2012-10-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| podróż do wnętrza... (czytano: 1004 razy)
Podróż do wnętrza…
Kiedy miałem może 12-13 lat znalazłem w szkolnej szafie w Ostromecku książkę. Była już trochę podniszczona, kartki pożółkłe. Na zielonkawej okładce autor i tytuł – Jules Verne - „Podróż do wnętrza Ziemi”. Zaintrygowały mnie pewnie niezwykłe ilustracje. Wypożyczyłem książkę i… oddałem następnego dnia. „Połknąłem” ją w jeden dzień. Pewnie wiele osób czytało tą powieść. Historię o odnalezionych zapiskach z wyprawy do wnętrza Ziemi. O samej wyprawie, odkryciu innego świata gdzieś głęboko. I marzyłem pewnie po chłopięcemu o takich wyprawach. W głąb Ziemi, oceanów, Kosmosu. Tam gdzie prowadziły książki pana Verne, które „połykałem” równie szybko jak tą pierwszą.
Potem szkoła średnia, studia w Poznaniu, małżeństwo, rodzina. Marzenia odłożone na półkę, bo nierealne, śmieszne.
Jest dzisiaj 14.10.2012r. godzina 8:50 Mam 56 lat, 10 m-cy, 26 dni i ok. 1 godz. Stoję ubrany w strój sportowy w tłumie biegaczy, którzy za chwilę wyruszą na trasę 13 Maratonu Poznańskiego. Co ja tu robię? Rozpoczynam podróż do wnętrza siebie. Bo jeszcze nigdy nie byłem poza 32 km. Nie wiem, jak jest tam dalej. Słuchałem opowieści tych którzy tam byli ale są one dla mnie jak historia z tej pożółkłej książki Verne’a. Wiem, że będzie ciężko ale pchany chyba tymi marzeniami chłopięcymi chcę zobaczyć co tam jest. I jak jest na mecie.
Wokół tłoczno. Obok mnie Ania, mój dobry biegowy duch. Ma swój plan, do którego i mnie namawia ale ja powiedziałem sobie, że dyktować mi będzie tempo mój pulsometr. Odliczanie, wymienione z Anią życzenia powodzenia i ruszamy. Do linii startu trucht. Pod napisem START uruchamiam zegarek i… katastrofa! Coś poprzestawiałem przygotowując go do tego startu i zegarek zaczyna pokazywać jakieś dziwne dane. Biegniemy wolno więc próbuje pozmieniać ale nic z tego. Tylko pulsometr pracuje poprawnie. A puls za wysoki. Po ok 1,5 km mówię Ani – biegnij swoje, mam za wysokie tętno – i zostaję sam. Jak biec, kiedy nie wiem, na którym kilometrze jestem? Znalazłem się w sytuacji takiej jak bohaterowie „Podróży do wnętrza Ziemi”. Skąpe informacje. Ale biegnę dalej. Może tak miało być? Bo tak bezpieczniej, rozsądniej.
Tętno nie spada, zwalniam trochę. Na 3 km robi się wokół mnie tłoczno. Domyślam się. Sprawdzam – grupa 4:15. Może pobiec z nimi? Ale tętno dalej za wysokie. Nie ruszam za nimi. Biegnę swoje. Na 5-6 km widzę, że przestałem tracić do nich dystans, zaczynam się powoli zbliżać a tętno lekko spadło. Jest tak jak chciałem. Na 8 km jestem już za balonikami. Teraz już z nimi. Fajne, równe tempo.
Na 10 km słyszę głos córki. Wypatrzyła mnie. Ma butelkę wody dla mnie. Biorę, tak na wszelki wypadek. Nie wiem, na którym jestem kilometrze, bo albo napisy nie są na każdym albo ja ich nie zauważam . Kolejne wodopoje są tylko dla nie informacją, że kolejne 5 km za nami.
Na każdym punkcie piję, biorę banany i swoje żelki. Tętno z kilometrami lekko rośnie ale wszystko pod kontrolą. Na Warszawskiej decyduję się polecieć w krzaki. Nie ciśnie aż tak mocno ale potem wbiegniemy w miasto . A poza tym po wyjściu z krzaków będzie z górki. Udaje się i dalej biegnę na 4:15.
Zbliża się Rondo Śródka. Córka obiecała tam być. Szukam jej wzrokiem. Bardzo chciałem ją zobaczyć. Mijamy rondo a jej nie ma. Ala za rondem jest! Nowa butelka i co mi bardzo pomogło – dobrze wyglądasz - rzuciła. Dodał sił. A przed nami 34 km i zapowiadany podbieg. To co było do tej pory to tylko była podróż. Taka jak dla bohaterów książki J.Verne’a dopłynięcie do Islandii. Teraz zaczyna się podróż w nieznane. Oni ruszali w głąb nieznanego wnętrza Ziemi a ja w głąb samego siebie. Czy dam radę, czy psychika się nie zbuntuje i powie – dosyć wariacie! Czy mięśnie nie odmówią posłuszeństwa?
Jest 34 km. Podbieg. Skracam krok ale biegnę. Mijam kolejnych idących. Staram się nie myśleć o tym, że to podbieg. Tylko na moment wyrywa mnie z tego stanu czyjś okrzyk – do przodu, panie prezydencie! Oglądam się i widzę, że wyprzedzam pana Grobelnego. Odrobina sportowej satysfakcji pomaga. Docieram do wypłaszczenia ale za nim druga część podbiegu. Dalej biegnę. Wolno ale biegnę. Nareszcie jest koniec podbiegu. Dalej płasko a nawet z górki. Na 38 km widzę dachy akademika, w którym mieszkałem. To już moje tereny. Niby jestem u siebie ale w środku trwa walka. Nie zatrzymać się, nie przyśpieszać, chociaż z górki, bo dalej znowu będą podbieg. Ulica Winogrady, przystanek tramwajowy. Tu wysiadałem czasem i szedłem jeden przystanek do akademika. Dla przyjemności. A teraz? Tętno już wysokie, nogi bolą coraz bardziej. Nie zatrzymać się! Nie zatrzymać się!
Cytadela po lewej stronie, zbieg pod wiadukt i zaczyna się. Kilka podbiegów. Nie poddać się, biec. To ulica Stalingradzka, taką ją pamiętam. Już widać Zamek, po prawej fontanna. To wokół niej odbywały się targi książki w maju i tam kupiłem płytę „Modern Pentathlon” grupy Laboratorium. Zapamiętałem ten moment i teraz takie drobne wspomnienie wróciło. Nieistotne ale czymś trzeba zająć głowę. Ale to ostatnie wspomnienie, chociaż za chwilę uczelnia na Marchlewskiego (teraz chyba Niepodległości). Nie mam już siły wspominać. Nogi bolą straszliwie, tętno prawie maksymalne. Nie rozglądam się, tylko wypatruję, gdzie będzie zakręt w prawo. Sądziłem, że dalej ale skręcamy w kierunku ulicy Towarowej. Tuż przed wbiegnięciem na most, a tu kolejny podbieg, słyszę za sobą „brawo kasjer!” To chyba ktoś z forum. Nawet nie wie, ile dodał mi sił. Poczułem się jak bohaterowie „Podróży do wnętrza Ziemi”, kiedy na powierzchnię wyniósł ich wybuch wulkanu. A kiedy jeszcze tuż za mostem zobaczyłem uradowaną córkę to poniosło jak na skrzydłach. Wbiegłem na prostą do mety ale tylko lekko przyśpieszyłem. Bo przede mną moje marzenie – meta maratonu! To ściskało za gardło, to radość rozsadzała. Biegłem, biegłem a napis META się zbliżał. I wrzasnąłem na całe gardło - ZROBIŁEM TO!!!
A za metą medal, folia a po chwili biegnie do mnie Ania i rzuca mi się na szyję. I oboje mamy łzy w oczach, bo wiedziała jak ważnym było dla mnie ukończenie tego maratonu.
Pewnie nikt nie napisze o tym takiej książki jak pan Verne. Każdy pisze swoją. O zmęczeniu, bólu ale i łzach radości, spełnieniu, satysfakcji z bycia MARATOŃCZYKIEM.
To my sami dla siebie, każdy z osobna, piszemy swoją powieść o podróży do wnętrza siebie.
I ja taką podróż odbyłem.
Bo miałem szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2012-10-15,19:45): Gratuluje, cenny wynik szczególnie mając na uwadze wiek i Twoje w przeszłości kłopoty zdrowotne. Biegacze trzydziestoletni, którzy biegają maratony po 4:30-5:00 i więcej, niech biorą przykład,...
Pozdrawiam mając świadomość tego, że już przepadłeś. Teraz rozpoczniesz proces urywania minutek, minutka po minutce. :-) Kedar Letre (2012-10-15,20:09): No i co tu napisać??? Chyba tylko: JESTEŚ WIELKI!!! Trzymałem za Ciebie kciuki , ale spotkać się ( choć na to liczyłem) nie udało się. Michał1980 (2012-10-16,07:03): Grzesiu piękny wpis. Czytałem i łzy same napływały do oczu.
I poczułem przeogromną chęć biegania i choć to jeszcze w tej chwili niemożliwe to mam nadzieję że za rok będę mógł się poczuć właśnie tak jak ty na mecie :) Robert (2012-10-16,07:44): Brawo Kasjer , widziałem jak brałeś Rycha na 34 :) snipster (2012-10-16,10:04): Brawo i Gratuluję pokonania siebie :) niemożliwe nie istnieje i już o tym wiesz ;) michu77 (2012-10-16,10:22): Gratulacje! Przyjąłeś właściwe założenia przed startem i DAŁEŚ RADĘ!!! ;-) sbogdan1 (2012-10-20,00:46): I tak trzymać, gratuluję ukończenia dystansu, piękna sprawa, na koniec wpisu i ja uroniłem kropel kilka, bo wyobraziłem siebie podczas pierwszego startu. morales (2012-10-21,10:19): Wspanialy opis podrozy! Wzruszajacy... Czytajac przezylem to razem z Toba i przezywalem tak samo emocje na trasie. Kibicowalem Ci mocno i niejednokrotnie myslalem w trakcie biegu jak sobie radzisz. Super ze sie udalo. Gratuluje zostania MARATONCZYKIEM!! To niesamowite uczucie!
|