2012-09-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Świdnicka Piętnastka i IX Bieg Namysłowian (czytano: 367 razy)
Kolejny „weekend przedmaratoński” i kolejna wycieczka na dwa biegi rozgrywane w okolicach Wrocławia. W sobotę III Świdnicka Piętnastka i w niedzielę IX Bieg Namysłowian na dystansie 10 km. Jak zwykle trzeba było wybrać gdzie powalczyć, a gdzie pobiec szybszy trening. Godziny rozgrywania biegów (sobota 10.45 i niedziela 13.00) jednoznacznie wskazywały faworyta do szybszego biegania – Namysłów.
Zacznijmy chronologicznie od Świdnicy - z Wrocławia przysłowiowy rzut beretem czyli koniecznie trzeba się spóźnić. Jakoś tak rano wszystko długo trwało i finalnie w Świdnicy byłem około czterdziestu minut przed biegiem. Oczywiście o tej porze parking w pobliży biura zawodów był już pełen, więc zaparkowałem dobre kilkaset metrów dalej. Szybki trucht do biura i zobaczyłem kolejkę takich jak ja spóźnialskich do odebrania numerów. Na końcu spokojny i wyluzowany stał nie kto inny jak Grzesiek. Cześć, powiedziałem i szybko dodałem – chyba dzisiaj nie wystartujemy. Czemu? Szczerze zdziwił się Grzesiek. Tym razem ja lekko się zdziwiłem – ano bo jest 10.15 i start za pół godziny. I tutaj punkt dla mnie, bo Grzesiek myślał, że start jest o 11.45 i na tę okazję zakupił nawet Przegląd Sportowy, żeby czekanie się nie dłużyło. Szybki odbiór numerów startowych, chipów i wybiegamy z biura około 10.30. Dobrze byłoby jeszcze się przebrać, co zajmuje parę minut, podobnie jak dotarcie do samochodów. Finał tej historii był taki, że mając około 200-300 metrów do startu biegnąc słyszałem odliczanie i później wystrzał startera. Na szczęści zawodnicy nie ruszyli w moją stronę, tylko zaczęli się oddalać. Trzeba przyznać, że Grzesiek zachował się po koleżeńsku i poczekał na mnie na starcie. Oczywiście potem mi uciekł, ale zawsze to coś. Tak więc rozpoczynając bieg byłem już zdyszany 200 metrowym sprintem. Potem ruszyliśmy ostro, bezlitośnie wymijając zawodników nordic walking. I… to byłoby na tyle, Grzesiek gdzieś na 3 kilometrze odskoczył, walcząc o wynik. Dla mnie jeszcze zbyt świeży był rekord 1:16 z Kobylina, żeby psychicznie przygotować się na walkę o jego pobicie. Biegłem spokojnie równym tempem przez trzy pętle. Trasa taka sobie, trochę na uboczu Świdnicy, trochę po parku i drodze szutrowej. Jakoś tak nie przypadła mi specjalnie do gustu, chociaż słyszałem z ust innych biegaczy bardzo pozytywne opinie. Czas na mecie 1:20 czyli minuta poniżej wcześniejszej życiówki na tym dystansie.
Następny etap biegowej karuzeli – Namysłów. Start o 13.00 więc tym razem obyło się bez spóźnienia i innych atrakcji. Wszystko jak bozia przykazała – spokojny odbiór numeru, rozgrzewka i przytruchtanie na start, gdzie nawet był jeszcze chwila na lekkie rozciąganie. Plan jak zwykle od kilku miesięcy – czas poniżej 50 minut. Ruszam z mocnym postanowieniem utrzymania tempa poniżej 5 min/km, co udaje się przez pierwsze 6 km (tempo od 4:57 do 4:51). Na 7 kilometrze zaczyna się lekki kryzys i tempo spada do 5:05 min/km, ale nadal jest dobrze – mam spory zapas. Niestety 8 i 9 kilometr to zmiana nawierzchni z asfaltu (względnie kostki brukowej, która wcześniej też się pojawiała) na polną drogę szutrową, do tego wiodącą lekko pod górę. Tam niestety dopada mnie kryzys fizyczno-psychiczny. 8 kilometr – 5:15 i 9 kompletna katastrofa 5:26. 10 kilometr to znowu asfalt i finisz na stadionie, więc udaje mi się znowu lekko zejść poniżej 5 min/km. Niestety bądź stety - trasa okazuje się 100 m dłuższa od wskazanie Garmina, więc po 10 km wg Garmina mam czas 50:05, na mecie 50:32. Jest progres o 30 sekund od poprzedniej życiówki i dobry prognostyk przed jesiennymi biegami. Cały bieg w Namysłowie oceniam bardzo wysoko, takie imprezy lubię najbardziej: mała miejscowość, rozsądna ilość zawodników (około 200) i fajna jednopętlowa trasa. Do tego ładny odlewany medal i nowa życiówka – czego chcieć więcej?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |