2012-02-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieganie moim wentylem bezpieczeństwa (czytano: 541 razy)
Muszę powiedzieć, że podziwiam kobiety, które na codzień zajmują się dziećmi i domem. Odkąd sam jestem na tacierzyńskim umiem to wszystko bardziej docenić. To na prawdę ciężka, a do tego często syzyfowa praca. I jeszcze częściej niedoceniana przez drugą połowę. Choć ja bynajmniej nie mogę na to ostatnie narzekać. Nie powiem, chyba sobie jakoś z tym wszystkim daję radę lepiej lub gorzej. Są dni kiedy wszystko idzie pięknie, jest humor, jest cierpliwość, ale są też sytuacje gdy cierpliwości najzwyczajniej brakuje (choćby dzieci były nie wiem jak słodkie i kochane), kiedy człowiek najchętniej by po prostu uciekł gdzies daleko. Wszystko jedno gdzie.
Ostatnio tak właśnie miałem. Ale w takich momentach bieganie jest dla mnie wentylem bezpieczeństwa. Nie wiem jak to znoszą osoby nie biegające. Trudno mi nawet to sobie wyobrazić. A jak bardzo jest mi to bieganie potrzebne i ile mi daje przekonałem się kiedy nie mogłem biegać tak jak normalnie.
Normalnie około 8:15 wychodzę z dziećmi z domu, pakuję tą moją kochaną dwójkę w wózek biegowy i biegniemy razem do przedszkola odprowadzić Olgę. Potem z Hubertem ruszamy na nasz trening. Bywa on różny. Raz 10km plus przebieżki, raz bieg w drugim zakresie, raz wycieczka biegowa. Biegamy od godziny do dwóch. Nie ma to jednak większego znaczenia. Najważniejsze jest to, że Hubcio się dotlenia, że sobie trochę pośpi, że ja „wyżywam się” i ładuję endorfinami na dalszą część dnia. Wracamy do domu, szybka kąpiel, jedzienie dla dwóch zgłodniałych po treningu facetów i po chwili znów trzeba sie ubierać by Olgę z przedszkola odebrać, bo chodzi tam tylko 3 godziny dziennie (szwedzkie przepisy ograniczają długość przebywania dzieci w przedszkolu do 15 godzin tygodniowo kiedy rodzic jest na wychowawczym z drugim dzieckiem – i wg mnie słusznie, choć łatwiej by było gdyby mogło być tam ciut dłużej). Po Olgę zwykle też biegniemy tylko teraz takim świńskim truchtem co by się nie spocić. Potem obiad, zajęcia popołudniowe, gotowanie, sprzątanie, zabawa, sprzątanie, a na koniec dnia dom i tak wygląda jak po wybuchu bomby. Wszystko wraca do normy jakąś godzinę po położeniu dzieci do łóżek i można się wreszcie zająć swoimi sprawami. W ciągu dnia naprawdę niewiele daje się zrobić po za pracami domowymi. Ale to poranne bieganie zwykle tak mnie ładowało pozytywną energią, że ze wszystkim sobie radziłem.
W zeszłym tygodniu były ferie i Olga do przedszkola nie chodziła. Dzieci były dość mocno podziębione. Wszyscy zresztą pociągaliśmy nosami. I tak starałem się w ramach możliwości wychodzić z dzieciakami na dwór, bo chyba nie ma nic lepszego na katar od chłodnego powietrza, ale w sumie na kaszel już nie jest takie dobre, więc ograniczaliśmy się do krótkich spacerów, trochę huśtania i do domu. O bieganiu z dwójką na dłuższą metę nie ma mowy, bo Olga by się zanudziła na śmierć. Ale dwójka dzieci na głowie przez cały dzień w połączeniu z ich (zwłaszcza małego Hubcia) nienajlepszym samopoczuciem spowodowanym chorobą dały mi się nieźle we znaki. Pod koniec dnia naprawdę chodziłem jak chodząca bomba zegarowa. Najgorzej chyba było w środę. Pogoda była tak paskudna, że nawet o krótkim spacerze nie mogło być mowy. Hubert był bardzo nerwowy, nie bardzo wiadomo było o co mu chodzi i jak mu dogodzić (do przeziębienia dokładają się jeszcze wyżynające się ząbki, więc w sumie trudno się mu dziwić), ale ta bezsilność i brak możliwości komunikacji z maluchem (bo przecież nie powie mi o co mu chodzi) wyprowadzały mnie już z równowagi. Do tego jeszcze Olga, która potrzebowała uwagi i koniecznie chciała bym się z nią pobawił, a tu obiad do zrobienia, ze zlewu wylatują garnki, zabawki leżą wszędzie... W sumie nic takiego mogłoby się wydawać... Z utęsknieniem większym niż zwykle czekałem na powrót Magdy z pracy. Chwila oddechu, wspólna kolacja, kąpanie dzieci (jedna z milszych czynności) i kładzenie dzieci spać. Hubert ostatnio gorzej zasypia i „procedura pacyfikacji” przeciąga się. Już nie mogłem usiedzieć. Cierpliwości za grosz, a to tylko potęguje jego pobudzenie. W końcu Magda mnie zmienia i mówi: „idź pobiegać”. Wypadam jak pies co się urwał z łańcucha. Co z tego, że za oknem leje deszcz, zacina wiatr i jest około 1 stopnia. Mógłbym pójść do klimatyzowanej sali fitnesu na chomika, poprzerzucać ciężary itp. Ale nie. Ja wręcz czuję radość na widok tej pogody za oknem! Tego mi dziś trzeba! Sponiewierać się. Im gorsza pogoda tym lepiej. Lecę przed siebie bez patrzenia na puls czy tempo. Deszcz smaga mnie po twarzy i wlewa się za kołnierz, a ja się coraz bardziej śmieję i czuję jak wszystko co złe zostaje za mną. Zupełnie jak w tej reklamie Asics’a - bieganie uwalnia nie tylko pot. Bieganie jest moim wentylem bezpieczeństwa. Znów jestem sobą...
Kiedyś usłyszałem, że największa złość trwa jedynie 5km i jest w tym dużo prawdy. Co prawda bieganie nie uwolni nas od naszych problemów, ale pozwoli stawić im czoła i da nam dużo sił, a złe emocje choć na chwilę zostaną za nami.
Wróciłem do domu po 10km. Sponiewierany, przemoczony, zgrzany (trochę za ciepło się ubrałem nawet jak na taką pogodę) i mega szczęsliwy. Czas mało ważny, choć zaskakująco dobry. Ważne jest, że sił i cierpliwości starczyło na kolejny dzień.
Na zdjęciu moje dwa słodziaki...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu jacdzi (2012-02-28,06:33): Ja tez podziwiam kobiety wychowujace pociechy. Nie moge sluchac jak ktos mowi o takiej kobiecie ze ona nie pracuje. Coz za bzdura! Podziwiam za bieganie ze " slodziakami". gerappa Poznań (2012-02-28,07:53): ...bo jak kasa na konto nie wpływa - to nie pracuje :) a;e najważniejsze by umieć sobie każdy dzień poukładać. Jednym życie trwa od rana do wieczora, a moje od treningu do treningu :) jagódka (2012-02-28,08:55): Tomku doskonale Cie rozumiem:))Wspaniałe jest to, że się z żona uzupełniacie, pomagacie sobie i rozumiecie:)) I zawsze uważałam, że opieka nad dziećmi to praca 24 h bez prawa do urlopu;)) Niemniej jednak, co by nie było, jeden uśmiech dziecka potrafi zrekompensowac wszystkie trudy i to jest WSPANIAŁE!:)) tdrapella (2012-02-28,12:00): Jacku, tak na prawdę to bieganie razem z Hubetem to jedyna moja szansa na systematyczne bieganie. A skoro i tak z domu muszę wyjść i odprowadzić Olgę do przedszkola to samo wychodzi, że po prostu biegniemy by nie trecić czasu. tdrapella (2012-02-28,12:01): Podobnie jak u mnie Aga :) Trening i endorfiny z nim związane to coś na co czekam :) tdrapella (2012-02-28,12:03): Masz rację Karolina. Ten jeden uśmiech załatwia wszystko. Tak jak te uśmiechy na tym zdjęciu :) Truskawa (2012-02-28,13:15): Wysiłek fizyczny jest najlepszy na wszelkie złości i frustracje. Leczy wszystko co człowiek ma złego w duszy. Może nie rozwiązuje problemów ale na pewno uspokaja i daje energię do tego, żeby sie z nimi zmierzyć. I fajne zdjęcie. :) tdrapella (2012-02-28,13:35): Mnie się też Iza podoba :) Mufat (2012-03-04,21:59): Cieszyłem się jak głupi na myśl, że niebawem się wspólnie "sponiewieramy" ! Niestety nie wyszło, ale wierzę, że jeszcze kiedyś razem to uczynimy... tdrapella (2012-03-05,00:10): Krzysiek, obiecuje Ci to. Co sie odwlecze to nie uciecze, a ja Trzymam kciuki za ciebie w Rzymie i myslami bede z Toba ddrapella (2012-03-07,16:42): "Mnie się też Iza podoba :)"
|