2012-05-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| kolejna majówka z "tych" majówek (czytano: 977 razy)
Moje majówki zawsze były dość dziwne. Dziwne, zwariowane, ciekawe, często ekscytujące i przeważnie mocno naładowane adrenaliną. Do tej pory najlepiej wspominam tę, podczas której pojechałem rowerem z Jeleniej Góry do Karpacza, stamtąd na Przełęcz Karkonoską, gdzie przejechałem przez leżący tam jeszcze śnieg na stronę czeską uciekając strażnikom (wtedy jeszcze mieliśmy strzeżone granice z każdej strony kraju). Potem zabłądziłem, wyjechałem się bez reszty szukając na czuja drogi do naszego kochanego kraju i w końcu zasłabłem. O tak, był totalny upał, a ja zabrałem tylko jeden bidon z wodą i polskie 10zł, za które nie mogłem kupić u naszych południowych sąsiadów nawet Lentilków. Ostatecznie zdesperowany, wiedząc, że nie przejadę już nawet kilometra, złapałem duży samochód na stopa (!), który przewiózł mnie cichaczem (oczywiście razem z rowerem) na stronę Polską do Kowar, gdzie już mogłem wymienić walutę na picie i słodycze. No i to mniej więcej zawsze tak wygląda. Tyle, że aktualna majówka mogła dzisiaj zapisać się w moim życiorysie jako ostatnia. Wszystko zaczęło się od tego, że w weekend zrezygnowałem ze startu w maratonie w Jelczu. Przeglądałem pieczołowicie wszelkie dostępne mi prognozy pogody, które twierdziły jak jeden mąż, że szybciej niż 3:30 pierwszego maja nie nabiegam. Ba, może nawet i z takim wynikiem będzie kłopot. Więc stwierdziłem, że na taki rezultat to szkoda nóg. Okazało się za to, że może da się wystartować 6.05 w Niemczech. A prognozy pogody pokazały, że można się tam będzie pokusić o wynik w zakresie 3:05 – 3:15. Problem polega na tym, że aby wyjazd był skrajnie niskobudżetowy będę musiał się tam dostać stopem. No ale tym to się będę martwił w sobotę.
Poniedziałek był dla mnie dniem wolnym od treningu, więc poszedłem na rolki, bo nie mogłem z podniecenia tym niemieckim maratonem na dupie wysiedzieć. We wtorek rano zrobiłem katorżniczy trening biegowy – 24km, z czego 2x3,6 km ostro. Tak zaczęła się wspomniana majówka. Podczas treningu zaczęła mnie bolec lewa noga w okolicach golenia. Ponieważ mam doświadczenie z podobną dolegliwością prawej nogi z łatwością rozpoznałem u siebie pierwsze oznaki shin splints. I oczywiście wszystko się zgadza, bo mój organizm reaguje zazwyczaj taką kontuzją na regularny kilometraż tygodniowy w granicach 100km. A ostatnio taki zacząłem osiągać. Wróciłem więc do domu i wpakowałem piszczel w lód. Ale przypomniałem sobie, że wieczorem jest spotkanie wrocławskich rolkarzy. Zdjąłem lód, ubrałem lewą rolkę i stwierdziłem, że bolący element nogi nie przeszkadza jeździć. W odróżnieniu od biegania. Pojechałem więc na to spotkanie, gdzie poznałem zawodniczkę w jeździe szybkiej. Zacząłem ją zadręczać pytaniami o technikę jazdy i po dwóch godzinach wyssałem z niej wszystko, co na ten temat wiedziała. A ja się nową wiedzą podjarałem jak pedofil w smyku – jak to mówi jeden z moich znajomych. Późnym wieczorem dałem jak 90% Polaków na majówkę porządnie w palnik. Pierwszy maja - to był naprawdę ostry dzień. Trening 2h, kontuzja, trening 2h, impreza, kac.
Dziś rano okazało się, że noga dalej boli. Mimo kaca, który trochę zawsze znieczula. Postanowiłem skoczyć na rolki. To nic, że w niedzielę mam pobiec maraton na serio i należałoby się oszczędzać. Ale jest majówka, jest czas na idiotyczne decyzje i pomysły. Zacząłem według niedawno poznanej wiedzy ćwiczyć technikę double push. Robiąc to bacznie obserwowałem jak pracują nogi, aż … wyrosła przede mną żółta półciężarówka DHL. Na ścieżce rowerowej! Kierowca absolutnie mnie nie widział i nic nie wskazywało, że to się jakkolwiek szybko zmieni. Samochód ani nie zwalniał, ani nie zmieniał kierunku. A ja zmierzałem nieuchronnie z prędkością 30km/h pod jego koła. Jakieś półtora może dwa metry przed maską auta zrobiłem ostry skręt, ominąłem przeszkodę, ale wyjechałem na jezdnię, gdzie się okazało, że właśnie wjeżdżam pod koła innego samochodu. Postanowiłem ratując się zahamować. A wiecie jak się najskuteczniej hamuje na rolkach przy takiej prędkości? Otóż własnym ciałem. Tak więc wyłożyłem się na środku jezdni zakładając (słusznie), że lepiej poharatać sobie tułów i kończyny, niż wdać się w przytulanki z blachą karoserii samochodowej. Jaki mamy rezultat dwóch trzecich majówki? Kontuzję, kaca (ciągle trzyma), zdarte i obite kolano i dziurawy łokieć. Ale żyję. I zdecydowałem, że 24.06 przejadę maraton na rolkach w Osiecznicy. Bardzo podoba mi się ten sport. Jest taki jakby bardziej hardkorowy niż bieganie. I 42km pokonuje się, gdzieś tak o połowę szybciej niż biegiem. Ponieważ jutro też nie dam rady biegać, to oczywiście zrobię sobie kolejną lekcję techniki w jeździe szybkiej na rolkach. Mam tylko nadzieję, że jutro, tak jak wszyscy, DHL ma wolne lub się nigdzie tak bardzo nie spieszy.
Od tej pory zamierzam poświęcić trzy dni w tygodniu na trening rolkarski. Kosztem biegania ma się rozumieć.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |