Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [11]  PRZYJAC. [26]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
michal71
Pamiętnik internetowy
Bieganie to dobry sposób na wszystko.

Michał Brzenczek
Urodzony: 1971-12-
Miejsce zamieszkania: Gliwice
33 / 45


2013-02-27

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Przyjaźń jak magia. (czytano: 569 razy)

 

Chciałbym dzisiaj opowiedzieć historie prawdziwą, historię, która się tworzyła przez całe życie dwójki przyjaciół, a jej początek sięga okresów drugiej wojny światowej, wtedy się narodziła wraz z przyjściem ich na świat. Historia życia jaką stworzyli była również burzliwa jak czasy, w których się urodzili a sytuacje, jakie ich spotykały były nieobliczalne i ciężko było przewidzieć ich zakończenie. Jednak jest w niej sporo uroku a cała jej wyjątkowość tkwi w tym, że jest prosta i nieskomplikowana. Niestety jak większość rzeczy wyjątkowych i niepowtarzalnych miała swoje tragiczne zakończenie.
Dzieciństwo spędzili nadzwyczaj beztrosko, życie miało w tym czasie swoje uroki. Do zabawy wystarczyło im wtedy tylko kawałek koła, jakiś patyk, worek wypchany sianem a czas odmierzany był wtedy nie szybkością taktowania procesora tylko wschodami i zachodami słońca.
W latach sześćdziesiątych, kiedy już oboje wchodzili w okres dorosłego życia, jeszcze nie wiedzieli o swoim istnieniu. Ich życie toczyło się oddzielnymi torami. Mój tata, bo to między innymi jego dotyczy ta historia, wychowywał się na wsi, żył w zgodzie z naturalnymi cyklami. Był wiejskim zawadiaką, brał od życia, co się da całymi garściami, chodził swoimi ścieżkami, na których nie było wrogów, gdyż Ci, którzy próbowali mu zagrodzić przejście do celu już dawno stracili zapał i uzębienie. Kobiety go kochały, a on potrafił to doskonale wykorzystać. Chyba cała ta atrakcyjność tkwi w tym, gdyż jak głosi historia rodu, jego korzenie sięgają niemieckiej arystokracji, pochodził z bogatej rodziny, która wszystko straciła podczas powojennej zawieruchy.
Jego przyjaciel dorastał nieco inaczej, był bardziej stonowany, przewidywalny. Nie załatwiał wszystkich problemów pięściami, miał po prostu łagodne usposobienie. Wychowywał się również w wiejskim środowisku jednak w zupełnie innych warunkach.
Pomimo tych różnic, było coś, co ich łączyło od samego początku, a mianowicie pociąg do kobiet, dobrego jedzenia i alkoholu. Byli po prostu równymi chłopakami nieco odmiennymi od siebie. Ich droga skrzyżowała się dopiero na początku dorosłego życia, kiedy, stanęli przed wyborem swojej pierwszej poważnej pracy zawodowej, a jak ważna to była praca i jak ważny wybór świadczy fakt, że tato pozostał w niej już na całe życie. Jako młodzi pracownicy w rodzącym się zakładzie dość szybko wypracowali sobie szacunek, a w raz z upływającym czasem rosła również sympatia do nich samych. Ich ścieżki zaczęły pomału krzyżować się nie tylko w pracy, ale również w życiu prywatnym. Kluczowym momentem w dojrzewaniu ich przyjaźni był ten, w którym dostali dwa identyczne służbowe samochody, były to kultowe i żyjące po dziś dzień Żuki. Upodobnili je do siebie jak to tylko było możliwe, miały ten sam kolor karoserii, to samo wyposażenie w kabinie, oba paliły tak samo dużo paliwa, jak to było tradycją w tamtych czasach, zasilając przy okazji wszystkie motorowery w okolicy. Od tego czasu koledzy i koleżanki z pracy nazywali ich „Braćmi Syjamskimi”. Ich znajomość z pracy przenosiła się pomału na płaszczyznę prywatną, spotykali się w tej samej knajpce, zwanej potocznie krainą latających kufli, zawężali swoje opowieści do tych samych tematów stojąc w godzinnych kolejkach po kolejnego browara. W późniejszym czasie, kiedy każdy z nich założył już swoją rodzinę, również spędzali czas razem, spotykając się jak dotychczas w pobliskich barach lub w domu. Ich opowieściom o tym, co w pracy, o samochodach i kobietach nie było końca, rodzina jednego z nich została również rodziną drugiego, łączyli się coraz to mocniejszymi i grubszymi nićmi. Kiedy jednemu z nich pojawił się pierwszy syn, świętowali wtedy oboje co najmniej przez tydzień, jego imię wybierali razem, nazwali go Michał. Zaraz po pierwszym Michale na świat przyszedłem ja, pierworodny syn mamy i taty. Tym razem negocjacje nad imieniem odbywały się na poligonie szpitalnym, czego wynikiem był wpis do kartoteki, dnia 02 grudnia na świat przyszedł Adaś. Z taką też nowiną wyszedł ze szpitala mój tata, przedstawił swojemu przyjacielowi małego Adasia, razem pojechali do Urzędu Stanu Cywilnego załatwić niezbędne formalności. Jednak powrót do szpitala był już w innym tonie, po Adasiu nie było śladu, pojawił się za to kolejny Michał. Tak to właśnie zostałem Michałem a powodu tej zmiany nie poznaliśmy po dziś dzień. Mama wspominając tamte czasy mówi: - Oni byli jak bracia syjamscy, mieli nawet jedną babę.
Wolę nie poznać szczegółów tej wypowiedzi, niech to pozostanie ich tajemnicą. Przyjaźń kwitła, ich biesiadne spotkania przerodziły się w rodzinne imprezki, spędzali razem tyle czasu ile to było możliwe. Ponieważ gusta mieli podobne, nigdy nie mieli problemu z tym, co przygotować na stół, zawsze musiało to być dużo i tłusto, oboje lubili do jedzenia popić trochę wódeczki, palili przy tym mnóstwo papierosów kopcąc jak lokomotywy. Kolejne dzieci również pojawiły się w tym samym czasie, życie jednak z większą rodziną zaczynało nabierać trochę innego wyglądu. Pomału zaczynało brakować na przeżycie od wypłaty do wypłaty, zaczęli szukać innego sposobu na poprawę swojego bytu. Postanowili opuścić kraj, jednemu z nich udało się to nawet dość sprawnie, jednak w naszym przypadku nie było to takie proste. Chyba moim rodzicom po prostu zabrakło odwagi lub nie mieli tyle szczęścia. Pod koniec lat siedemdziesiątych droga przyjaźni, jaką do tej pory podążali rozjechała się po Europie, jeden pozostał w kraju, walcząc o pozwolenie na wyjazd a drugi układał sobie życie na obczyźnie w bogatym RFN. To był ten czas, w którym poznaje się prawdziwą wartość przyjaciela. W naszym kraju brakowało dosłownie wszystkiego a czekolada, pomarańcze to były produkty zupełnie nieznane, nie wspomnę już o samochodzikach na resorach. Jednak dzięki temu, ze ich przyjaźń nie baczyła na odległość i kwitła nadal, chociaż już bez biesiadnych spotkań, kontakt pomiędzy naszymi rodzinami trwał nadal. Paczka na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc stała się tradycją, to dzięki niej wiedziałem, co to jest czekolada, guma do żucia czy samochodziki na resorach. Pisywali do siebie listy i ciągle szukali sposobu jak się spotkać, niestety lata osiemdziesiąte to był ten czas, w którym blok wschodni odcinał się bardzo szczelnie od zachodniego. Pozostały tylko listy, paczki i wspomnienia, których mieli już cały bagaż. Lata dziewięćdziesiąte to okres rozluźnienia polskich granic, pojawiły się nowe możliwości na opuszczenie kraju, z których już jednak nie chcieliśmy skorzystać, my nie chcieliśmy jako rodzina, jednak nie mój tata. On tylko czekał na tą możliwość, rozmyślał i planował jak spotkać się z przyjacielem. Dzień, w którym dostaliśmy urzędowe pismo, w którym było napisane: „Zezwalamy na wyjazd za granice w celu wizyty rodzinnej”, był chwilą, w której zakończyło się długie oczekiwanie na spotkanie dwójki przyjaciół. Była to chwila, w której nie tylko spotkają się przy golonce popijając czystą wódką, lecz okres, w którym rodziła się nowa Polska, dokładnie ta, jaką znamy obecnie, wolna i demokratyczna.
Przygotowania do wyjazdu trwały długo, niemal wiecznie, jednak w końcu tato wyjechał pociągiem do Niemiec. Kontrast pomiędzy ówczesną Polska a bogatymi Niemcami był ogromny, u nas był nieład po chaosie z poprzedniej epoki a tam spokojne i dostatnie życie w zgodzie z zasadami niemieckiego ładu i porządku. Nie różniło się jednak kilka rzeczy, smak golonki, kac po wódce i zapach papierosów. Tata tamten okres wspominał jako okres w ciągłym szoku, wszystko, co widział było po raz pierwszy, zawsze rano wstawał z bólem głowy i uśmiechem na ustach. Była to chwila, na którą tak czekał. Przyjaciel go nie zawiódł, spotkanie z nim twarzą w twarz miało ciągle ten sam klimat i pomimo tego, że urosły im brzuchy ciągle czuli się tak samo jak przed ich rozstaniem, byli ciągle tymi samymi przyjaciółmi, mieli ciągle te same tematy. Nie rozmawiali już może o Żukach, Nysach czy Maluchach zamieniając je na inne marki, rozpływali się przy każdym napotkanym Mercedesie, oglądali katalogi z nowymi modelami Audi. Byli naprawdę tacy sami jak wcześniej.
Po powrocie do Polski bardzo długo królował jeden temat, wszystko musiało być porównane, sprawdzone i skrytykowane bądź chwalone, nastąpił podział na polski wyrób czekolado podobny i niemiecką czekoladę. Coraz bardziej chcieliśmy się przekonać jak to jest naprawdę sami, a nie tylko polegać na opowieściach taty. Wkrótce udało się to zrealizować i wyjechaliśmy na zachód z całą rodziną. Poznaliśmy kilku zagranicznych znajomych, rodziły się małe lub trochę większe sympatie. Dlatego nasze wyjazdy zaczynały się pojawiać coraz częściej. My wyjeżdżaliśmy może trochę rzadziej na zachód z uwagi na koszt takiej imprezy, ale przyjaciel taty potrafił nas odwiedzać bardziej regularnie, kiedyś nawet wpadli bez zapowiedzi na tydzień, ot tak na kawę, którą z reszta przywieźli z sobą. Był to szalony tydzień.
Czas mijał, rodzice się starzeli coraz bardziej. Ukochany zakład, w którym tata pracował całe życie zaczął się składać ku upadkowi, pomału zaczęły znikać, co cenniejsze przedmioty, hale i magazyny zaczynały się walić, nie było pieniędzy na remonty a później już nawet na wypłaty. Tego okresu tata nie przeżył bez skazy, przypłacił go zawałem. Syndyk niemal równocześnie wszedł przez zakładową bramę z pierwszą karetką pogotowia po tatę przekraczającą bramę naszego domu. Dwaj przyjaciele starzeli się równocześnie, kilka miesięcy po zawale taty jego przyjaciel również dostał zawału. Ich kondycja była niemal identyczna z kondycją ich pierwszego zakładu pracy, wszyscy zaczynali popadać w ruinę, przy czym przedsiębiorstwo na skutek niegospodarności nowych władz, a przyjaciele przez papierosy i golonkę. To był kolejny okres próby ich przyjaźni, stan ich upadającego zdrowia utrudniał im to bardziej niż oddzielające kilometry. Życie jakie toczyli było jednak nadal bliźniaczo do siebie podobne, razem odchodzili na emeryturę, razem cierpieli na te same choroby, kochali nadal te same samochody.
Ostatnie dwa lata przyniosły jednak kres ich przyjaźni. Nie chodzi tu o okrutną kłótnie, nienawiść czy nieporozumienie. Mój tata zachorował na nowotwór. Walczył długo słabnąc jednak z każdym dniem. Przyjaciel go jednak nie opuścił, kiedy się tylko dowiedział o chorobie taty, przyjechał go odwiedzić nie wiedząc przy tym, że spotkanie to będzie również pożegnaniem. Po powrocie do Niemiec poznał diagnozę, jaką mu postawiono, „nowotwór”. Choroba wygrała walkę z przyjaźnią, gdyż nie byli już w stanie spotkać się razem, stając równocześnie do walki o zdrowie. Ich ostatnie spotkanie było pożegnaniem przyjaciół, kilka miesięcy po nim tato zmarł. Do samego końca pytał się jak się czuje jego brat syjamski, spodziewał się najgorszego i jestem przekonany, że jak była by tylko taka konieczność stawiłby się na jego ostatnim pożegnaniu. Na pogrzebie taty nie było jego największego przyjaciela, walczył wtedy o kolejne dni na stole operacyjnym, musieli go wtedy trzymać siłą, gdyż tak bardzo chciał przyjechać do Polski, nie bacząc na świeże rany po operacyjne.
Dzisiaj jest ten moment, w którym tata włożył półlitrówkę do zamrażarki, nastawił dwukilową golonkę do gotowania i oczekuje na gościa. Gościa, który ma już wykupiony bilet w jedna stronę na podróż bez powrotu. Ich przyjaźń na tym świecie już się zakończyła a z całą pewnością była to przyjaźń magiczna.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Andrea
00:03
STARTER_Pomiar_Czasu
23:04
Gryzli
22:36
INGL66
22:31
MagKosz
22:24
rys-tas
21:59
kos 88
21:54
BOP55
21:50
egus75
21:50
Stonechip
21:47
Admin
21:46
anielskooki
21:21
modzel11
21:20
rolkarz
21:14
Volter
20:55
bula
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |