2012-09-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| radość twa radością mą (czytano: 923 razy)
radość twa radością mą
Biegłem wczoraj w Brzozie koło Bydgoszczy – III Bieg Trzeźwości. Kolejny start a jednak wyjątkowy. Poczułem w bieganiu coś nowego – cudzą radość.
Pierwsza to radość Zbyszka Wiśniewskiego – organizatora biegu. Zobaczyłem ją, kiedy już na zakończenie imprezy podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń. Widziałem radość na jego twarzy. Duża impreza – biegacze starsi i dzieci, kijkarze, rowerzyści. Kilkaset osób w nieustannym ruchu. I ten cały żywioł rozbawiony, niezagubiony w terenie, zachwycony udziałem w tak dużej, różnorodnej imprezie. Wszystko opanowane. Zbyszka znam ale nie jesteśmy bardzo bliskimi kolegami. Razem trenowaliśmy zimą na sali, czasem spotkamy się na biegu. Wczoraj widziałem radosnego człowieka, bo zagrało, bo wypaliło. Nawet pogoda się postarała. Fajnie jest znać ludzi, którzy w ulubionym naszym polskim narzekactwie robią takie pozytywne rzeczy. Fajnie jest znać i spotykać ludzi, którzy tak dzielą się pozytywną energia.
Dzięki Zbyszku, radość Twa radością mą.
Była i druga radość. Miesiąc temu biegłem I Biegu Z Łapką. Mały, kameralny bieg. Dwa kołka po 4 km. Na drugim pobiegłem z parą młodych osób. Biegli „na gapę”, bez numerków. Dopiero zaczynają biegać, chcieli się sprawdzić. Zapisali się już na bieg w Brzozie. Wczoraj spotkałem ich. „To co, łamiecie dzisiaj 1 godz?” „Chcielibyśmy” – padła rozmarzona odpowiedź. „OK, to biegniemy na złamanie 55” W odpowiedzi śmiech, bo żart się podobał. Ruszamy. Pilnuję, żeby się nie podpalili. Ja z małym problemem w lewej nodze, więc też chcę wolno. Udało się – pierwszy kilometr ok.5:40. Biegniemy dalej. Grzecznie biegną za mną. Drugi 5:33. Jeszcze weseli, próbują rozmawiać. „Od gadania jestem ja, wy dzisiaj tylko biegniecie” Uśmiech i cisza na pokładzie. Pilnuję, żeby cięli zakręty. Jeszcze nie wiedzą, że to kilkanaście metrów na całej trasie mniej. A przed metą będzie bolało. Trzeci kilometr wystrzelił na 5:10. Było trochę z górki. Patrzę po oczach – nie zaszkodziło. Raczej przydało się, bo przeszliśmy niezauważalnie dla nich w tempo 5:25-5:27. Na tym trzecim kilometrze doszliśmy do trzech biegaczy. „Na jaki czas biegniecie?” „Na złamanie 55” rzucam i cała trójka dołącza się do nas. Mały tłumek. Biegnę o pół kroku przed nimi. Oglądam się. Dają radę. Ale wysiłek widać. Do wodopoju jeszcze daleko (na 7 km) a już widać, że łyk wody by się przydał. Mam ze sobą wodę, proponuję ale pewnie nie chcą z jednej butelki. Obok mnie cały czas biegnie jedyna kobieta w tej grupce – Emilia. Drobna, szczupła. Walczy, widać to. Na 6 km proponuję jej wodę na plecy. Polewam trochę. Uśmiech na twarzy i ożywa. Kolega z prawej czerwony na twarzy ale pewnie tak ma. Inny zaczyna się pochylać. „Wyprostuj się, będzie łatwiej oddychać”. Kilka kroków i lekki uśmiech w moją stronę. Jeden z naszej grupki zaczyna powoli odstawać ale kontakt z nami jeszcze ma. Po lewej kolega w zielonej koszulce wygląda najlepiej. Zbliża się 7 km. Emilia ma już lekko pobladłe usta, oddycha ciężko. Kolega w czarnej znowu się pochyla. Drugi już cały mokry. Walczą a ja cały czas oglądam się za nimi. Sam mógłbym pobiec szybciej, bo już dobrze rozgrzany. Ale biegnę dalej z nimi, bo oni walczą. „Nie odpuszczajcie, mamy dobry czas, to już tylko niecałe 3 km, przypomnijcie sobie jak to na treningu jest niedaleko od domu” Krzyczę, mobilizuję. Przed wodopojem na chwilę przyśpieszam, zostawiam ich. Biorę wodę w kubku i butelkę. Emilia dobiega. Podaje jej kubek z wodą a butelka do polewania. Reszta grupki też pije. Odżywają trochę ale widać już bardzo duże zmęczenie. Tylko jeden miał trochę więcej sił i ruszył do przodu. Niech biegnie, zrobi fajny czas. Została czwórka. Patrzę po oczach. Nawet rezerwa się nie pali ale biegną. Trochę wolniej, na 5:37 ale kalkuluję, że dalej jesteśmy poniżej 55 min. 9 km – rozpaczliwa walka. Emilia już trochę nieobecna, ciężki oddech. Polewam wodą. Pochyleni wszyscy. A ja cały czas tańczę oglądając się na nich. Krzyczę, żeby trzymali to tempo a zrobimy dobry wynik. Znowu parę kroków szybciej ale i tak wyszło 5:43. Mam jeszcze trochę sekund w zapasie. Czy dadzą radę na 10km? Patrzę i podziwiam ich za walkę. Emilia cały czas przy mnie, pozostali zaczynają tracić ale to 2-3 kroki. Już widać tłumy przy mecie. Zaczynam wrzeszczeć coraz mocniej. Mam spory zapas sił, biegnę swobodnie więc cała energia idzie w doping. Gdzieś jeszcze wygrzebali resztki paliwa i przyśpieszamy. Już widzę metę a na zegarze 54:52. Parę kroków i meta. Emilia zasłania oczy, bliska płaczu. A potem rzuca mi się na szyję. Potem klepnięcie w plecy. „Dzięki, kolego, bez ciebie stanąłbym na trasie” I jeszcze jedno uściśnięcie dłoni. Dali radę. Cała czwórka złamała w czasie netto 55 min. 4 życiówki.
Radość ich radością mą.
Ps. Emilia miała wyjątkowy bieg. Pierwsze zawody, pierwszy medal, piękny wynik w debiucie a na koniec dostała rower – jedyną nagrodę jak była losowana wśród biegaczy. Dziecko szczęścia.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu marta8910 (2012-09-02,13:50): Piękny wpis. Naprawde to łezka mi się w oku zakręciła, bo pokazał im Pan, że każdy może przekraczać swoje możliwości i Oni tego dokonali :) kasjer (2012-09-14,08:40): Biegłem 09.09 w Pile. Przed startem podchodzi do mnie biegacz.
- Cześć, biegliśmy razem w Brzozie.
- Tak?
- To ja byłem ten który za wodopojem pobiegł do przodu
- I co? Była życiówka?
- No jasne!!! (i uśmiech od ucha do ucha)
i uściśnięcie dłoni
radość jego była radością mą agnieszka83 (2012-09-15,18:11): Grzegorz nic dodać nic ująć.. tylko brać z Ciebie przykład;) Oby było jak najwięcej biegaczy z tak wielkim sercem:)
|