2012-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Stałem się IRONMANEM! (czytano: 487 razy)
Pływanie
Start był zaplanowany na godzinę 7.00, ale coś chyba sędziowie poprzestawiali, bo nastąpił 35 minut wcześniej. Przez to nie miałem czasu na jakiekolwiek przygotowanie się, choćby mentalne. Od razu pełne obroty. Prawie jednocześnie Baśka i Hubert dali znać, że zmagania dnia kolejnego czas zacząć i że tak na głodniaka to nie da rady. No dobrze, tylko że się nie rozdwoję! Na wpół jeszcze w sennym letargu płynę do kuchni. Woda przegotowana – jest, butle czyste – są, mleko dla jednego i drugiej – też jest. Zaczynam mieszanie drinków. Oby tylko nie poplątać ile i co dla kogo i do jakiej butli...
Hubert zdaje sie swoim krzykiem mówić: „Halo!! Jest tam kto żywy?! Jestem głodny i wypuście mnie stąd! No ileż mam tu czekać! :)”. No ale bez butli nie mam się co u niego pokazywać, bo go tylko rozkręcę. Wręczam mu butlę, otwieram łóżeczko i płynę karmić Baśkę. Rośnie jak na drożdżach. Właśnie skończyła 4 miesiące i podwoiła wagę urodzeniową. Waży już 8,3kg – jest co nosić. Trening siłowy jak nic.
Magda wychodzi z łazienki, zaraz będzie szła do pracy do przychodni, a ja zostaję z naszą małą trójcą. Olga wstaje obudzona głosami maluchów i jesteśmy w komplecie. Staramy się siąść do jakiegoś wspólnego śniadania, ale kiepsko to wychodzi. Tego trzeba przypilnować na nocniku, tej nasypać płatki, samemu też warto coś zjeść, by nie paść przed końcem pierwszej konkurencji. Gdzieś po drodze zaparzyła się kawa, tylko nie ma czasu jej wypić. Nie wiadomo skąd i jak w kuchni zrobił się już niezły bałagan, a przecież wieczorem wszystko było posprzątane!
Ubieranie x3, zmiana pieluchy x2, mycie zębów x3, czesanie, no i suma sumarum sam zostaje na placu boju w nocnych gaciach i zimną kawą... Basia coś przysypia w foteliku, więc chcę ją przenieść do łóżeczka. Wkładając rękę pod pupę czuję coś mokrego i lepkiego... Pampers nie wytrzymał ciśnienia i puścił bokiem... No to płyniemy ponownie do łazienki na przebranie. Generalnie eksplozja poszła w nogawkę. Zastanawiam się jak zdjąć jej body nie upaprawszy jej przy tym głowy... Przypomina mi się anegdotka związana z moim Tatą, który miał kiedyś przwinąć jedną z moich sióstr – uwaloną od pach w dół... Zabierał się do tego z nieukrywanym obrzydzeniem, nie wiedząc właściwie od czego zacząć i w pewnym momencie odwrócił się rozpromieniony do mojej mamy z tymi słowami: „Hanka, myjemy, czy robimy nowe? :))”.
Na to wspomnienie uśmiechnąłem się do siebie, ale Magda już wyszła, więc nie ma co się rozmarzać, tylko trzeba wziąć się do roboty. Basia ląduje pod kranem. Nowe ubranie – teraz nosi część rzeczy które Hubert nosił jak miał 10 miesięcy, a ona ma o pół roku mniej! Jak to powiedział mój Tata, jak ją pierwszy raz zobaczył: „Toż to nie Basia, tylko Basior!” No jest z niej kawał ślicznej kobietki :).
Gdzieś w między czasie płynąc przez kuchnię wstawiam do piekarnika chleb. Wreszcie udało się dowieść żywy zakwas od mamy Magdy i teraz robię chleb co dwa dni wieczorem i rano piekę. Jest pyszny, zupełnie inny niż taki na drożdżach, choć też był dobry, ale jednak nie taki.
Hubert z Olgą maskują podłogę w salonie zabawkami. Są momenty kiedy wydaje mi się, że już nie chodzę po podłodze tylko pływam w zabawkach. Tu Hubert zostawił wózek dla lalek na środku pokoju, tu klocki, tam statek piracki. Jedyne miejsce w którym jest jako tako to kojec...
Dziaciaki rozpiera energia zbyt duża aby zapanować nad nią w mieszkaniu. Ewakuujemy się więc na dwór. Pośpiesznie wciągam coś na tyłek i brzuch. Miałem rano umyć głowę, ale nic z tego nie wyszło. Wyglądam jak czupiradło. Wyjmuję upieczony chleb (uff, nie zapomniałem o nim) i idziemy do piaskownicy.
Wyjście z domu z trójką dzieci to też trochę logistyki. Trochę jak przeprawienie owcy, wilka i kapusty na drugą stronę rzeki jedną łodzią, tak aby owca była syta i wilk cały czy jakoś tak ;). Huberta nie można zostawić samego na dole, bo gotów się zacząć wspinać po schodach i zlecieć. Samego z Basią też go nie można zostawić ani na chwilę bo mu dziwne pomysły przychodzą do głowy. A to wsadzi jej palec w oko pytając „co to?”, a to zacznie Basie głaskać by po chwili zgdzielić ją w głowę (on jest dla niej bardzo miły i stara się – to widać, ale nie zawsze mu to wychodzi), innym razem chce się do niej przytulić kładąc się na niej całym swym ciężarem... Na szczęście Baśka znosi to dobrze, a zanosi się, że już niedługo będą w tej samej kategorii wagowej :)
Nie wiem dlaczego dzieci tak przepadają za piachem. Za przesypywaniem go z jednej części piaskownicy do drugiej, za robieniem i niszczeniem babek. Olga robi, Hubert niszczy, pełna symbioza i nikt nie ma do nikogo pretensji. Basia usypia w wózeczku i czas na mnie, aby wykazać się w piachu. No a co może robić budowlaniec w piaskownicy? Oczywiśce, że zamek. No to robimy plan na piasku. Hubert, Olga i ja kopiemy głęboką fosę. Hubert co jakiś czas coś tam niszczy, ale generalnie jesteśmy od niego szybsi :D W kryzysowym momencie buduję z nim kilka babek do niszczenia trochę dalej od zamku, co daje nam trochę czasu i jakoś dajemy radę ukończyć zamczysko. Powstaje wielki zamek, z fosą, murami obronnymi, basztami przy bramie wjazdowej i moście oraz wieżą ostatniej linii obrony w centrum zamczyska. Pod nią stoją piaskowe zabudowania i chaty. Przed bramą stoi barbakan. Przy okazji tłumaczę Oldze po co budowało się fosę, czemu służy barbakan, mury, baszty itp. Taka lekcja historii i fortyfikacji w piskownicy.
T1
Zbliża się koniec pierwszej części dnia. O jedynastej wracamy na drugie śniadanie, po czym Hubert idzie spać. Nie ma problemu z jego usypianiem. Mamy stały rytm dnia i to nam wszytkim pasuje i pozwala na wprowadzenie odrobinę organizacji we wszechogarniającym chaosie. Basia jeszcze nie wstała, więc mam chwilę czasu tylko dla Olgi. Wyciągamy jakąś grę, która nie byłaby możliwa przy obecności Huberta. Magda robi nam miłą niespodzienkę i wraca zjeść w domu obiad. Ma godzinną przerwę w pracy, a do domu blisko, więc przyjechała sie z nami zobaczyć, zwłaszcza że po normalniej pracy ma jeszcze dyżur i wróci dziś do domu po 22.
Rower
Najpierw wstała Basia, zrozpaczona, że tak dawno nic nie jadła (max trzy godziny). Ratuję ją butlą mleka. Lubię trzymać dzieci na ramionach i je karmić, a najmilsze jest, kiedy taki bobas ssając butlę trzyma mnie kurczowo za palec, jakby się bał, że mu gdzieś ucieknę, przy czym patrzy mi w oczy tymi swoimi wielkimi, ślicznymi ślipkami, a w nich widzę swoje odbicie. Mam uczucie, że w tym momencie jestem dla tego malucha całym światem.
W między czasie obudził się Hubert i pokrzykuje, by ktoś go uwolnił z łóżeczka. No ale ja w tym momencie nie bardzo mogę się ruszyć. Naszczęście jest Olga, która jest dla mnie wielką pomocą. Czasem naprawdę mnie zadziwia ile ma w sobie serca i cierpliwości dla swojego młodszego rodzeństwa. Wypuszcza naszego małego „Huberta Barbarzyńcę” na wolność i zajmuje się nim jak matka. W pewnym momencie widzi, że zaczyna coś stękać, więc sama z siebie leci po nocnik, ostrożnie zdejmuje mu pieluchę (na wypadek gdyby coś tam już było) podnosi go, sadza na nocniku, przynosi zabawki by go zabawić i utrzymać przez parę minut na nocniku, a ja tylko siedzę obok z Basią na rękach i patrzę na to sam niedowierzając, że to wszystko robi pięciolatka. Ja nie powiedziałem ani słowa. Potem Olga biegnie do łazienki po czystą pieluchę dla Hubcia, a mnie prosi bym w tym czasie przypilnował Hubcia by nie wstał jej z nocnika lub abym chociaż krzyknął jej jak będzie wstawał. Zupełnie jakbym to ja jej pomagał w zajmowaniu się nim, a nie odwrotnie...
Korzystając z ładniej pogody i po nakarmieniu wszystkich głodnych dzióbków i swojego własnego oraz po przebraniu po raz kolejny pieluch maluchów, machnąłem ręką na bałagan w domu i wziąłem dzieciaki na rowery. Hubert i Basia do przyczepki. Olga na swoim. No i pojechaliśmy w las na borówki i jagody. Jakieś 6km tam i z powrotem. Wczoraj zrobiliśmy mały rekonesans. Myślałem sprawdzić moje stare miejsca grzybowe, ale maluchy nie zasnęły, no a już łażenie z trójką i zbieranie grzybów to lekka przesada. Pojechaliśmy kawałek dalej i tam przy polnej dróżce znaleśliśmy zatrzęsienie borówek i jagód. Głównie chodziło mi o te borówki. Basia w końcu usnęła w przyczepce, a Hubert zbierał jagódki i borówki z takim namaszczeniem i koncentracją, jakby rozbrajał bombę :D. Obok we wrzosach pięknie bzyczały pracowite pszczoły. Aż szumiało. Słońce pięknie świeciło, koncert leśnych zapachów. Po prostu cudnie! W dwa krótkie godzinne wypady do lasu udało nam się zebrać 1,5l borówek i 0,5l jagód. Nieźle jak na zbieranie z dzieciakami. Wracamy do domu, bo powoli czas się przygotowywać do kolacji i najtrudniejszej logistycznie operacji, czyli „pacyfikacji” (czytaj: kładzenia dzieci spać). We dwójkę mamy to już opanowane niemal do perfekcji, ale samemu, będę robił to po raz pierwszy.
Dzieciaki zostawiłem na chwilę w ogrodzie naszej przemiłej sąsiadki. Basia znów usnęła. Hubert i Olga dla odmiany zbierają teraz czerwoną porzeczkę. Te mogą jeść prosto z krzaka. Leśnych jagód zabraniałem jeść przed umyciem. Sam w między czasie pobiegłem na górę by ogarnąć trochę dom i zrobić kolację. Nastawiłem też wywar na zupę na jutro (byle o nim nie zapomnieć), ale nie zdąrzyłem go nawet zszumować kiedy Baśka się przebudziła i zorientowała się, że znów jest głodna! No nic, nie wiele udało mi się przygotować bez dziciaków.
T2
W końcu kolacja jest na stole. Czas na kolejny etap. Punkt 18 przyprowadzam pociechy do stołu, sam wrzucam coś w siebie na chybcika. Uzmysławiam sobie, że dzisiaj prawie nic nie piłem i głowa mnie zaczyna boleć. Sam nie wiem, czy to tylko ze zmęczenia od latania za dzieciakami, czy również z odwodnienia. Duszkiem wypijam dwie szklanki wody. Czas zacząć kąpać maluchy. Wg planu pierwsza do prania idzie Basia; Hubert i Olga zostają przy stole. Hubert unieruchomiony w foteliku i w takim miejscu bym go mógł łatwo widzieć z łazienki. Chwila moment i Baśka już jest umyta. Zostawiam ją opatuloną w ręcznik na dywaniku w łazience. Teraz w wannie ląduje Hubert, a po chwili dołącza Olga [Tomek, pamiętaj o zupie!]. Ja w tym czasie mogę ubrać najmniejszą i znów (sic!) nakarnić przed snem. Z braku innej możliwości karmię ją na sedesie, by mieć kontrolę nad tym co wyprawia Hubert, a on w wodzie ma różne pomysły...
Basia ląduje w łożeczku, teraz miała być kolej na Hubcia, ale widzę, że u Olgi włączyła się „syrena alarmowa niskiego stanu baterii” (patrz jest już bardzo zmęczona dzisiejszym dniem) i jęczy „mammma, mammma!” A więc zmiana planów. Zabawiam ją jak mogę, rozśmieszam, odwracam uwagę i szybko myję. Suszenie, piżama, zęby, rozczesywanie, kocyk i pakuję ją na kanapę w salonie i włączam CD z bajką „Król Bul” – moja ulubiona bajka z dzieciństwa a i Olga jej bardzo często słucha. Kątem ucha nadsłuchuję odgłosów z łazienki. Wiem już, że Hubert wywalił do wanny wszystkie butelki jakie stały w jego zasięgu, a teraz wylewa wodę poza wannę. Nic to, na szczęscie są dobre spadki na podłodze do kratki, a resztę się wytrze. [pamiętaj o zupie!] Ważne, że się nie wyłożył i nie przywalił w coś głową lub że nie zaczął majstrować przy gorącej wodzie...
W końcu przychodzi czas na niego. Tu wszystko przebiega sprawnie, butla na dobranoc, zęby, smoczek i odlot. Jeszcze kołysanka dla Olgi (inaczej nie zasnie, takie przyzwyczajenie) i po niezłym czasie zmiany wynoszącym jedną godzinę z kolacją o 19 gotów jestem do następnej, ostatniej konkurencji.
Bieganie
Rozglądam się po domu. Jakby tajfun przeszedł... A przecież przez cały dzień jak miałem dwie minuty spokoju to nic tylko sprzątałem... Iście syzyfowa praca... Wiem, że całego domu przy trójce i tak nie mam szans utrzymać w porządku. Staram się jakoś wpajać dzieciakom, by po jednej zabawie posprzątać zanim zacznie się drugą, ale przy trzeciej już wszystko z główek wylatuje. Dotąd bałagan mi zbytnio nie przeszkadzał. Pokój mój i mojego brata w domu rodzinnym czystością nigdy nie grzeszłył, ale teraz coś się zmieniło i to nie tylko kwestia tego, że Magda stawia takie wymagania, ale ja sam z siebie. Może to reakcja obronna? Przebywam cały dzień wśród dzieciaków (cudownych, ale i męczących), kuchnia i łazienka to miejsca w których przebywam najczęsciej i chociaż tu chcę mieć względny porządek, by mieć choć iluzję tego, że panuję nad tym chaosem... Jednak do tej siódmej wieczorem wygrywa entropia, ale po położeniu dzieciaków przechodzę do kontrofensywy. [No i cholera zapomianłem o zupie... Na szczęscie jeszcze się wszystko nie rozgotowało].
Dziś nie mam już sił na tą ostatnią konkurencję. Jestem wypompowany, ale trzeba sie wziąć za siebie. Samo się nie zrobi. Robię sobie dobrego drinka dla dodania sił. Podwijam rękawki i ruszam do biegu z przeszkodami :) Najpierw jest dużo, ale po jakimś czasie wszystko wraca na swoje miejsce. Kuchnia odkrywa swe blaty, zmywarka rusza (Nobla temu, kto ją wymyślił!). Ruszam więc do biegu z odkurzaczem, potem wiadro, woda, mop.
O 21.25 kończę i przekraczam linię mety na dziś. Po równo 15 godzinach walki. Czuję się dziś wyjątkowo zajechany. Jak koń po westernie. Jutro i pojutrze będzie podobnie, tylko może inna końcówka. Nie zawsze jest mycie podłóg, ale co jakiś czas trzeba. Jak nie podłogi to pranie, jak nie pranie to prasowanie. No i nie codziennie jestem sam przy kładzeniu dzieciaków i wieczornym sprzątaniu.
Meta
Magda wraca do domu po 22. Dom lśni (przynajmniej tak mi się wydaje). Wiem, że Magdzie jest miło i docenia to co robię. Mam szczęście, bo w odwrotnych przypadkach kiedy to kobiety siedzą w domu, często faceci tego nie doceniają. „Ja dziś ciężko pracowałem, wracam do domu i chcę trochę odpocząć...” Cóż, powiem szczerze, że przez ten tydzień, gdy starsze dzieciaki nie chodziły do przedszkola, to wypatrywałem weekendu bardziej niż kiedykolwiek.
Magda mi mówi, że jestem jej prawdziwym Ironmanem. Jakby nie było, w tłumaczeniu na polski pasuje jak ulał „człowiek-żelazko” :D. I niech tak na razie zostanie. Umawiamy się też, że w 2014 zrobię tego sportowego IRONMANA. Jeśli tylko życie nie nakreśli nam innych scenariuszy...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu renia_42195 (2012-08-21,00:32): Jesteś wielki !!! Ogarnąć taką wspaniałą Trójcę to istotnie nie jest łatwą sztuką :) Nie oczekuj jednak od razu medalu ;) Pozdrawiam serdecznie i biegowo :) gerappa Poznań (2012-08-21,04:09): jesteś dla mnie przykładem Dobrego Ojca! Życzę utrzymabia tytułu Mistrza przez wiele sezonów:) shadoke (2012-08-21,08:07): Mistrzostwo świata!:) miriano (2012-08-21,08:10): To początek pięknej i wspaniałej drogi życia w radości miłości i szczęściu Gerhard (2012-08-21,08:56): Prawdziwy twardziel !!! Truskawa (2012-08-21,09:22): A ja tam nigdy nie wątpiłam że jesteś tym żelazkiem. Praca przy małych dzieciach jest wykańczająca ale teraz kiedy moje dzieci już małe nie są bardzo za tym tęsknię. Za tym rozgardiaszem, bałaganem, a niekiedy i brudem, bo wiadomo, że małe łapki wszystkiego muszą dotknąć i wszystko się do tych malutkich paluszków przykleja. :) Dałeś radę i jeszcze nie raz sobie poradzisz. Jak zwykle, bo jesteś fajnym tatą. :) Truskawa (2012-08-21,09:24): A co do robienia dziecka to usłyszałam identyczny tekst od Marcina kiedy Wika cała wysmarowałą się błotem. Drugi tekst który mnie rozwalił miał miejsce na parkingu, gdzie Marcin podrzucał Wikę wysooooko do góry. Podeszła jakaś pani i dość zgryźliwie zwróciła mu uwagę, że może dziecko zabić w taki sposób na co Łysy ze stoickim spokojem odprarł, że "w samochodzie jest dziecko zapasowe", bo akurat siedziałm tam z Moniką i karmiłam bobasa. Ech.. fajne czasy to były. :) Hepatica (2012-08-21,10:12): :)))Ten sportowy Iron przy tym domowym to pryszcz i bułka z masłem:))). Obyście tylko wszyscy zawsze byli zdrowi i silni, to pobijecie jeszcze więcej Rekordów Świata!:))). jacdzi (2012-08-21,10:56): Ironman niech sie schowa, Twoj triathlon to znacznie wieksze wyzwanie. mamusiajakubaijasia (2012-08-21,11:09): Wszystko Ci wczoraj powiedziałam przez telefon. Mogę tylko dodać, że wpis fantastyczny!!! tdrapella (2012-08-21,22:34): Reniu, gdyby ktoś to chciał robić dla medalu, to po tygodniu miałby już dość medali i by mu się odechciało :) tdrapella (2012-08-21,22:36): Iza, widzę sporo podobieństw między Twoim Łysym, a podejściem mojego ojca i mnie samego. A dzieciaki też podrzucam, choć Magdzie się to niezbyt podoba - jako lekarz za dużo wie ;) KR (2012-08-24,09:02): To się nazywa pełnia życia. Dawanie z siebie wszystkiego za cos co jest absolutnie niematerialne i niepowtarzalne!
|