2012-09-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Plany i życie (czytano: 373 razy)
W życiu pozabiegowym mam zwykle tak, że jak coś sobie zaplanuję, to potem tak konsekwentnie robię. W bieganiu jest odwrotnie – prawie nic nie wychodzi mi zgodnie z planem. Tydzień temu na połówce w Tychach nastawiałem się na walkę o jak najlepszy czas, a dzisiejszą w Bytomiu miałem potraktować bardzo treningowo. A jak wyszło? W Bytomiu, na dużo trudniejszej trasie, pobiegłem trzy i pół minuty szybciej niż w Tychach. Chociaż, z drugiej strony, jedno się zgadza z planem – w Tychach dałem z siebie wszystko, a w Bytomiu jeszcze trochę luzu zostało.
Te dwa półmaratony dzielił tylko tydzień czasu, a różniło je prawie wszystko. Aż mi się wydaje nieprawdopodobne, że można tak krótko po sobie pobiec dwa tak różne biegi.
Takich startów, jak w dziś w Bytomiu, życzyłbym sobie za każdym razem. A pomyśleć, że jeszcze wczoraj nie byłem pewien, czy w ogóle pobiegnę. Czułem się lekko przeziębiony, bolała mnie głowa i wydawało mi się, że bierze mnie jakaś choroba. Ale jak wstałem dziś rano, to stwierdziłem, że nie jest tak źle, więc trzeba biec, chociaż jakoś szczególnie mi się nie chciało.
Przed startem nawet się jakoś szczególnie nie rozgrzewałem, bo pomyślałem, że pobiegnę sobie spokojnie, i jako rozgrzewkę potraktuję pierwsze kilometry. No i faktycznie, zacząłem powoli – pierwszy kilometr po 6 min (choć to trochę z powodu tłoku na starcie), drugi po 5:37. Ale jak się tak trochę rozruszałem, to stwierdziłem, że biegnie mi się całkiem dobrze. Zacząłem więc trochę przyspieszać, żeby na koniec było jednak ciut lepiej niż dwie godziny... Trasa w Bytomiu jest trudna, w zasadzie cały czas górka-dołek, ale jak biegnę tak na 3/4 gwizdka, to takie trasy bardzo lubię. Na podbiegach trochę zwalniam (bo przecież się nigdzie nie spieszę), a na zbiegach puszczam nogi luźno i lecę, jak szybko się tylko da, nie bojąc się, że przegnę i potem będą problemy.
Gdy w połowie dystansu miałem średnie tempo 5:22, czyli lepsze niż w Tychach, a czułem jeszcze dużo sił, pomyślałem, że warto jeszcze powalczyć o jakiś w miarę fajny wynik. No i zacząłem jeszcze bardziej podkręcać tempo. Tylu ludzi co wtedy, to nie pamiętam, kiedy ostatnio wyprzedziłem. Może jak się pokażą wyniki, to będzie wypisane, na którym miejscu byłem na punktach pomiaru czasu. Bardzo jestem ciekaw, o ile się poprawiłem. W każdym razie biegło mi się naprawdę fajnie i lekko, i tylko się dziwiłem, że tak szybko mijają tabliczki z kolejnymi kilometrami. Żadnego kryzysu, jaki przytrafił mi się w Tychach po piętnastym kilometrze. W Bytomiu czułem się w tym miejscu świetnie. I jeszcze mogłem przyspieszyć. Ostatnie trzy kilometry, które w Tychach były prawdziwą męczarnią, dziś były moimi najszybszymi – każdy poniżej 5 min. Nie pamiętam takiego szybkiego długiego finiszu w półmaratonie.
Na mecie wyszło 1:49:46 brutto (1:48:52 netto), czyli byłby to mój trzeci w życiu wynik w połówce. Nie można tego czasu jednak brać tak dosłownie, bo trasa była ewidentnie niedomierzona i do półmaratonu brakowało jej ok. 200 m. Ale nawet biorąc na to poprawkę (czyli ok. minuty więcej), jestem z wyniku bardzo zadowolony. I mogę tylko się zastanawiać, co by było, gdybym od początku pobiegł mocniej.
I teraz pytanie – skąd taki niespodziewanie dobry rezultat? Nie wiem, ale myślę, że z formą nie jest źle, a dziś wreszcie była dobra pogoda. Wprawdzie słońce świeciło, ale powietrze było zimne. Jeśli za dwa tygodnie w Chorzowie będzie jeszcze ciut chłodniej, to na pewno spróbuję powalczyć o życiówkę. Choć może nie powinienem tego planować... Skoro i tak te wszystkie biegowe plany biorą w łeb, a najlepiej wychodzą biegi, po których nie spodziewam się niczego dobrego?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2012-09-24,09:33): No właśnie - być może spalasz się już na starcie tych w których planujesz dobry wynik. Chyba też należysz do tych biegaczy, którzy powinni bardzo powoli zaczynać. creas (2012-09-24,09:40): Ano właśnie - jak już tu nie raz o tym mówiliśmy, mam "słabą głowę". Gdy za bardzo chcę, to się spinam, niepotrzebnie stresuję i wychodzi klapa. A jak zaczynam na luzie, to potem tak jakoś niepostrzeżenie samo wychodzi mi lepiej.
|