Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
204 / 217


2012-08-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
co i kto płynie (czytano: 893 razy)



Długo.
Wiem, że długo. Dostałem kilka sygnałów, że to już naprawdę - od tej połowy czerwca, czy jakoś tak – niemało wody z naszych zasyfionych rzek wpłynęło do tego naszego równie zasyfionego morza…ale okazało się, że tak jakoś strasznie mi łatwo wyskoczyć z trybu pisania. Bo to jest chyba tak, że jak się regularnie klepie jakieś tam mniejsze bądź większe bzdety, które sobie tu wrzucamy, to staje się to zwykłą codziennością, a mam też wrażenie, że pewnie i czymś w rodzaju obowiązku. I według mnie spada jakość. Może nawet nie jakość, ale taka swoista rasowość. No, nie, jakość na pewno też. I jak się nad tym zastanowić, to się po prostu odechciewa. No i potem się zbiera tyle zaległości, że nie wiadomo jak ruszyć. I człowiek zaczyna to wszystko odkładać i przekładać myśląc sobie, jakież to żmudne i mozolne zadanie wydusić z siebie coś więcej, niż tylko opis zawodów czy treningów. A to przecież tylko blog. No to ja solidnie współczuję prawdziwym pisarzom.

Co w takim razie dzieje się z człowiekiem, a w tym szczególnym przypadku ze mną, kiedy wyskakuje z trybu pisania? Taaa, i teraz należałoby napisać jakieś fantastyczne rzeczy - takie niezwykłe, ambitne, wzniosłe, zapierające dech w piersiach…a tu w zasadzie po staremu. Czyli - jakby to ująć po mojemu i dosadnie – jeden chuj. W każdej kwestii. Więc tym nieco bardziej zainteresowanym to mogę nawet z podpunkta wywalić.

1. BIEGANIE – po staremu, nadal uprawiam i ciągle bardzo lubię

a) treningi – generalnie krótsze, o dużej intensywności. Wszystkie. Przestałem w ogóle robić wybiegania, te tak zwane OWB1, BS itp., bo mi się bez reszty znudziły. Zresztą myślę, że są mocno przereklamowane*. Codziennie (co wyjście, ma się rozumieć) macham jakiś akcent, choćby akcencik. Albo totalnie się masakruję, tak po bandzie. Wczoraj na ten przykład, wyszedłem na pierwszy trening od czterech dni, w stanie bardzo mocnego AZA (czyli bez specjalnych tłumaczeń - sponiewierany do nieprzytomności po pięciodniówce) i jak mi się w końcu znudziło 11 kilometrowe dreptanie po 4:40 – 4:50 przywaliłem szybkiego kilosa. Wyszło 3:05. Na płaskim, na szutrze, z zakrętami, z mostkiem i pod wiatr. Tak, chciało mi się potem rzygać. Tyle, że nie wiem, od którego bodźca bardziej. A ostatnio jak mi nie wyszedł półmaraton, jedyny start w okresie ponad dwóch miesięcy, to po dwóch dniach (wiadomo jakiego typu regeneracji) poszedłem do parku, i żeby ustalić czy jestem, aż tak słaby, jak to pokazał bieg w Pucku, zrobiłem sobie BNP. Ale takie, że najszybsze kolejne 10km z tego treningu przeleciałem w 39:19. Żadne halo, ale to tak jakby mój najlepszy życiowy wynik na tym dystansie. Zresztą ostatnie trzy kaemy z tego biegu to 3:50, 3:44 i 3:42. Zrobiłem przy okazji najlepszą piątkę i ósemkę. Mogłem tego dnia również zrobić – jak sądzę – życiówkę na 12 i 15km. Ale musiałem przerwać, bo byłem ustawiony na piwo…Nie wiem, nie chcę jeszcze przesądzać, ale wydaje mi się, że mimo wszystko jestem w najlepszej (odkąd biegam) swojej formie. Bez tych wszystkich wolnych. Dla potwierdzenia lipiec i sierpień do tej pory, to 559km w średniej 4:52/km. Sam sierpień 149km w średniej 4:45/km.
* teraz hołduję zasadzie, że żeby biegać szybko, trzeba też tak trenować

b) zawody – raczej nie startuję. Bo i po co, skoro najlepiej mi się rywalizuje samemu ze sobą. I przez to, w zasadzie, to co trening, to ja se takie jakieś robię zawody. I za friko. I żarcie po biegu też jest takie jak lubię i zawsze takie, na jakie mam ochotę. No ale tak na serio, to jak patrzę w kalendarz i widzę te WSZYTKIE milion dwieście dwa tysiące startów, te dystanse, wpisowe, i te zapisane tłumy, to mi się też odechciewa. Jak pisania. Bo musiałbym ciągle krytykować to samo. I bez echa, i jak o ścianę. Ostatnio np. rozbraja mnie to, że 99,9% biegów, w których jest do wygrania choćby 20zł wygrywają Ukraińcy, Ruscy i Białorusini. Z przewagą tych pierwszych. Bez większego wysiłku, bo naszych (tych lepszych) nie ma, mimo iż startuje kilkaset lub kilkanaście set Polaków. Nie ma rywalizacji dla wschodnich. Wspomnę tylko jeszcze, że jak jest 30zł do wygrania, to na zawodach, i to w najprawdziwszej polskiej wsi (typu kilka tysięcy mieszkańców) widzimy już Czornych, jak to wtedy mówią zniesmaczeni wschodni koalicjanci.
W temacie startów ten Puck był wyjątkiem, bo miałem się przetestować, czy wypali mi 2:5X, co to się na nie zasadzam w maratonie we Wro. Ale zamiast 1:23-1:24 na jakie się czuję w półmaratonie, to w tym pierdolonym upale wyszło mi 1:40 ze zgonem po 7km. I nie wiem. I chyba nie pobiegnę Wrocławia. A jeszcze mi maile przysyłają, że muszę już zapłacić, bo się w limicie uczestników nie zmieszczę. Bo kurwa, znowu jakieś mistrzostwa wojska robią, jak w Sobótce.
A tak bardzo lubię te swoje treningi, że jak się wkurwię to se sam pobiegnę maraton. Dowody na wszystko przedstawię w endomondo. A na zawodach, to dopiero wtedy, jak się wypiłuję na poziom Ukraińców. Czyli nigdy, patrz punkt 3.

2. PRACA
Tak, byłem ostatnio dość zajęty. I naturalnie przez to również ucierpiał blog. No, a teraz to dostałem po mordzie od kryzysu i padłem ofiarą cięć. Nie do wiary, że wyrąbali mnie z etatu nie za numery, niewyparzony pysk i moją …powiedzmy generalnie barwną osobowość, tylko przez jakieś rozgrywki przy ustalaniu budżetu, i to przy zupełnie innym stoliku. Wygląda na to, że będę się faktycznie musiał przebranżowić.

3. HOBBY
Obudziłem się. To znaczy przez cieniutkie szparki w powiekach z trudem i bardzo niezdecydowanie wszedłem w stan świadomości. Nie byłem pewien, jaki mamy dzień, jaką jego porę, gdzie jestem w sensie miejscowości, ani gdzie dokładniej. Przez długą chwilę światło powodowało ostrą odpowiedź od strony układu nerwowego. Dudniło mi w głowie, zebrało się na wymioty. Próbując ustalić podstawowe fakty, czyli chociażby układ pomieszczenia oraz rozmieszczenie mebli dotarły do mnie jakieś dźwięki z zewnątrz. Po chwili odkryłem, że niektóre byłem w stanie rozpoznać - krzyk mew. Głowa upadła mi ponownie na poduszkę. O ja jebię – standardowo wychrypiałem w stronę sufitu. To dlatego, że od czwartku miałem być we Wro, a mewy świadczyły, że na bank tam nie byłem. Obmacałem piersi, uda. Tak, spałem w ciuchach. Wymacałem w kieszeni spodni telefon. Gdzieś pomiędzy setką nieodebranych połączeń i nieprzeczytanych wiadomości odnalazłem datę: niedziela, 12.08.2012. Siadłem na łóżku. Przetarłem piekące i opuchnięte oczy, obejrzałem pokój. Ok. dobra, mój. Wszystko było w takim stanie, jak przed dwoma, może trzema dniami. Nie pamiętam, ani nie wygląda na to, że byłem tu na dłużej w tym czasie. Na wpół wyschnięte fusy od kawy, brązowy banan, pomarszczone nektarynki. Zerkam na zegarek. 13:34. 13:34? Coś mi to mówi, co to ja miałem zrobić. Macam okolice tyłka i odnajduję portfel. Nie dziwię się, że jest pusty. Przeglądam wyciągi z bankomatów, kwity od kart płatniczych…o ja jebię (jak zwykle). Jest jeszcze jedna kartka. Moje pismo. Spis połączeń do Wro…o KURWAAAA! Zegarek – 13:37. Pociąg – 14:26. Zrywam się troszkę zbyt energicznie i nie utrzymuję pionu, zataczam się i zwalam na stolik z kubkiem po kawie. Ten upada, na wykładzinie pojawia się czarna plama. O kurwa. Zbieram kawałki rozbitego szkła i papierem toaletowym fusy. Pomiędzy kolejnymi bluzgami, które wyrzucam z siebie przemywając trzykrotnie twarz i tyleż razy próbując poprawić jakoś swój tragiczny wygląd, docierają do mojego mózgu coraz bardziej dobitne informacje. Musisz się wykąpać, musisz się spakować – odwracam się, wyglądam z łazienki i oceniam, ile czasu może zając włożenie do torby i plecaka tych wszystkich maneli, którymi się pozastawiałem przez ostatnie kilkanaście dni, żeby jakkolwiek przypominało to moje miejsce. Skąd ja mam tego tyle? I dalej – musisz przecież coś zjeść, kupić coś na podróż, to co najmniej 8 godzin, i wreszcie dotrzeć na dworzec. Nie ma kurwa szans.
Biorę prysznic, wypijam resztkę wody z pogiętej i bardzo niezachęcającej plastikowej butelki. Pakuję się, ścielę łóżko, rozwieszam ręczniki. 14:10. Troszkę się otrzeźwiłem. Natychmiast dopadają mnie wyrzuty sumienia. Kacowe stany lękowe. Już wiem, że pojadę następnym pociągiem – tym o 22: coś tam. Tylko, co ja zrobię ze sobą w tym stanie. Bo jedno jest pewne – nie wezmę alkoholu przez długi czas do ust…

Wątpię, żeby to, co pamiętam sprzed tego niedzielnego poranka nadawało się do opisania w tym miejscu. Jak zwykle zresztą. No i mam coraz więcej materiałów na książkę. Zatem państwo wybaczą, ale pozostaniemy przy takim tylko fragmenciku.
Jeszcze tylko mała konkluzja a propos mojego hobby. Wiem, że umiem popłynąć, jednak tym razem to nawet Phelps i to ten sprzed czterech lat byłby pod wrażeniem moich wyników. Ale dzięki temu znów „poszerzyłem” swoje horyzonty i dowiedziałem się co to jest charakteropatia alkoholowa i AZA.


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga







 Ostatnio zalogowani
kos 88
23:02
maratonczyk
22:19
żeli
21:40
robsik
21:35
Zając poziomka
21:30
benfika
21:29
szan72
21:11
rolkarz
21:04
modzel11
20:43
Wojciech
20:13
BOP55
20:12
kgondek
20:04
Namor 13
19:53
marian
19:52
uro69
19:51
Leno
19:48
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |