Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [37]  PRZYJAC. [140]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Honda
Pamiętnik internetowy
W drodze do sukcesu

Honorata Janowicz
Urodzony: 1995-10-11
Miejsce zamieszkania: Opalenica
16 / 45


2012-04-02

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Tysiące błyszczących punkcików... (czytano: 527 razy)

 

Tysiące błyszczących punkcików, a każdy z nich zadowolony z siebie, z pokonania własnych słabości. Jedni cieszą się z tego, że dobiegli, bo był to ich debiut; drudzy cieszą się, bo wykręcili dobry czas pomimo różnorakich kontuzji i niedyspozycji; trzeci czują radość z powodu ustanowienia swojej nowej „życiówki”.

Każdy z tych pięknych, malutkich, błyszczących się w kwietniowym słońcu punkcików znajdujących się za linią mety, wydaje się być taki sam – na trasie jednak wszyscy wyglądali inaczej – jeden miał długie, drugi krótkie spodenki; jeden trzymał ręce wysoko, drugi nisko; jeden miał na głowie czapkę z daszkiem, drugi zimową, a jeszcze inny nie miał jej w ogóle; jedni biegli za balonikami chcąc osiągnąć określony czas, inni biegli „na czuja”.

Na trasie każdy jest kimś innym, jest pewną indywidualnością.
Ale na mecie, po przebiegnięciu półmaratońskiego dystansu, nagle wszyscy stają się identyczni. Każdy jest inny, a jednocześnie TAKI SAM – mały, błyszczący punkcik. Każdy z nich może nazwać się półmaratończykiem, ZWYCIĘZCĄ – bo NA MECIE KAŻDY JEST ZWYCIĘZCĄ! I nieważne, że to – w tym przypadku - Kenijczycy i Etiopczycy zajęli pierwsze miejsca. Każdy, kto pokonał 21,097km jest zwycięzcą nad samym sobą, nad swoimi słabościami, nad lenistwem, nad ludźmi, którzy nie wierzą w to, co jesteśmy w stanie dokonać.

Kibicowanie – to chyba moja druga natura. Wraz z siostrą postanowiłyśmy, że wyjedziemy na trasę rowerami w dwóch miejscach i będziemy dopingować biegaczy, wśród których była masa znajomych oraz nasi najważniejsi biegacze – tata i mąż siostry. Dla taty był to drugi półmaraton, natomiast dla Pawła debiut – a jak wiadomo, najtrudniejszy pierwszy krok:)
Po napiętym oczekiwaniu na start, ruszyło ok. 4500 biegaczy, co uwieczniłam na filmie; a potem… „Lecimy Honda!” i biegiem na drugą stronę Malty do wypożyczalni rowerów, którymi miałyśmy dojechać na skrzyżowanie Piłsudskiego-Zamenhofa. Poszło całkiem nieźle, bo gdy dojechałyśmy do naszego celu widziałyśmy grupę na ok. 1:35:00; a potem zaczęli się nasi – jeden Paweł, drugi Paweł, Piotrk, Robert, tata, wuja Jarek, Karolina i Piotr a pomiędzy nimi masa innych biegaczy, których znałyśmy to z widzenia, to z imienia i nazwiska, to z ksywy;)

Potem „zaiwaniałyśmy” (jak to pięknie ujęła Wera) na Drogę Dębińską, gdyż strasznie żal nam było wszystkich biegnących ten prawie czterokilometrowy odcinek. Tam do kibicowania przyłączyła się do nas pewna dziewczyna, którą chciałam pozdrowić – może akurat to przeczyta:)

Uśmiech biegaczy rekompensował nam całkowicie ból dłoni od klaskania! W pewnych momentach aż wstyd mi było, że ja stoję a oni biegną tyle kilometrów i pewnie z chęcią by się ze mną zamienili… i ja tak samo. Niektórzy machali do nas, uśmiechali się – nie da się opisać naszej radości przy tym:) To niby nic, mały gest – uśmiech, kiwnięcie, mrugnięcie okiem, uniesienie kciuka do góry – ale cieszy!

I znów znajomi; Adam, Robert, Krzysiu, Grzesiu, drugi Robert, pan, z którym Wera była na weselu rok temu, brat szwagra mojego szwagra, Paweł, potem trzeci Robert, znów Piotr, ooo już Paweł, darłyśmy się jak głupie, bo to jego debiut i planował pobiec na 1:50:00 a był długo przed niebieskimi balonikami. Potem pobiegł tata a ja razem z nim jakieś 50m, robiłam zdjęcia i pytałam czy wszystko w porządku, na co odpowiedział: „Jest dobrze, przyjeżdżaj na pogrzeb”, czym bardzo rozśmieszył biegnącego wtedy obok niego pana z nr 1709:) Po minie taty wiedziałam, że nie jest tak dobrze jak na 7km, więc krzyknęłam jeszcze „Nie poddawaj się, jestem z Tobą!” po czym biegiem wróciłam do Wery, wsiadłyśmy na rowery i z powrotem na Maltę, ażeby zdążyć przed Pawłem na metę:) spotkałyśmy go jeszcze raz przejeżdżając przez ulicę przy galerii Malta, szybko zadzwoniłam do brata, który razem z mamą był na mecie, żeby się szykowali, bo Paweł za chwilę już będzie. Gnałyśmy co sił w nogach naciskając na pedały. Z oddali widziałam już pełno błyszczących punkcików… uliczkami Malty szedł pan z medalem na szyi, krzyknęłam „Gratuluję!” a jego uśmiech to bezcenna zapłata:)

A na mecie… radość, uściski… Paweł wbiegł na metę razem z Endżisem, z równym czasem 1:43:45 – obaj debiutowali. Paweł zafundował sobie niezły prezent urodzinowy, gdyż dokładnie wczoraj skończył 29 lat. Niecałe 10 min. po nim na linii mety zameldował się tata, który poprawił swój rekord o prawie 7 minut. Kilka dni wcześniej obiecał mi, że gdy wbiegnie na metę i mnie zobaczy zrobi „je, je, je” z rękami uniesionymi ku górze. Podczas gdy ja dawno o tej obietnicy zapomniałam, on podchodzi do barierki i krzyczy „JE, JE, JE!”. Może to głupie, ale zachciało mi się płakać i nie ukrywam, że pociekła mi łezka. Byłam niesamowicie dumna z mojego taty! Wiedziałam ile go to kosztowało, gdyż od pewnego czasu był przeziębiony i nie czuł się na siłach, ale mimo to dał radę!

Podziękowania dla nas, dla wiernych kibicek od biegaczy, ich uśmiech oraz to, że dałyśmy im otuchy są bezcenne! I nie przeszkadza mi już to, że przez pół drogi wiatr wiał mi w oczy i targał moimi włosami we wszystkie strony świata, że chwilami słońce świeciło mi w oczy i że kilka razy dostałam kubkiem pełnym wody po nogach… Nie przeszkadza mi nic. Cieszę się, że mogłyśmy choć trochę podnieść na duchu biegnących koło nas ludzi… półmaratończyków.

I jeszcze taka refleksja, wtrącenie końcowe… Gdy jechałyśmy z 7-ego kilometra na Drogę Dębińską, przejeżdżając przez Most Królowej Jadwigi, spojrzałam w dół i… ujrzałam pewną ścieżkę. Ścieżkę, którą dokładnie pół roku temu, 1 października 2011, prawie że o tej samej godzinie biegłam – a był to mój pierwszy start w biegach, mój debiut, przełamanie lodów…

To już pół roku… od kiedy przestałam się bać i przezwyciężyłam swoje słabości. Dokładnie w pół roku po tamtym wydarzeniu znalazłam się w tym samym miejscu w tym samym czasie (zabrakło 10 minut), tyle że z góry… Albo to cholerny zbieg okoliczności, albo… przeznaczenie? Czy coś takiego istnieje?:)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2012-04-02,21:15): wkrótce i Ty będziesz mogła powiedzieć o sobie, że jesteś jednym z takich malutkich, wielkich punkcików ;)
Werq (2012-04-03,08:58): Honda...dziękuję za wspólny rowerowy półmaraton, za to zaiwanianie na trasę, żeby zdąrzyć zanim pobiegną NASI...za ten wspólny wstyd, że oni biegną a my nie i za to klaskanie przez 20 min non stop, żeby każdemu kto przebiega dodać otuchy:) Kiedyś nam ktoś będzie klaskał...moze na półmaratonie z czapkami mikołajów;)
Robert (2012-04-03,09:48): Dzięki za doping, pozdrawiam Robert.
Przemes6 (2012-04-03,15:34): Nic się nie dzieje z przypadku Hondziuniu-to przeznaczenie :) Gratulacje dla Taty i wszystkich Twoich znajomych ;] Jestem pod wrażeniem wyników.
worminio (2012-04-12,13:47): To nie był zbieg okoliczności (tylko podbieg okoliczności:) tak żartem) to przeznaczenie, że jeszcze nie raz i nie dwa ale wiele razy będziesz przyjeżdżać do Poznania - i nie jako kibic ale jako uczestnik biegu:) Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów (i dzięki za rozmowę na mecie) :)







 Ostatnio zalogowani
belk
17:22
Krulik
17:15
szalonyM
17:06
aktywny_maciejB
16:35
adam71
16:27
edgar24
16:18
smszpyrka
16:18
42.195
16:07
kasjer
16:05
inka
16:03
Zedwa
15:45
Wojciech
15:28
bur.an
14:50
daNN
14:47
mieszek12a
14:36
gora1509
14:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |