2012-05-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O tym, jak postanowiłam się nie poddawać... (czytano: 656 razy)
Co pamiętam z I Wolsztyńskiej Dziesiątki w ubiegłą niedzielę, 27 maja?
Pamiętam, że szukając parkingu, minęliśmy baner z napisem „META” i myślałam sobie, jak bardzo będę szczęśliwa, gdy znajdę się tam po pokonaniu 10-ciu kilometrów. Pamiętam, że nie mogliśmy znaleźć miejsca parkingowego, a gdy w końcu się to udało, to do biura zawodów było jakieś 500m. Pamiętam, że w drodze do niego spotkałam Bartka i Remigiusza, gdzie umówiliśmy się na wspólne zdjęcie gdy już odbiorę numer, przebiorę się… Na numerze Bartka widziałam, że są imienne – niesamowicie się cieszyłam. Lubię to, gdy każdy numer jest przyporządkowany konkretnemu biegaczowi. Prawie jak na Olimpiadzie :) Po drodze spotkałam również moich ukochanych Chyżaków – pozdrawiam całą ekipę, w szczególności Rysia i Andrzeja, których kocham całym sercem, pomimo ogromnej różnicy wieku! Rozmawialiśmy o Olędrze, od którego minął już miesiąc (a ja nadal nie potrafię uwierzyć w to, że udało mi się przebiec cały półmaraton i przyszło mi to z taką lekkością…), o Bolewicach, gdzie zajęłam II miejsce wśród kobiet.. Były pytania jak forma i tu niestety nie było już tak kolorowo. Po pierwsze – formy nie ma; po drugie – pech chciał, że akurat wtedy mój organizm był niedysponowany – damskie sprawy. Brzuch od tygodnia nie dawał mi spokoju, ale postanowiłam, że się nie poddam!
Co było dalej? Odebrałam numer i tu już przestało mi się podobać, gdyż na numerze nie widniało moje imię i nazwisko, a siostry; spowodowane było to tym, że przepisała ona swą opłatę na mnie.. Było mi smutno, bo każdy był sobą, a ja… byłam kimś innym. No, cóż, nie mogłam tego zmienić.
Po przebraniu się, przywitaniu z Justyną, z którą widziałam się ostatnio w październiku(!) i ogarnięciu wszystkiego, zrobiłam sobie zdjęcie z Bartkiem, potem spotkałam znajomych z klubu… pamiętam, że kilka razy latałam do samochodu, bo zapomniałam opaski, bo musiałam lecieć po banana, o piciu też zapomniałam… Zbliżała się godzina zero. Nie było już odwrotu. Cała w skowronkach poszłam na start razem z tatą i bratem. Naszym założeniem było biec razem na czas ok. 55 minut. Nie wydawało mi się to czymś niemożliwym, bo tydzień temu biegłam w Bolewicach na dyszkę, czas uzyskałam poniżej 55 minut w samotnym biegu… a wiadomo, że z kimś biegnie się o wiele szybciej.. no i raźniej przede wszystkim!;)
Patrząc na mój wynik z Wolsztyna, nikt nie uwierzyłby, że pierwsze 3 km pokonałam w czasie 5:10/km i biegło mi się WYŚMIENICIE! Tata ostrzegał mnie, że nie mam za bardzo przeć do przodu, ale mi było tak dobrze! Doping kibiców był nieziemski, na zakrętach stali fotografowie, mówiłam tacie, żeby się uśmiechał, bo zawsze tak ponuro wychodzi na zdjęciach.. śmiałam się do rozpuku z jego min i tekstów. A potem…
Pierwszy zanik pamięci. Nagle z pola widzenia zniknął mi brat i tata. Nie wiem i za nic przypomnieć sobie nie mogę, kiedy oni uciekli? Przez chwilę myślałam, że może to ja przyspieszyłam, ale gdy odwróciłam się do tyłu – nie było ich. No cóż… pozostał mi samotny bieg. W miejscu, gdzie mijało się tych, którzy zaczynali już drugie okrążenie, spotkałam wielu znajomych.. Każdy krzyczał „Honda, Honda!” i wtedy odzyskałam „przytomność”. Choć biegło mi się okropnie, bo taka jest kobieca natura – okropna i bezwzględna. Poprzez niedyspozycję, okropnie rozbolał mnie brzuch. Bolał tak bardzo, że zaczęło kręcić mi się w głowie, ale obok biegnie Michał z Chyżaków i krzyczy tak głośno „dajesz, Honda, dajesz!”, że musiałam przyspieszyć, choć trochę. Brzuch krzyknął „nie możesz, nie pozwolę ci!” i znowu mnie spowolnił.. Na 5 km czekała mama i babcia, mama krzyczała „super Honda”, ale po jej minie widziałam, że chyba nie wyglądam za dobrze… i tak samo się czułam. Po chwili wyprzedził mnie Andrzej z Chyżaków, krzycząc, że mam biec z nim, ale nie miałam siły. Mogłam tylko zwalniać, organizm za żadne skarby nie chciał przyspieszyć.
A potem? Potem było drugie kółko… którego nie pamiętam. Nie wiem czy szłam, czy biegłam? A może stałam? Wiem, że spotkałam Justynę, która chciała biec ze mną, ale brzuch nie pozwalał mi na to. Spotkałam Jarka, który opieprzył mnie, że za bardzo wyrwałam do przodu na początku. Spotkałam Przemka, z którym widziałam się po raz pierwszy i biegliśmy kawałek razem, a potem pamiętam, że stanęłam, bo miałam „atak” bólu brzucha. Wiem też tyle, że w pewnym momencie zwymiotowałam, bo czułam na mecie nieprzyjemny smak w buzi. Co jeszcze wiem? Mało. Nie pamiętam drugiego punktu z wodą… Czy on w ogóle był? Nie pamiętam fontanny. Nie pamiętam kibiców. Nie pamiętam żadnych zakrętów i podbiegów.
Jak to możliwe, że ja w ogóle dobiegłam? Że nie pomyliłam trasy? Nagle po prostu znalazłam się gdzieś w pobliżu mety, bo wybiegł po mnie brat z tatą i razem z nimi wbiegłam na metę.. pamiętam, że założyli mi medal a ja od razu usiadłam, podeszła do mnie Justyna z Bartkiem, pytali czy wszystko ok.. Chyba powiedziałam im, że tak, choć tak naprawdę nic nie było ok., bo nie wiedziałam gdzie jestem, co się ze mną dzieje… jak pod wpływem jakiegoś narkotyku. Pamiętam, że obok była mama, babcia, tata i brat, którzy non stop pytali co mi jest, jak się czuję… miałam tego serdecznie dość i chciałam wybudzić się z tego strasznego snu! Wiedziałam, że to sen, bo taki stan zdarza się tylko w nim. Ale nie! Uszczypnęłam się i byłam wciąż w tym samym miejscu, co przed chwilą. Jak to możliwe!? Gdzie ja jestem, co ja tu robię!? O co chodzi? Dlaczego jest tu tylu ludzi?
Gdy w końcu stanęłam jakoś na nogi, ściągnęłam koszulkę, gdyż było mi nieziemsko gorąco i… nie pamiętam. Nagle „ocknęłam się” siedząc w stołówce i jedząc grochówkę, choć kompletnie nie wiem kiedy, jak i z kim tam poszłam… Obok mnie siedział chłopak, którego znam z widzenia. Jak się potem okazało jest to członek naszego klubu. Dziś spotkałam go i pytał jakiego mam dilera, bo w Wolsztynie byłam totalnie „nieswoja”. Jak przez mgłę pamiętam rozmowę z Chyżymi, Andrzej pytał co mi się stało, mówiłam, że to wina brzucha, że mam okres.. Wszyscy pogratulowali mi dobiegnięcia w tak fatalnych warunkach i odradzili picie kawy. Pamiętam, że schodziłam baaaardzo długo ze schodów w stołówce i zastanawiałam się jak ja tam weszłam? Stołówka była na trzecim piętrze, jakoś przecież musiałam się tam znaleźć! Wszystko wydawało mi się jednym wielkim absurdem i każdy, kto to przeczyta, pomyśli sobie „ona naprawdę ma z deklem…”, ale takie są realia.
Co było potem? Wypiłam piwo i leżałam na trawie pod jakimś balonem w bluzce z półmaratonu w Bukowcu, w tle słyszałam jak wyczytywali zwycięzców, losowali nagrody… A potem nagle wstałam, poszliśmy do samochodu i znaleźliśmy się w domu.
To wszystko, co pamiętam. Dlaczego tak się stało?
Hmm, gdyby nie to, że na ścianie wisi medal to nadal utrzymywałabym wersję, że ten Wolsztyn tylko mi się przyśnił. Ale nie. Mam namacalny dowód na to, że ten dzień zdarzył się naprawdę. Choć do teraz nie mogę w to uwierzyć, on był. Ja, ubrana w fioletową koszulkę i krótkie czarne spodenki, w rozpuszczonych włosach i czapce na głowie, biegłam. A może to jednak tylko mi się wydawało?
Na zdjęciu: półmetek. Nie mam pojęcia dlaczego pokazuję kciuk w górę, skoro wcale nie było tak kolorowo jak wygląda ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Kempes (2012-06-01,01:09): Spotkałem Cię jak wychodziłaś ze stołówki. Ja byłem padnięty, ale w porównaniu z Tobą to wyglądałem, jakbym nigdzie nie biegał. :) snipster (2012-06-01,09:55): jak w filmie... jak w filmie... Głowa do góry Hondzia, każdy ma lepsze i gorsze dni, grunt żeby o tym pamiętać i następnym razem spokojniej do pewnych rzeczy podchodzić ;) doogi (2012-06-01,11:05): eh ta natura kobieca :(, najważniejsze to się nie poddawać i Ty to robisz, niedługo pewnie przebiegniesz całą dyszkę w tempie 5:10 i zapomnisz o gorszych dniach, tego Tobie życzę. Honda (2012-06-01,20:04): Rafał... czyli wyglądałam równie strasznie, jak strasznie się czułam! :) / Snipi.. ale ja podeszłam bardzo spokojnie, miałam tak świetny humor przed biegiem i w jego trakcie... do czasu, aż brzuch nie dał o sobie znać :( / Artur! Never give up! to moje motto i nim się kieruję :) marzę o tym, aby kiedyś wznieść się na prawdziwe wyżyny moich możliwości :) Werq (2012-06-02,11:56): Honda Twoja relacja przypomina mi bieg w Rakoniewicach i moje startowe początki kiedy to porwałam się na bieg, bo dwóch tygodniach katorżniczego biegania a dzień przed zawodami machnęłam sobie dyszkę...szaleństwo na szaleństwie...ale każdy bieg uczy pokory:) Szykuj doping na niedzielę...:)
|