno jest dla mnie cudowne - bieg świetnie przygotowany, klasa sama w sobie. Tyle, że leży na końcu świata. Droga daleka i nocleg potrzebny, dlatego również istotne jest z kim się ten czas dzieli. I znów same superlatywy o moich towarzyszach: Tomek, Andrzej, Darek, Kuba- ludzie z poczuciem humoru i umiejętnością opowiadania historii, niezafiksowani na życiówkach, cieszący się bieganiem. Po prostu bosko :-) Aaa, Tomek to świetny kierowca, co dla mojego samopoczucia jest ważne. Sale na plebani są spore, więc do naszej grupy dołączono jeszcze 4 osoby, ale też fajne, więc atmosfera przedstartowa przypominała szykowanie się na imprezkę, a nie poważne zawody :-)
Osobna historia to Pani zawiadująca plebanią - wicher nie kobieta! Przesympatyczna, energiczna, robiąca co w jej mocy, aby nam było dane odpocząć i dobrze przygotować się do biegu. I jej pamięć! Zapamiętała z ubiegłego roku, nawet to jaką kawę piję!!! Po tym już nie zdziwiło mnie pytanie czy jeszcze mam kubeczek z napisem Dębno, który odkupiłam w ubiegłym roku.
Nie wiem jakie plany będą na przyszły rok. Wiem jednak, że zamiast latać w wielotysięcznych maratonach, wolę bardziej kameralne. A w Dębnie czeka na maratończyków wielu kibiców...
I pewnie nie raz jeszcze się z nimi spotkam :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |