2012-07-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 23 Półmaraton Jagiełły - Pobiedziska 15.07.2012 (czytano: 385 razy)
Półmaraton w Pobiedziskach, jak policzyłem po fakcie, był moim dziesiątym startem w „karierze” na tym dystansie. W zeszłym roku Półmaraton Jagiełły mocno mną sponiewierał: pagórkowata trasa, 30 stopniowy upał i brak jakiejkolwiek rozsądnej taktyki spowodował, że osiągnąłem najgorszy wynik jak do tej pory na tym dystansie – 2:19.
Idąc w niedzielny poranek do samochodu, mocno zaspany (nie wiem, co poza biegiem, skłoniłoby mnie do wstanie o 7 rano w niedzielę) myślałem o jakimś przyzwoitym dla mnie wyniku w granicach 2:00-2:05, co pozwoliłoby mi zmazać zeszłoroczną porażkę. Wsiadłem do auta, patrzę i oczom nie wierzę: Ona siedzi sobie na przednim siedzeniu i przyjaźnie do mnie macha. Co Ty tutaj robisz? Po coś się przyplątała? Nie potrzebuję Cię, przecież mam inną, fajną, zdobytą w zeszłym tygodniu. W końcu myślę: dobra, niech Ci będzie. Głupiaś to jedź ze mną i tak nic z tego nie będzie, przynajmniej będę miał o czym myśleć po drodze.
Z Gniezna, gdzie była moja baza, do Pobiedzisk jest rzut beretem, więc po około półgodzinnej jeździe byłem na miejscu. Od razu rzuciła się w oczy dobra organizacja biegu: czytelne oznaczenia kierujące do Biura Zawodów, z nowym bardzo fajnym logo biegu i mnóstwo wolontariuszy. Sprawna obsługa w biurze zawodów, ładna koszulka w pakiecie - to kolejne namacalne plusy tego biegu. I na tym pomyślałem - to co dobre się kończy. Pozostaje tylko pagórkowata trasa do Kociałkowej Górki i tam nawrót do Pobiedzisk i znów Kociałkowa Górka i powrót do Pobiedzisk. Towarzyszka zaczęła już wprawiać mnie w niezły stres, więc korzystając z ponad godziny do startu, wyruszyłem na wyjątkową długą (jak na mnie) rozgrzewkę. Zaraz Ci się znudzi, pomyślałem. Niestety nie: ambitna i wytrwała była. Dobra, zaraz wystartujemy i dasz mi już spokój, nie dalej jak na 5 kilometrze.
Wreszcie start, żeby było milej od razu pod górkę. No dobra, jakoś idzie. Kolejne wzniesienia pokonuję w dobrym tempie, nadrabiając dodatkowo na zbiegach. Tak z moją towarzyszką dobiegamy do nawrotu. Tempo niepokojąco dobre, średnio 5:25 na kilometr. Ale nie ma się co podniecać, wracamy tą samą drogą. Ciekawe, że te delikatne zbiegi przeistaczają się w drodze powrotnej w jakieś Himalaje. Tam gdzie pocieszałem się, że po nawrocie będzie z górki, napotykam na prawie płaską trasę. Na takich rozważaniach upływa mi miło droga do Pobiedzisk i jestem na nawrocie: 57:40 na połówce. Wpadam w lekką panikę, gdybym to utrzymał to…. coraz cieplej myślę o mojej towarzyszce. No dobra wracamy! W Kociałkowej Górce jestem już zmęczony, szybko wciągam drugi żel i patrzę na zegarek: średnie tempo nieco spadło do 5:28, ale nadal jest dobrze. I nagle na 17 km, na największym podbiegu Ona mówi: Wiesz co? Nie wiem czy chcę z Tobą jeszcze być! Chyba Cię już nie kocham, głowa mnie boli i w ogóle wiesz jak jest. Staję jak wryty. Jak to teraz! Na 17 km, kiedy już prawie uwierzyłem, że jesteśmy sobie przeznaczeni?! Stanąłem i przeszedłem zrezygnowany w marsz. Moja kumpelka rozejrzała się na boki i wobec braku sensowniejszej alternatywy zaczęła znowu mnie kokietować: Przestań, damy radę, żartowałam. Uwierzę Ci jeszcze raz pomyślałem i przyśpieszyłem. Dalej było już tylko coraz szybsze tempo, coraz głośniejszy oddech i coraz bliżej mety. Wreszcie ostatni zbieg przed metą, tempo poniżej 5min/km i jest! Mogę jej w końcu po raz pierwszy spojrzeć w oczy. Oczywiście mowa o Życiówce Trochę mi szkoda, porzucać tę z zeszłego tygodnia, ledwo się sobą nacieszyliśmy. Tym bardziej, że nowa taka tylko trochę ładniejsza (40 sekund). Ale co tam - C`est la vie! Mam nadzieję, że niedługo też zostanie porzucona i zobaczy jakie to uczucie
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |