2012-09-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jesienno-letnie refleksje o maratonie, i nie tylko… (czytano: 1506 razy)
W niedzielę miałam swój debiut w maratonie, w moim kochanym Wrocławiu.
Na ten bieg czekałam długo, od samego początku swojej przygody z bieganiem - a zaczęłam ją 1.09.2011 - rok przed planowanym startem....
Właściwe przygotowania do maratonu zaczęłam od ok. maja. Regularne długie wybiegania, zwiększanie kilometrażu itp. Nie miałam żadnego planu treningowego, sama sobie ustalałam plan tygodniowy, też wg samopoczucia i ochoty - bo bieganie ma cieszyć, a nie być udręką. Jedyną taką regularnością to były długie niedzielne wybiegania, za każdym razem jak zwiększałam kilometraż trochę ich się bałam, bałam się tego, jak zareaguje mój organizm. Ale jakoś zawsze reagował dobrze :-)
Też moje wakacje były w 100% treningowe - ale to było fajne i baaardzo przyjemne! Byłam na urlopie nad morzem Czarnem, w miejscowości Suchumi ( małe piękne państewko Abchazja, była część Gruzji ) . Wstawałam około 6.00, szybko się zbierałam i biegłam na wybrzeże... I zaczynała się moja bajka…
.. Biegnę... Kilkanaście metrów po prawej ode mnie - morze Czarne, kamyczki, piasek, delfiny - dopływały prawie do brzegu, kiedy podchodziła ryba, i wesoło skakały do rybaków z wędkami, a tamci ich gonili, bo delfiny straszyły rybę... Palmy z zielonymi niedojrzałymi mini-banankami i figami, krzaki magnolii otulające swoją intensywną wonią, eukaliptusy pozwalające lekko oddychać pełną pierscią, a także piękne zielone góry - towarzyszyły mi każdorazowo w biegu. Ludzi o tej porze dość mało – zazwyczaj to zwolennicy wczesnych kąpieli w morzu, kiedy to jeszcze nie ma tłoku. Tak ok. 7 rano już czuć tu i ówdzie zapach świeżo przyrządzonej kawy – na gorącym piasku, Boże co to była za kawa! Kto pił kawę na Kaukazie, ten wie o czym mówię. Oprócz kawy kusił zapach chaczapuri – to jest gruziński placek z serem, nieziemsko pyszny, wciągający i uzależniający. Pluskot fal , coraz mocniej przypiekające słońce, piękne gmachy na wybrzeżu, cudne roślinki, których nazw nie pamiętam – każdy mój poranek był taki sam i jednocześnie całkiem inny. Ciężko mi przekazać te myśli które miałam w głowie w takiej atmosferze, ale marzyłam o tym, by tylko ta bajka się nie kończyła. Upajałam się tym miejscem, nigdzie mi się nie biegało tak lekko, nie odczuwałam zmęczenia – mimo że o 6 rano temperatura wynosiła ok. 25 stopni, a o 7.30 , kiedy wracałam – ok. 28-29 stopni powyżej zera . Kiedy robiłam dłuższe wybiegania do ok. 8 .30 – to już naprawdę mocno smażyło. Z jednego końca wybrzeża do drugiego – 5,2 km, więc robiłam takich dystansów minimum 2, często 3. Biegałam 4 dni pod rząd, 1 dzień przerwy i kolejne 4 dni biegania – taki system był dla mnie idealny. Ludzie - znajomi i sąsiedzi patrzyli na mnie dziwnie, co za wariatka – podczas urlopu wstawać o takiej nieludzkiej porze! A ja byłam taka szczęśliwa, oni nigdy nie zrozumieją tego – kiedy, rozgrzana po 1,5 h biegu w upale można wskoczyć do cudownie przyjemnej wody w morzu, odpocząć leżąc na falach, podziwiać niebo niespotykanie niebieskiego koloru – nigdzie więcej nie widziałam takiego nieba! Potem na spokojnie wrócić do mieszkania – jakieś 5 min od plaży – wziąć zimny prysznic, bez pośpiechu zjeść śniadanie – ta kawa i te właśnie chaczapuri, mmmmmm…… … Tak, to była bajka…
Powiem szczerze, że polubiłam bieganie w upale. Mówiłam sobie, że w ten sposób będę przygotowana na mój maraton w każdej temperaturze, nawet jeśli powtórzy się ta pogoda z 2011 r. I owszem, nie mam teraz żadnego problemu z bieganiem w wysokich temperaturach. Potem, już będąc we Wrocławiu, starałam się robić niedzielne wybiegania w samo południe, i całkiem dobrze to wychodziło. 18 sierpnia zrobiłam 30 km na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, w ramach przygotowań do maratonu razem z grupą ITMZM, i czułam się naprawdę dobrze, mimo że było bardzo gorąco, ok. 30 stopni . Tamte 30 km przebiegłam w czasie 2 h 52 min i w świetnym samopoczuciu. Po tym wiedziałam, że chyba jestem gotowa na maraton.
Nie będę opisywać, jak bardzo stresowałam się przed maratonem, bo bardzo. Ale to bardzo. Dobre 2 tyg przed moje myśli już były tylko i wyłącznie o maratonie – prowadząc auto, siedząc w pracy, biegając w parku, oglądając telewizję, zasypiając – myślałam, planowałam, układałam strategie, próbowałam przewidzieć różne sytuacje. Jakiś syndrom maniakalny
W ostatnim tygodniu – 3 treningi, wt, sr, czw. Piątek i sobota – odpoczynek, nawadnianie się, węglowodany. O dziwo, udało mi się zasnąć w sobotę wieczorem przed maratonem – a myślałam, że całą noc spędzę bez snu. Prawie się spóźniłam jadąc z Leśnicy – zamknęli Legnicką , i inne ulice, o czym nie wiedziała,, myślałam że zamkną od 9.00. Ale byłam na czas, o 8.50 zdyszana stałam na starcie…
Optymistycznie myślałam o czasie 4h 15 min, realistycznie zakładałam 4h 30 min. Ale tak naprawdę – czas dla mnie się nie liczył. Na początku sprawdzałam swój czas na km, ale potem odpuściłam całkowicie! Do ok. 17 km biegłam sama, potem spotkałam Znajomego, który towarzyszył mi już do końca biegu – za co Jemu serdecznie dziękuję, Jego wsparcie i niegasnący humor w trakcie biegu sprawiły, że zapomniałam, że biegnę maraton, tylko cieszyłam się biegiem i widokami dookoła – moje miasto z zupełnie innej perspektywy!
Ponieważ naczytałam się różnych forów, pism itp., czekałam na ok. 28 km, no że będzie ten pierwszy kryzys. Czekam-czekam, 30 km – nie ma, 31 km – nie ma , 32 km - dalej nie ma. W sumie olał mnie totalnie i nie przyszedł. Owszem, po 35 km zaczęłam czuć zmęczenie, po 37 coraz bardziej, ale nie mogę nazwać to kryzysem. Byłam zmęczona bo być powinnam po takim dystansie, ale ciemności przed oczami nie było, niemiłosiernie bolących nóg nie było, słabości nie było - ani na chwilę nie przeszłam do marszu, przebiegłam cały dystans biegiem, z czego się bardzo cieszę. Nawet wzięłam skądś siłę, by mocniej przyśpieszyć po tym, jak minęłam 41 km i nawet jakoś finiszować ! Wbiegłam na metę z czasem 4 h 15 min 8 sekund! Szczęśliwa . Wydaje mi się , że być może trochę za małą poprzeczkę sobie postawiłam. Teraz wiem, że jakbym się postarała i postawiła sobie jako cel 4 h – to bym dała radę. Czułam to po maratonie, takie hmmmm niedozmęczenie?? Następnym razem będę bardziej wymagająca do siebie i podniosę tę poprzeczkę. No ale z drugiej strony – wtedy może gdzieś zaniknąć ta radość z samego biegu, może zostać tylko presja czasu, czasu i jeszcze raz czasu...Jestem zadowolona z tego, że nie biegłam nerwowo, myśląc jedynie o czasie na mecie, w 100 % oddałam się przyjemności biegania - dla mnie najważniejszym celem było ukończyć ten maraton, a z jakim czasem – to tak naprawdę nieistotne. W niedzielę wieczorem pomyślałam ze smutkiem i przykrością – tak długo czekałam na ten dzień, a on już się skończył!
Całkiem dobrze czułam się na drugi dzień, miałam oczywiście zakwasy, ale niezbyt uciążliwe, wyszłam na 2 km bardzo lekkiego truchtu już poniedziałek – fajnie pomogło na obolałe mięsnie , we wtorek już na 8 km, wczoraj 11 km. Nie czuję już żadnego dyskomfortu, ale muszę raczej się pooszczędzać w tym tygodniu, więc nie będę szaleć.
Teraz wiem jedno – ten maraton to był najpiękniejszy bieg, w jakim brałam udział! Tak przepełniony emocjami, cudownymi przeżyciami, że będę długo pamiętać chyba każdą minutę z tego dnia. I z niecierpliwością czekać na mój następny maraton…
PS. Na zdjeciu - oczywiście chaczapuri :-)))
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu bartus75 (2012-09-20,11:45): gratulacje :) Marysieńka (2012-09-20,11:54): Choć swój pierwszy maraton przebiegłam ponad 30 lat temu...pamiętam go najdokładniej z wszystkich przebiegniętych....gratuluję wyniku..ja w debiucie nabiegałam 4.19...:)) snipster (2012-09-20,12:38): miło się czyta takie miłe wspomnienia... :) Gratuluję udanego debiutu :) takie chwile zostają bardzo długo w pamięci. Zachowałaś się jak rasowy maratończyk i solidnie byłaś przygotowana ;) paulo (2012-09-20,12:51): Gratuluję! Rozpoczęłaś piękną przygodę, która, oby się nigdy nie skończyła. Rozmarzyłem się co do "bajki", bo rozkoszowałem się tymi klimatami w zeszłym roku nad Morzem Śródziemnym :) paulo (2012-09-20,12:51): Gratuluję! Rozpoczęłaś piękną przygodę, która, oby się nigdy nie skończyła. Rozmarzyłem się co do "bajki", bo rozkoszowałem się tymi klimatami w zeszłym roku nad Morzem Śródziemnym :) jacdzi (2012-09-20,13:34): Wspanialy wynik debiutu, szczerze gratuluje!!! A wpis uroczy. wiewiorka (2012-09-20,15:10): Bardzo dziękuję wszystkim :-) Endorfiny od maratonu są po prostu niesamowite :-) Jozinek 1 (2012-09-21,13:33): Bieg z Tobą był olbrzymią przyjemnością i sprawił mi dużo radosci!!!!Dzielna z Ciebie Kobietka :)!!!!!! wiewiorka (2012-09-21,14:35): Dziękuję, Maćku, cała przyjemność po mojej stronie :-)))))
Inek (2012-09-21,18:04): Gratuluję! Wspaniały debiut:) Bajeczne przygotowanie, świetny bieg, coś pięknego:) Brawo! Brawo! wiewiorka (2012-09-21,21:14): Dziękuję śliczne :-))) bodekem (2012-09-29,13:01): spóźnione ale szczere gratulacje. trochę mnie tu nie było :):)
|