2012-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MBT stage three (czytano: 710 razy)
CZWARTEK
Dzisiejszy dzień sponsoruje literka M jak mokra mgła i Z jak zajebiste zakwasy. Ciężki poranek ze względu na aurę oraz stan nóg. Bezwzględnie też ciężko mi się wstaje.
Jestem zadowolony, bo wyschły mi prawie całkowicie ciuchy. Troszkę wilgotne są jedynie nogawki rajtek tuż przy zamkach oraz rękawki termoaktywa i bluzy. Ale to sukces. Ogrzewanie było włączone przez dłuższy czas. Różnica jest kolosalna – wczoraj rano to miałem wszystko mokre. No i jest odczuwalnie cieplej w pokoju. Mam ochotę przewietrzyć, ale boję się, że mi wywieję tę odrobinę komfortu termicznego i wszystko wróci do stanu sprzed dwóch dni.
Mimo tego, że nogi mam tak obolałe, jakbym trenował low kicki z reprezentacją Tajlandii w Muay-Thai, a nie tylko biegał, to rozpoczynam trening z kopyta. Jest strasznie wilgotno. Buty ślizgają mi się na kamieniach i korzeniach. Muszę wyjątkowo uważać, a nie jest to łatwe, bo w tej mgle nie trudno zgubić szlak i często wytężam wzrok w poszukiwaniu odpowiednich znaków.
Biegnę czarnym szlakiem do Sosnówki. Jest dość łatwy, choć na niewielkich podbiegach, które pierwszego dnia – na świeżości – pokonywałem szybciej niż 5:00/km teraz mięśnie dotkliwie pieką i to przy zdecydowanie wolniejszym tempie. Oddech też mam jakiś przyciężkawy.
Z Sosnówki kieruję się bezpośrednio na Karpacz. Żółtym szlakiem, który na mapie wygląda na przyjemny i lajtowy. Mylnie to oceniam. Odcinek około 1km wiodący na szczyt wzniesienia, na którym stoi Kaplica św. Anny zarzyna mi kompletnie uda i płuca. Gdy na chwilę przystaję na górze, spod daszka czapeczki dosłownie ciurkiem leje mi się pot, a serducho chce wyskoczyć z piersi nie zważając na dwie warstwy ubrań. Według mapy na 2cm czyli 500m w realu pokonuję 10 warstwic. Każda z nich to 20m wzniosu terenu. Jeśli dobrze rozumiem, oznacza to 200m w górę na 500m w płaszczyźnie poziomej. To daje 40%!? Nie wiem czy to możliwe, ale faktycznie dostałem ostro po dupie od tego podejścia. Dalej już jest ok i bez problemów docieram do Karpacza, który stoi całkowicie we mgle. Widoczność oceniam na jakieś 10m. Jest absolutnie cicho i pusto. Odnajduję sklep. Wewnątrz sprzedawczyni rozwiązuje na ladzie krzyżówkę, a jakiś tubylec siedzi na plastikowym krzesełku przy plastikowym stoliku i z mętnym wzrokiem utkwionym nie wiadomo dokładnie gdzie, popija napój energetyczny. Siedzą tak w absolutnej ciszy. Robię tam (ponieważ i tak jest przyjemniej niż na zewnątrz) niedługą przerwę na uzupełnienie poziomu cukru we krwi poprzez spożycie batonika i zawartości puszki coli.
Ruszam pod Wang i dalej cisnę niebieskim szlakiem w stronę Polany. Po krótkim czasie odbijam w prawo na żółty. I co spotykam, ku swojemu absolutnemu zdziwieniu(?):
a) niedźwiedzia
b) Maję Włoszczowską
c) pierdolony śnieg
Odpowiedź C krzyżuje moje plany biegnięcia Drogą Chomontową, która ciągle jest zasypana po kolana. Postanawiam kontynuować wycieczkę żółtym szlakiem i zbiegać, zakładając, że skoro prowadzi on ostro w dół, to śnieg musi się niebawem skończyć. Mam rację, tyle, że teraz szlakiem biegnie tfu płynie potok, który powstał z roztapiającego się śniegu. Po jakichś 15 krokach mam absolutnie mokre i skostniałe stopy. Ze względu na liczne kamienie znajdujące się pod rwącą wodą muszę poruszać się bardzo ostrożnie, więc tempo jest iście spacerowe. Tuż przed Borowicami wpadam dodatkowo w błoto po kostki. W ten sposób Brooksy Grit mają na koncie już wszystko, co można sobie zapodać w trailowym bieganiu.
Do Przesieki docieram już bez większych niespodzianek. Robię jeszcze małą rundkę po Dolinie Czerwienia, żeby nabić planowych kilometrów oraz żeby się trochę złamać. Na ostatnim 3km odcinku rozpędzam się do 4:20 i 4:10/km.
Składa się z wody, fruktozy, soków owocowych, dodatków witamin i minerałów. Nie zawiera konserwantów, nie jest sztucznie barwiony, ani aromatyzowany. Smakuje świetnie. Odkryłem napój dla aktywnych produkowany pod marką Kubuś! Zwie to się Waterrr Sport i zdecydowanie polecam. Dodatkowo, oprócz ciekawszej zawartości ma też cenę niższą od słynnych izotoników.
Wieczór. Cisza. Nawet nie słychać poszczekiwań psów. W takich komfortowych warunkach słucham na słuchawkach rozciągnięty wygodnie na łóżku muzyki. Myślę sobie, że to w sumie niesamowite jak bardzo różni się świat w odległości zaledwie 120km od mojego blokowiska.
Po trzech dniach MBT: 72km w 7:21:06 (śr. 6:08/km)
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |