2013-01-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chomiczówka po raz trzeci (czytano: 373 razy)
Chomiczówka? Koniecznie! Że zima, że daleko? Bez przesady, to nie koniec świata. Będzie fajnie… jak zwykle na Chomiczówce. A poza tym nie jadę sam. Jadę z Jankiem, dla którego będzie to debiut w tej imprezie. Nie musiałem go długo namawiać, bo Jankowi, tak jak i mi, Warszawa kojarzy się z fajnymi imprezami biegowymi, a jemu – „koneserowi” medali z biegowych i triathlonowych zawodów – z pięknymi trofeami do kolekcji. Poza tym miało to być zwieńczenie intensywnego biegowo tygodnia, pierwszego tygodnia ferii. Dla mnie to trzecie spotkanie z bielańskimi ulicami. Poprzednie dwa starty wspominałem naprawdę miło. Musiałem więc się pojawić w Stolicy w styczniu.
Od planów do ich realizacji przystąpiliśmy w sobotnie przedpołudnie. W Pile była taka sobie zima, a właściwie jej namiastki i nie spodziewałem się, że doświadczę jej w pełni, ruszając na wschód naszego kraju. Co prawda dostałem smsa od Waldka – mojego brata, który nakazał mi wziąć ze sobą narty biegowe, ewentualnie rakiety śniegowe i koniecznie flintę na białe niedźwiedzie, bo u nich tam w Warszawie to jakaś Syberia. Wziąłem to jednak za dobry żart. Okazało się bardzo szybko, że z każdym kilometrem żart przeradzał się w rzeczywistość. Im bliżej Warszawy, tym warunki na drodze stawały się coraz trudniejsze. Śnieg, dużo śniegu i wiatr. Drogi już dawno przestały być czarne. Janek, jak Hołowczyc, ewentualnie Adam Małysz, prowadził niezawodną skodę, a ja modliłem się w duchu, żeby nie pójść w slady wyżej wymienionego Hołowcyyca i nie skończyć naszego „rajdu” na jakiejś zaspie lub mierząc głębokość przydrożnego rowu. W końcu zbliżyliśmy się do Stolicy, ale nie był to koniec naszej ciekawej podróży. Po raz kolejny „wykazałem się” zdolnościami pilotażu i dzięki moim „nieprzeciętnym umiejętnościom” zwiedziliśmy dodatkowo ze dwie warszawskie dzielnice. Doświadczyliśmy tez brawury warszawskich kierowców, którzy za nic mają przepisy. W końcu udało nam się, po niemałych perturbacjach, dotrzeć na Bielany. Tutaj czekała na nas zniecierpliwiona rodzinka Krajewskich, dobra pizza domowej roboty i inne dobrodziejstwa. Od ostatniej naszej wizyty trochę się działo, więc mieliśmy o czym mówić. Piter urósł i teraz stał się fanem Gwiezdnych Wojen w stylu klocków lego. W końcu jednak te nasze nocne Polaków rozmowy trzeba było kończyć, bo jutro tez jest dzień i to dzień z odrobiną wysiłku. A Warszawa była zaśnieżona … czy organizatorzy zdążą z odśnieżeniem trasy? Zdążyli …
Rano, skoro świt, pobudka!!! Toaleta, śniadanko, ostatnie przygotowania i ruszamy na start. Mrozek bardzo miło szczypał tu i ówdzie. Dla mnie normalka, dla chłopaków trochę mniej. Ja już z zimą do czynienia mam dość często, oni raczej nie. Dość szybko dotarliśmy w okolice startu, gdzie kręciło się już sporo zawodników. Dołączyliśmy do nich. Jeszcze chwila i ruszymy z Jankiem na rozgrzewkę, czyli na 5km VIII Pucharu Bielan. Zacząłem się rozglądać za znajomymi, którzy zapowiedzieli swój start, ale dojrzałem tylko Ola, z którym zamieniłem kilka słów. W końcu ruszyliśmy na pierwsze w dniu dzisiejszym kółko po warszawskich uliczkach. Na początku ciasno, bo zawodników sporo, a trasa wąska. Później już było luźniej. Biegło się przyjemnie i, o dziwo, w miarę szybko. Kolejne kilometry zostawały za mną i w końcu meta. Czas – 23:10. Na szyi już dyndał piękny, jak zwykle, medal. Nie było jednak zbytnio czasu, żeby delektować się uzyskanym wynikiem. Nie on był w końcu tu najważniejszy. Razem z Johnem, który dobiegł tuż za mną, szybko udaliśmy się do szatni, gdzie czekał na nas Waldek. Wskoczyliśmy w suche ciuszki i powrót na linię startu. Po drodze udało mi się spotkać Izę, z którą chwilę pogaworzyliśmy. Na więcej nie było jednak czasu, bo zaraz kolejne kilometry, kolejne kółka przed nami. I tu, tuż przed startem miła niespodzianka. Spotkaliśmy Andrzeja, naszego wujka, nestora rodzinnego biegania. Wymieniliśmy się uwagami, wrażeniami, planami oczywiście i … ruszyliśmy. Postanowiłem nie szarżować. Ot, pobiegnąć spokojnie. Wiśta wio, łatwo powiedzieć, a trudniej zrealizować. I tak pobiegłem nieco szybciej, niż planowałem, choć nie był to jakiś szaleńczy wyścig. Udało mi się utrzymać jednolite tempo, a nawet końcówkę nieco podkręcić. Jedno kółko, drugie, trzecie … Poszło. Na mecie czekał kolejny bardzo ładny medal. Janek będzie zadowolony. Czas znowu niezły. Trochę ponad 1 godzinę 12 minut. W tamtym roku było szybciej, ale to nić. Nie o to chodziło, żeby się ścigać z samym sobą. Na chłopaków trochę poczekałem i potem szybko ruszyliśmy do „bazy”, czyli do Waldkowego mieszkania. A tam czekał zniecierpliwiony Piter, który koniecznie chciał ponosić nasze medale. Czekał dobry obiadek, chwila odpoczynku, kawusia i szarlotka. Niestety, czekała nas również podróż do domu. Tym razem jednak warunki były dużo lepsze. Janek, oczywiście w zgodzie z przepisami ruchu drogowego, wycisnął ze swojej skody 100% możliwości i wieczorkiem już byliśmy w domu.
Intensywny weekend za nami. Dobre, ciekawe chwile w Warszawie. Uczestniczyliśmy w naprawdę fajnej, dobrze zorganizowanej imprezie, spędziliśmy czas w miłym towarzystwie, spotkaliśmy kilku dobrych znajomych. Jednym słowem – extra. Teraz czas na spokojne przygotowanie się do zdecydowanie większych wyzwań, dłuższych biegów. A kiedy znowu nawiedzimy Stolicę? Już niedługo, w marcu, bo w marcu jest warszawski półmaraton. Na warszawskim półmaratonie nie może nas zabraknąć.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-01-21,14:21): Gratuluję fajnego pomysłu na te mroźne dni. Mijagi (2013-01-21,14:24): Wielkie dzięki jacdzi (2013-01-21,21:03): No to gratulacje i do zobaczenia na polowce w Warszawie. Mijagi (2013-01-21,21:06): Dzięki i zapraszam do "mojej" grupy na 1:50 Patriszja11 (2013-01-21,23:55): No widzisz Wojtku Tobie się udało przedrzeć przez zaspy z daleka, a ja tu na miejscu muszę obejść się smakiem bo nie udało mi się wystartować z powodu braku opieki nad dzieckiem:(cóż taki los mamy 2,5 rocznego szkraba, no ale za tydzień znów Falenica więc coś za coś. W takim razie do zobaczenia na półmaratonie warszawskim no i oczywiście na Rzeźniku:) Mijagi (2013-01-22,08:47): No szkoda Pati, ale zawalczymy na warszawskiej połówce, a Rzeźnik, to dopiero będzie zabawa!
|