2013-03-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton Warszawski (czytano: 304 razy)
Fajny, zimowy mieliśmy pierwszy półmaraton tej wiosny :-)
Najstarsi górale nie pamiętają takiej edycji Półmaratonu Warszawskiego, kiedy to temperatura o poranku wynosiła -10 (lub coś w pobliżu), leżał śnieg, a o tym że mamy wiosnę to przypominało tylko zdjęcie "wiosennych kwiatków" w kalendarzu.
Aura nie sprzyjała szybkiemu bieganiu. Moje lekko rzężące płuca też nie.
A swoją drogą to ciekawe, że swobodne oddychanie nie przechodziło jakoś stopniowo w bezdech, lecz po przekroczeniu ok 5:15 min/km (czyli swobodnego drugiego zakresu) od razu "odcinało" mi płuca.
Tym samym po raz kolejny - tak jak na Maniackiej Dziesiątce - zanim zaczęłam biec pogodziłam się, że życiówki znów nie zaatakuję i się wyluzowałam...
Pogaduszki ze znajomymi przeciągnęły się tak bardzo, że przebierałam się w ostatnich minutach i dosłownie na dwie minuty przed startem czołówki wyznaczonym na g.10 opuściłam toi toi"a. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że do startu było 970m, jak później pokazał Garmin ;-)
Nie było powodu do pośpiechu. Start był puszczany falami, ja zamierzałam pobiec nie na konkretny czas, ale w górnej granicy drugiego zakresu - z ciekawości, dla sprawdzenia ile to wyjdzie. Średnio wyszło 5:20 min/km. Nieźle...
W rezultacie pomimo spóźnienia na wystrzał startera i tak czekałam ponad 5 min na przekroczenie bramy startowej, a przynajmniej nie zmarzłam :-)) No, uczciwie trzeba wskazać na minus tego maruderstwa - konieczność wyprzedzania. Wyniki z poszczególnych punktów kontrolnych wskazują, iż między 5 a 10 km wyprzedziłam ok 1100 osób, a przypuszczam, że na pierwszej 5-tce przynajmniej dwa razy tyle. Pozytywnie jednak zaskoczyła mnie względna przepustowość trasy tzn. dało się wyprzedzać, bez robienia jakiegoś szczególnego slalomu. Przy ponad 10-ciu tysiącach osób na trasie spodziewałam się dużo gorszego ścisku, a właściwie już po pierwszych dwóch kilometrach mogłam w miarę bezproblemowo biec swoim tempem i konsekwentnie mijać kolejne osoby.
Przez moje lajtowe nastawienie do tego startu, albo przez pozytywne fluidy ściągnięte od znajomych jakoś nie zauważyłam bałaganu organizacyjnego, o którym na forach pisali niektórzy biegacze. Jak dla mnie nie było się do czego przyczepić: szatnie były, na depozyt nie czekałam nawet 2 min (ogromna ilość stanowisk), po raz pierwszy do toi toi-ów nie było kilometrowych kolejek (bo było ich duuuuużżżooo). I nie rozumiem żalu, że metę zorganizowano na parkingu PRZY stadionie, a nie NA stadionie. W ubiegłym roku maraton warszawski kończyliśmy na stadionie, było prawie o połowę mniej ludzi i ciasnota. Jeśli już wówczas na maratonie wykorzystaliśmy całą dostępną powierzchnię stadionu, to nie wyobrażam sobie upchnięcia tam 10.000 biegaczy.
Aha, na ścisk na mecie biegacze troszkę sami zapracowali - wiele osób zatrzymywało się by ściągnąć czip, czym skutecznie tamowali ruch.
Generalnie było fajnie :-)
Teraz pozostaje mieć nadzieję, że do trzech razy sztuka...
Na Maniackiej Dziesiątce miałam zaatakować życiówkę na 10 km - zrezygnowałam, bo warunki atmosferyczne, a przede wszystkim zdrowie nie pozwalało.
Na półmaratonie Warszawskim też miał być atak na życiówkę, a wyszło jak wyżej...
Trenigi pokazują, że moc jest :-)
Oby na Maratonie w Dębnie zbiegły się w czasie start, forma i zdrowie!
foto. w grupie siła :-)))
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |