2012-10-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rozsądek (czytano: 407 razy)
Ktoś, kto zna mnie tylko z tego bloga, może sobie łatwo pomyśleć, że trudno o osobę bardziej niekonsekwentną i ciągle zmieniającą biegowe plany. Gdy tylko napiszę, co zamierzam, to zwykle zaraz w następnym odcinku muszę tłumaczyć, dlaczego wyszło zupełnie inaczej. Nie inaczej będzie tym razem.
Po tym, gdy definitywnie zrezygnowałem ze startu w Warszawie, głównym akcentem jesieni miał być Silesia Półmaraton. Poprzednie połówki w Tychach i Bytomiu miały być przygotowaniem, a w Chorzowie – atak na życiówkę, a przynajmniej na najlepszy wynik w sezonie. No i co? D...a... Tyle planów, a skończyło się tak, że w ogóle nie wystartowałem.
Dlaczego? We wtorek już czułem, że atakuje mnie wirus, ale mimo to zrobiłem sobie spokojne wybieganie z nadzieją, że nie zaszkodzi, a może nawet pomoże. Niestety, ale nie pomogło. W środę i czwartek czułem się dość paskudnie i słabo, więc z biegania zrezygnowałem w ogóle, licząc, że może chociaż w piątek uda się zrobić ostatni trening. W piątek stwierdziłem, że lepiej będzie sobie odpocząć jeszcze jeden dzień i zrobić tylko rozruch w sobotę. W sobotę... doszedłem do wniosku, że taki rozruch i tak nic nie da, a może tylko zaszkodzić. I zacząłem wątpić, czy w ogóle jest sens biec. Czułem się już lepiej, ale przecież po takim „przygotowaniu” w ostatnich dniach na dobry wynik nie miałem co liczyć. Co jednak ważniejsze, miałem przykład Mai, którą ten sam (sądząc po objawach) wirus zaatakował wcześniej. Wydawało się jej, że już wyzdrowiała, ale swojego w domu nie odsiedziała i wirus położył ją do łóżka na kolejny tydzień. Bałem się, że może mi się przytrafić coś podobnego, a akurat tak się składa, że w pracy teraz nie mogę sobie pozwolić na chorowanie. No poczucie obowiązku (a może rozsądek?) zwyciężyło. Poświęciłem półmaraton, aby wykurować się do końca...
Nie przyszło mi to łatwo. Do ostatniej chwili strasznie mnie nosiło i wahałem się, co zrobić. Prawie do dziesiątej rano prowadziłem ze sobą wewnętrzną walkę. Strasznie ciężko mi było zrezygnować ze startu, na który tak liczyłem. Tym bardziej, że to był przecież Silesia półmaraton – bieg, od którego cztery lata temu zacząłem swoją biegową przygodę... Gdy w południe wyszedłem na chwilę z psem, pomyślałem, że jednak dobrze zrobiłem. W takim deszczu i zimnie mogłem się nieźle doprawić. Decyzji więc nie żałowałem, ale było mi tego biegu jeszcze bardziej szkoda. Bo gdy się dobrze czuję, to przy takiej pogodzie na zawodach lubię biegać i właśnie wtedy robię najlepsze wyniki. Trudno, czasem tak bywa... Zdrowie jednak najważniejsze.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jacek Księżyk (2012-10-07,21:39): Krzyś, to był dobry wybór, ja co prawda startowałem, ale nie pamiętam abym kiedykolwiek tak zmarzł w czasie biegu, nawet w Strzelcach przy -19 st.
Czasami trzeba zrobić krok do tyłu aby ruszyć dwa do przodu.
Twoje najlepsze biegi są jeszcze przed tobą. Mam nadzieję że jeden z nich będzie 27 października ;-)
A teraz przede wszystkim zdrowiej ;-) creas (2012-10-07,21:53): Jacek - dzięki za dobre słowo :). Jeszcze niedawno też liczyłem, że 27 X zakończę sezon życiówką na 6,6 km, ale już wiem, że się nie uda, bo tego dnia (i 15 XII też) o 10 rano będę właśnie zaczynał wykład :(
|