2012-09-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton Warszawski... (czytano: 718 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=enDoWBMblwo
Maraton Warszawski ukończyłam trzy razy.
Nie wiem, czy to dużo czy mało, ale tyle razy stanęłam na starcie w Warszawie i tyle też razy przekroczyłam linię mety.
A przed chwilką właśnie uświadomiłam sobie, że to chyba jedyne miejsce w Polce, w którym biegłam więcej niż jeden maraton, ale gdzie zawsze biegłam sama:)
Pierwszy (mój pierwszy) Maraton warszawski.
2008 rok, dwa tygodnie po debiucie maratońskim we Wrocławiu, rozpierała mnie siła i energia, było pięknie.
Biuro zawodów w miejscu absolutnie pięknym, czyli w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, w sobotę - jako RGO - biegliśmy Ekiden, potem nocleg na sali (obłędnie było. Jedyny raz spałam wtedy na hali na grubym sportowym materacu i nic mnie rano nie bolało), rano namolny maratończyk udający, że w ogóle mnie nie podgląda pod prysznicem (to wariat jakiś był! Ja tam bym mu raczej takie nieciekawe widoki odradzała, a ten nie dość, że zaplątał się do damskiego prysznica, to jeszcze mało co sobie oczu nie wypatrzył na amen), a potem bieg.
Fajny, ciepły, słoneczny dzień, i pospieszne rozbieranie się w Barbakanie i zostawianie przepoconej bawełnianej bluzki Piotrkowi i dzieciom, którzy mi tam kibicowali.
Potem przeprawa z ToiToi`ką (nie umiałam się tam wdrapać. No po prostu nie umiałam, a normalnie skorzystać się nie dało, bo była tak przeraźliwie upaprana - że użyję eufemizmu.)
Nigdy nie zapomnę długiej prostej (6,5 kilometra), która za zakrętem przeszła w druga długa prostą - 12,5 kilometra. rzygałam już tą Wilanowską i tym, co za nią. Ostatnie dwa kilometry przebiegłam z zamkniętymi oczami, bo perspektywa wciąż prostej ulicy wpędzała mnie w głęboka depresję. Na szczęście chór w tunelu wyrwał mnie ze stanu przedletargowego dość skutecznie:)
Meta i prysznic. W szatni przed natryskami spotkałam Magdę. Ja wtedy wiedziałam kim jest (no, powiedzmy, że ją kojarzyłam mocno), ona raczej nie kojarzyła mnie. Dobiło mnie troszkę to, że ja nie bardzo mam siłę, by rozwiązać buty, a ona już wykąpana, wyświeżona z tymi swoimi obłędnymi długimi, świeżuteńko umytymi i wysuszonymi włosami.
Potem spotkanie z Kucharskimi i piękny spacer po wilanowskim parku. I jazda do domu.
Rok później nie biegałam w Warszawie.
W 2010 znów biegłam.
Nocleg z piątku na sobotę u Zulusa, utrudniony wyjazd od niego do Warszawy (utrudniony, bo nam się kierowca strasznie spił ukraińską wódką i miał wielkie problemy z wytrzeźwieniem), z soboty na niedzielę nocleg u Rafała, w niedzielę rano bieg.
Znów samotny, ale bardzo, bardzo fajny.
Do 17 kilometra z grupą na 4:30, potem sama; urocze spotkanie z Grażyną i Heniem Wittami na trasie i czekające na mnie w ręce Grażynki moje ukochane Karmi kawowe:)
Miła pogawędka (wcale niekrótka, bo jakieś 10 minut trwała, ale przecież nie chodziło mi o rekordy, tylko o tę całą aurę przyjacielską, jaka MW ze sobą niesie), potem - już na ostatnich czterech kilometrach - tasowanie się z Magdą (łyknęła mnie w końcu, co mnie wcale nie dziwi, ale o minutkę-dwie-trzy zaledwie), i meta na Krakowskim Przedmieściu z obłędnym dopingiem Rafała. Darł się, jakby go ze skóry obdzierali:)
Na mecie żarciki z Kluseczką i Magdą na temat szeroko rozumianego jeździectwa ;)
W 2011 powtórzyliśmy schemat - w piątek nocleg u Zulusa (ale już bez wieczornego degustowania ukraińskiej - jakże zdradliwej - wódki), w sobotę nocleg u Rafała, w niedzielę bieg. Oczywiście samotny:))
Pamiętam, że kiedy zaczynałam już być zmęczona (a i po wizytach - licznych jak zawsze - w ToiToi`ach), zaczynałam nieco zwalniać i zostawać. Wtedy wypatrzyłam sobie takich dwóch młodych ludzi, którzy tak pięknie, lekko, równo biegli, i potraktowałam ich jako swoistą latarnię. Miałam nie tracić ich z oczu, więc przyspieszałam, doganiałam ich, a dalej tradycyjnie - ja wyprzedzałam ich w biegu, oni wyprzedzali mnie w marszu:) Potem, na dość długim prostym odcinku, przyspieszyłam, żeby tę dość długą prostą mieć za sobą, i młodzieńcy gdzieś zniknęli mi z oczu.
Na mecie - tym razem w parku - znów obłędny doping Rafała, a potem wspólne polegiwanie na trawniku nad stawem:) I ci młodzi ludzie, którzy przybiegli dobry kwadrans po mnie. Oni mi gratulowali i wyrażali ustny podziw dla mego rzekomo lekkiego biegu, a ja dziękowałam im, że im zawdzięczam to, że w pewnym momencie nie zostałam w tyle.
A potem powrót do klasztoru, obiad i powrót do domu.
W tym roku wiedziałam, że w MW nie pobiegnę (jeszcze nie wolno mi biegać, a na pewno nie maratony), ale mieliśmy tam jechać i biegnąć miał Piotrek.
Niestety, Rafał zrobił nam kawał i wyprowadził się ze stolicy, a Piotrek orzekł, że od Zulusa prosto na poranny start jest po prostu za daleko:(
I dlatego ten tekst piszę z domu.
Trzy minuty przed startem kolejnej edycji Maratonu Warszawskiego.
Może kiedyś znów...?
W linku piosenka startowa. Kompletnie niebiegowa podobno:)
Fotka: mój pierwszy Maraton Warszawski:)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora renia_42195 (2012-09-30,09:32): Pewnie, że kiedyś znów ... tam pobiegniesz :) I ja też kiedyś tam pobiegnę i piwko Karmi uwielbiam :) Zulus (2012-09-30,10:01): Schemat był niemożliwy do powtórzenia jeszcze dlatego,że wieczorem padało i ognisko nie zapłonęło.A za daleko na start nie jest-w niedzielę rano nie ma ruchu i odległość do Warszawy znacząco maleje. jacdzi (2012-09-30,23:37): Gaba za rok pobiegniesz w XXXV MW. Ja dzis bieglem po raz drugi, temperatura dobra, trasa wspaniala, troche tylko wiatr dokuczal. Ja jednak nie jestem przygotowany, malo biegam( tydzien wcale) bez pkanu i z najdluzszym treningiem 14km. Magda (2012-10-01,00:14): w ubiegłym roku mnie nie było- w tym Ciebie, jak nic za rok widzimy się pod prysznicem ;P Truskawa (2012-10-01,08:31): Oj Gaba. Mi po raz pierwszy prawdopodobnie wypadnie maraton w Poznaniu. Jeszcze się łudzę ale raczej nic z tego.
Da się z tym żyć, mimo, że ani razu nie opuściłam odkąd zaczęłam biegać. No i tam był w końcu mój pierwszy maraton... ech.. :) Damy radę. :) miniaczek (2012-10-01,12:56): skoro od Zulusa miało być niby daleko to co ja mam powiedzieć??:) wstaliśmy w nd. o 4.nad ranem śniadanko, pakowanko i w drogę:) mamusiajakubaijasia (2012-10-01,13:18): Dla mnie nie byłoby za daleko, ale dla Piotrka było. Przypomnij sobie, proszę, jak ciężko go rano obudzić a potem spionizować:) mamusiajakubaijasia (2012-10-01,13:20): Damy, Iza! Pewnie, że damy! Dla mnie najważniejszy przyszłoroczny Wrocław. I Kraków. I KARKONOSKI:)
|