2012-04-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Moje Dębno (czytano: 471 razy)
Największy mój problem to jak zacząć do czego nawiązać i jak nazwać ten tekst. Początków było kilka a finał jest jeden mój maraton w Dębnie, i ten krótki tekst o tym będzie. Myślę że każdy z biegaczy powinien choć raz w życiu wybrać się do Dębna jak Arabowie do Mekki tak my do Dębna i to z kilku powodów. Dla Korony , dla proporczyka, żeby go przebiec żeby zaliczyć, poczuć tę atmosferę święta biegowego i myślę że powodów znalazło by się jeszcze kilka. Teraz jak już tu byłem ta lista jeszcze się wydłużyła. Tak jak napisałem to będzie moje Dębno. Co mnie najbardziej urzekło że banda biegających wariatów po lesie potrafi być tak cudowna bezinteresowna i wspaniała.( o nich jeszcze za chwile) Ale nie tylko oni ,stokrotne dzięki dla Wolontariuszy dla was wszystkich tych na punktach odżywczych, w stołówce, w depozycie , masażystki, wydające pakiety regeneracyjne ,tych które nas dekorowały ( w tych głosach było słychać że gratulacje były szczere i pełne podziwu) i tych które podawały folię do okrycia dla was wszystkich wasza praca jest cudowna wspaniała i potrzebna Dziękujemy . Po przekroczeniu linii mety udekorowaniu i okryciu zapytałem gdzie jest masaż tym razem nie usłyszałem że gdzieś tam i machnięcia ręką w jakimś nieokreślonym kierunku tylko „ ja pana zaprowadzę” Jeśli kogoś nie wymieniłem proszę o wybaczenie. Oczywiście organizatorzy mają swoją nagrodę we frekwencji i im też dziękuje kawał dobrej roboty wiele miast w Polsce mogło by się od was uczyć zwłaszcza gościnności i atmosfery. Warto było wydać 40 zł za możliwość spania na plebanii za te pieniądze dostałem miejsce w pokoju dwuosobowym ,czyste łazienki i prysznice bez żadnych kolejek oraz fantastyczną kobietę prowadzącą kiosk w Oratorium jej optymizm udzielał się wszystkim. A teraz trochę o tych którzy deptali te asfalty w okolicach Dębna. W którymś z wpisów na moim blogu napisałem że my biegający jesteśmy jacyś inni i podpisuje się pod tym dwoma rękami jesteśmy inni jesteśmy lepsi nie żebym próbował nas wywyższać ale spróbujcie nas poznać i sami zobaczycie. To prawda że potrafimy opowiadać o bieganiu przez cały czas no ale trzeba mieć jakieś małe wady . My mamy pasję którą się zaraziliśmy mam nadzieje na całe życie. Dziękuję wszystkim nowo poznanym maratończykom za ten cudowny dzień oczywiście starym znajomym też dziękuje. A lista podziękowań zaczęła się od banalnej rozmowy ( przypadkowo o bieganiu) i jakoś mi się wymknęło że zapomniałem koszulki bez rękawów a chciałem w takiej pobiec, i usłyszałem wiesz ja mam dwie to dam Ci jedną ( Biegacz z Poznania)dzięki. Prezent przyjąłem z wielką chęcią i ochota zrewanżowałem się stawiając herbatę. Czyli miałem coś pożyczonego a właściwie dostanego i wiedziałem że to jest dobry znak. Kolejny sygnał mój współ spacz przygotował sobie profesjonalną rozpiszę dystans/czas 3.40, 3.30, 3.20 a sam nie wiedział dlaczego ma ją w dwóch egzemplarzach i to był kolejny sygnał że bogowie lubią biegaczy . Kolejny to pogoda która nie zawiodła. A teraz o samym biegu. Start był zaplanowany na 11 , po wyjściu na rozgrzewkę okazało się że jest na tyle ciepło że już wiedziałem biegnę na krótko. Krótkie rozmowy i zmierzamy na linie startu w dobrych nastrojach choć po wszystkich widać to napięcie i tą chęć żeby już być na trasie. Jako że planowałem powalczyć o życiówkę to ustawiłem się ok. 15 sekund za linią startu. Od samego początku byłem mocno skupiony żeby nie dać się ponieść tej fali euforii ze startu i pierwsze dwa kilometry biegłem w tempie 4,45. Pierwsze kasowanie garmina i pierwszy dylemat czy 3,30 czy jednak marzenie w postaci 200 minut. Decyzja ok. spróbujemy i bieg w tempie ok. 4,40 wykorzystując ukształtowanie terenu jak lekko pod górkę to lekko odpuszczam jak równo to równo a jak już z górki to hulaj dusza i 4,30 i tak zaczynają znikać pierwsze białe tabliczki. Biegnie się dobrze ale jeszcze nie daje się ponieść emocją jestem skupiony nie gadam tylko słucham i słyszę za plecami dialog „ cześć cześć co słychać i takie tam i sakramentalne pytanie to który to już twój maraton 42 a twój 70 a pamiętasz jak zaczynaliśmy razem „ Myślę sobie lepiej się nie wychylać z tym swoim czwartym i biegnę dalej mimowolnie podsłuchując. Może jak będę w ich wieku to też będzie się czym pochwalić a grupa to była M 50. Pierwsze rozmowy zaczynają się ok. 10 km dobieram sobie osobę której tempo mi pasuje jest to biegacz z Murowanej Gośliny i okazuje się niezłym gadułą i razem przebiegamy kolejnych 10 km tempo nadal dobre trochę poniżej 4,40. Na ok. 12 km pierwszy żel i woda oraz gąbka w punkcie odżywczym ( gąbki nie zjadam oczywiście). Zaczynają się żółte tabliczki pożegnałem się z pierwszym moim dzisiejszym pacemakerem i lecę dalej. Biegnie się dobrze ale maraton wygrywa się głową a nogi to tylko narzędzie. Nauczony złymi doświadczeniami z poprzedniego Poznania biegnę cały czas kontrolując tempo nie dać się ponieść emocją. Zbliżmy się do półmetka ale ja wiem że to dopiero połowa i to la lżejsza . Za połową dochodzi mnie mój kolejny dzisiejszy pacemaker tym razem z Poznania choć to jego drugi maraton zachowuje się jak profesjonalny trener. Biegniemy razem skupieni ,przed punktami odżywczymi wymieniamy się miejscami żeby sobie nie przeszkadzać i nie wybijać się z rytmu. Trochę rozmawiamy ale tylko o strategii na dzisiaj , pytania typu czy to ty przyśpieszyłeś czy ja zwolniłem i kilka razy słyszę magiczne słowo „nie szarżuj”. Nadal biegnie się dobrze tempo ok. 4,40 chwilami trochę szybciej. Mijamy razem drugi nawrót wiemy że teraz każdy kolejny krok zbliża nas do upragnionej mety. Na agrafce widzimy zwycięzców biegu i mamy świadomość że nie zdublowali nas. Zaczynają się zielone tabliczki i już wiem że widzę je ostatni raz dzisiaj. I wiem że dopiero tutaj się zaczyna mój maraton. Na około 36 km ostatni żel z serii trzech przewidziany na dzisiaj. Ta cyfra mnie dzisiaj prześladuje już wiem że w wyniku będzie z 3 z przodu , odwiedzam trzy razy las ( grzybów jeszcze nie ma) wtedy opuszcza mnie mój ostatni peacemaker i czeka mnie już do samotność długodystansowca. .Zaczynam się bać wiem że do mety zostało kilka kilometrów. Zbliżam się do przedostatniego punktu kontrolnego i widzę zegar szybka kalkulacja , wiem że nawet jak teraz padnę to i tak poprawię swoją życiówkę idąc nawet na rękach. Jestem zmęczony ale to chyba normalne po przebiegnięciu tych 38 km jak na razie. Mam niecałe 23 minuty na przebiegnięcie tych 4 400 metrów już wiem że będzie bolało. Kolejny raz łapie czas na garminie i po kilkudziesięciu metrach sprawdzam średnią ,nauczyłem się tej sztuczki na którymś z długich wybiegań początkowo łapie okrążenie co godzine a później co 10 minut żeby było łatwiej sobie wyobrazić że jeszcze tylko chwilka i już koniec lub następne okrążenie. I tak zmierzam w stronę mety mija pierwszy kilometr średnia 4,50 jest dobrze ale jeszcze trochę przede mną zaczyna się wiatr w twarz staram się o tym nie myśleć myślę czy gdzieś tam w oddali już ktoś mi buduje ścianę czy rozwaga i ponad 1000 km przebiegnięte na treningach przesunęło tą ścianę już za linie mety. Kolejny kilometr wiem że za chwilkę zobaczę ceny paliwa na Statoil i jeśli one mnie nie zabiją to będzie to znak że jeszcze trochę i zbliża się koniec .40 km tempo spada wynosi teraz 5,03 straciłem 13 sekund na kilometrze. Walczę dalej wiatr nadal wieje ale zaczyna się pojawiać coraz więcej kibiców w oddali widzę przedostatnia tabliczkę z cyfrą 41 udaje się utrzymać tępo 5,01 jeszcze kilometr i linia mety. Na moich oczach rozgrywa się prawdziwy dramat widzę jak organizatorzy sprowadzają z trasy i sadzają na ławce biegacza później sprawdziłem były to jego ostatnie metry nie dobiegł do linii mety choć tak niewiele mu brakowało. Słyszę coraz wyraźniej komentatora wiem że jestem blisko wiem że jest życiówka wybiegam z za zakrętu widzę zegar ostatni zryw ostatnie metry już wiem że tym razem ściana czekała za linią mety. Wiem że mam życiówkę wiem że spełniłem swoje marzenie związane z maratonem zejść poniżej 200 minut zrobiłem to. Jestem szczęśliwy . Dostaję medal okrywają mnie folią zostaje zaprowadzony na masaż idę zjeść przepyszny posiłek popity celowo przesłodzoną kawą jak ona smakowała. Wracam na plebanie doprowadzić się do porządku, teraz zaczyna się czas na fetowanie mojego małego zwycięstwa. Biorę telefon do ręki są 3 sms-y ( a nie mówiłem że mnie ta cyfra wtedy prześladowała ) wszystkie z wynikami i już wiem na pewno. Dzwonie do osób mi najbliższych do mojego Guru biegowego do siostry i klubowiczów którzy dziś walczyli w Łodzi bo to też ich sukces. A oto treść sms-a pierwsza cyfra to 3 kolejna to 19 i ostatnie dwie to 00. Zrobiłem to!!! Przebiegnięcie Maratonu w Dębnie zajęło mi 199 minut.
PS. Poza mną w Dębnie biegli jeszcze :
Grzesiek Kozłowski
Janek Kocimski
Tomek Szyprzak
Oraz który nie ukończył niestety biegu Matysiak Paweł
Oraz cudowna ekipa z Błonia Ewelina , Darek ,Witek oraz Artur
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2012-04-18,19:06): Wielkie gratki....pierwszy raz maraton w Dębnie biegłam w 1983 roku...już wówczas byliśmy tam niczym "święte krowy"(w pozytywnym słowa znaczeniu)w Indiach...gratuluję wyniku....oj jak chciałabym tyle "wylatać" w tym roku:))) alchemik (2012-04-18,19:11): Widząc twój progres po operacji Achillesa już zaczynam sprawdzać maratony jesienne bo czuję że już o tym myślisz. snipster (2012-04-18,21:19): Gratki Jacku złamania bariery 200 minut :) 3 to jednak magiczna liczba jak sam widzisz ;) lszymanski (2012-04-20,09:45): Gratulacje złamania 200minut! Świetnie opisany bieg, relacja maksymalnie chaotyczna, szczegółowa, prawdziwa :)
|