2012-04-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Przywitanie pieprzonej Wiosny (czytano: 1780 razy)
Bieg jak bieg, impreza jak impreza, ale tego kawału w czasie Silesia Eco Run Wiośnie to ja nie daruję. Miało być pięknie, wiosennie, w moim ulubionym parku. Miał być fajny dystans, przemierzony z lekkością i radością. Miało być przywitanie Wiosny. A ona, wrrrredna, taki kawał nam wycięła na 1 kwietnia!
Na początku nie było źle. Chłodno, więc nawet przyjemnie się biegło (wolę to niż upał). Potem z nieba posypały się wielkie, lekkie śnieżynki, które wyglądały zabawnie i wręcz nienaturalnie, jakby ktoś je w plener wmontował komputerowo. A potem było już coraz mniej zabawnie. Ja zgrzana, bo biegłam szybko jak tylko potrafiłam, żeby mieć to już z głowy, a ten zimny wiatr wciąż mnie otulał (bez łaski!) za pan brat ze śniegiem, który nie był już taki zabawny, bajeczny i przyjazny. Miałam wrażenie, że kurczę się coraz bardziej i za chwilę tak już się zwinę, że będzie mnie można spakować do wielkanocnej pisanki.
Gdy skończyłam drugie okrążenie, wypiłam łyk wody, otarłam twarz ze śniegu i zaszlochałam (pierwszy raz w moim biegowym życiu!) w chwili kryzysu, który najwyraźniej mnie dopadł. Miałam już dość tego śniegu, ziąbu, oskrzela mi szalały, katar zaatakował znienacka. „Co ja tu robię? Pieprzona pogoda! Pieprzony śnieg! Jeszcze całe okrążenie przede mną! Zdechnę na zapalenie płuc i tyle będzie pożytku z tego Eco!”. Ale szybko się pozbierałam – „kobito nie marudź, bież tyłek w troki i leć, nie bądź cieniara, bo tylko 5 km ci zostało. Inni potrafią to ty też!” No i leciałam, walcząc z trzecim podbiegiem, sfruwając potem jak na skrzydłach z górki, mijając kolejne osoby, żeby nie być na liście wyników ostatnia.
Już byłam na ostatniej prostej, to już była ta upragniona alejka z metą, ale przed nią była ostatnia „agrafka’. Och jak ja już przeklinałam, jak ja nienawidziłam tej agrafki, jak przerażała mnie myśl, że nie mogę biec do mety, tylko musze jeszcze odbić na chwilę w bok. A ten śnieg wciąż ciupał mi w twarz, a ja marzyłam tylko o wannie pełnej gorącej wody.
I dobiegłam do mety i dostałam drewniany medal. Gdybym miała zapałki, to bym go podpaliła, żeby przez chwilę chociaż było mi ciepło ;).
Nie był to mój najprzyjemniejszy bieg w życiu, nie ma co ukrywać, ale cieszę się, że go zaliczyłam. Kolejny raz zmierzyłam się ze swoimi słabościami, a moment, gdy jak mała przestraszona dziewczynka ocierałam łzy, długo będę pamiętać. No i to zdjęcie na pamiątkę – brrrrr zimno mi się zrobiło.
A Ciebie Wiosno chwilowo nie lubię. Amen.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2012-04-02,14:44): Czyli psyche Masz mocną bo mimo łez, nie poddałaś się i dobiegłaś. Będzie z Ciebie maratonka ,-) Gratuluję. e.i. (2012-04-02,22:53): Damianku, psyche może i mocna, ale nie aż tak bardzo, żebym nie wymiękła na maratonie.
Bartuś, tak to jest, że człowiek chciałby z wszystkimi się przywitać, poznać osobiście, a jak przychodzi moment biegu, to w tym tłumie nikogo nie jest się w stanie odszukać ;). Truskawa (2012-04-04,07:14): Zdjęcie ekstra a zapałek dobrze, że nie miałaś. Co to w ogóle za pomysł z paleniem medalu? :))) e.i. (2012-04-04,07:34): Głupi, Izuś, głupi ten pomysł... ale jaki rozgrzewający! ;))
|