2013-04-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W marcu jak w ... lodówce cz.2 (czytano: 302 razy)
9. edycja Maniackiej Dziesiątki po raz pierwszy wyszła poza teren Malty na ulice Poznania. Można na pewno pozazdrościć Poznaniowi władz, które zezwalają na organizację trzech dużych biegów ulicami miasta, w tym dwóch (Maniacka i Półmaraton) w odstępie niecałego miesiąca.
Niestety 16 marca znów przywitał mnie mróz, na szczęście śniegu na ulicach nie było, ale przestrzegano przed ostatnim 2 kilometrowym odcinkiem na Malcie, gdzie ciągle leżała jego zmrożona warstwa. Na szczęście świeciło słońce więc nie trzeba była na siebie zakładać wielu warstw ubrania, tym bardziej, że szykowałem się na szybki bieg :). W zeszłym roku na Maniackiej było jakieś 20 stopni więcej, co skończyło się moją porażką, więc pocieszałem się, że może lepsza już tegoroczna pogoda. Grzecznie ustawiłem się w swojej strefie startowej i czekałem na wystrzał z armaty, który dał sygnał do startu. Pierwsze dwa kilometry biegnę zachowawczo, cały czas powstrzymując się przed przyśpieszaniem. Obydwa równo po 4:54. Dwa kolejne przyśpieszam do 4:47, na piątym wracam do tempa 4:54. Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że to jest ten dzień, w którym pobiję mój rekord z września 2012. Szósty kilometr znów lekkie przyśpieszenie do 4:50 i siódmy wracam do 4:54 :). Wiedziałem, że za chwilę zacznie się najgorszy odcinek, bo wbiegnę na zaśnieżoną Maltę. Okazało się jednak, że z ubitego zmrożonego i posypanego piaskiem śniegu, bo przebiegnięciu przede mną około tysiąca biegaczy zrobiła się breja i błoto pośniegowe. Sił zaczyna ubywać i biegnie się coraz ciężej. Coraz więcej zawodników zaczyna mnie wyprzedzać. Wiem, że na pewno będzie życiówka i zaczynam nieco odpuszczać, tempo spada do 4:57. Na ostatnich 100-200 metrach ostatkiem sił zbieram się do finiszu i biegnę jak na mnie naprawdę szybko (co widać na zdjęciu, na którym pierwszy raz widać, że biegnę :)). Niestety finisz rozpocząłem zbyt późno czas na mecie 49:03, co prawda życiówka poprawiona o 34 sekundy, ale nie udało się zejść poniżej 49 minut. W sumie jednak jestem zadowolony i wracam do Poznania na półmaraton z nadzieją na wynik w okolicach, albo poniżej 1:50.
Tydzień po Poznaniu wybrałem się do Sobótki na Półmaraton Ślężański, tym razem z dwójką kumpli z pracy. Na miejscu spotykam moich biegających sąsiadów i robi się naprawdę familijnie :). Temperatura -7*, odczuwalna -13* brrr :( Na szczęście na starcie w tłumie 2,5 tysiąca uczestników jest ciepło. Coś tam z przodu huknęło, strzeliło i ruszamy! Nie miałem jakiś ambitnych założeń na ten bieg, chciałem pobiec lepiej niż w 2012 roku, gdzie miałem czas nieco poniżej 2 godzin. Trasa jest dość ciężka, więc nie sprzyja biciu rekordów. O dziwo na pierwszych kilometrach robi mi się dość ciepło i ściągam rękawiczki. Nagle gdzieś na trasie ktoś mówi do mnie „cześć” zasłuchany w muzyce, potrzebuję chwili, żeby załapać :) - to poznany przez Maratony Polskie Filips1, z którym mieliśmy okazję wspólnie finiszować w Strzelcach Opolskich i zgadaliśmy się przez portal. Wymieniamy parę słów i każdy dalej rusza swoim tempem, to znaczy ja zostaje w tyle :). Tempo całego biegu miałem bardzo rwane od 4:50 do 6:28 na końcówce podbiegu pod Tąpadła. Generalnie biegnę na jakieś 90% i na mecie melduję się z czasem 1:54:48, który jest moim 3 czasem z wszystkich ukończonych półmaratonów.
Następnego dnia po Sobótce realizuję swój obmyślony kilka dni wcześniej „szatański plan” i robię drugi półmaraton, tym razem ulicami i parkami Wrocławia. Pierwsze dziesięć kilometrów kompletna porażka, potem nagle przypływ sił i ostatnie kilometry znów umieralnia :( Czas 2:03, a więc w tym podzielonym na pół maratonie łamię 4 godziny :). Niestety pokazuje to też, że póki co absolutnie nie mam na to szansy w „prawdziwym” maratonie.
Tydzień później udaje mi się znów dłuższa wycieczka biegowa, tym razem 30 km w Rudach Raciborskich niedaleko Rybnika, gdzie u rodziców spędzam święta. Startuję z pod Pocysterskiego Zespołu Klasztorno-Pałacowego http://www.rudy-opactwo.pl/ i ruszam drogami pożarowymi wybudowanymi po ogromnym pożarze lasów , jaki miał tam miejsce w 1992 roku. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Po%C5%BCar_lasu_ko%C5%82o_Ku%C5%BAni_Raciborskiej_%28sierpie%C5%84_1992%29). To prawdziwy biegowy raj, las już w dużej części się odrodził i mamy do dyspozycji wiele kilometrów zarówno asfaltowych jak i szutrowych dróg. Pofałdowany teren, zero samochodów – nic tylko biegać!
Takim miłym akcentem zakończyłem marcowe bieganie i czekam na kwiecień z nadzieją na wiosnę. W tym miesiącu czekają mnie 3 starty: Półmaraton Poznański, Fortuna Bieg na 10 km w Cieszynie i Maraton Krakowski. Relacja za miesiąc :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu visentin (2013-04-04,10:34): Oto moja relacja...
http://www.mbpost.com/my-running-blog-2012-today/284082#chapter_11 filips1 (2013-04-07,20:46): miło ,że wspomniałeś moją skromną osobę może np w Henrykowie pobiegniemy jednym tempem?pozdrawiam ziko303 (2013-04-07,20:53): no nie wiem ja dzisiaj w Poznaniu 1:50 Ty w Sobótce 1:49 czyli muszę się podciągnąć :)
|