2012-01-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dwu(pół)maraton w Bydgoszczy (czytano: 397 razy)
Czyli kolejny już weekend w całości na biegowo. Do Bydgoszczy na bieganie wokół Kanału, chciałem się już wybrać od dawna. Impreza z rodzaju tych klimatycznych, chwalona bez przerwy przez stałych bywalców – więc jak tylko rozpocząłem planowanie startów na nowy 2012 rok, jeden ze styczniowych weekendów od razu zaznaczyłem hasłem – Dwumaraton Bydgoski. No może jeszcze na tym etapie sezonu nie miałem w planach dwóch maratonów w ciągu jednego weekendu, ale 2 półmaratony już jak najbardziej.
No i w sobotę rano, razem ze znajomymi biegaczami z klubu, w dodatku stałymi bywalcami imprez nad Kanałem Bydgoskim, wyruszyliśmy w drogę. Prognozy na sobotę i niedzielę zapowiadały raczej warunki zimowe, ale w sobotę rano nie wyglądało to jeszcze najgorzej. Niby coś tam prószyło, ale drogi i chodniki były raczej czarne. Po przyjeździe na miejsce, zbyt wiele czasu na marudzenie nie było. Silna bo aż 8 osobowa ekipa poznańska, w całości zajęła jedną z sal w K.S. Gwiazda, gdzie na materacach wspólnie jeszcze z kilkoma innymi biegaczami (m.in. ze Szczecina, Kalisza, Litwy), mieliśmy „koczować” do niedzielnego popołudnia. Zdążyłem tylko rozłożyć śpiwór, i już trzeba było pędzić na trasę biegu. Sobotni start do maratonu, a w moim przypadku półmaratonu, miał mieć miejsce punktualnie o 11:00.. W stawce biegaczy było 25 osób, które podobnie jak ja, mierzyły się z dystansem półmaratonu, i ponad dwukrotnie więcej maratończyków. Trasa to pętla, głównie alejkami parkowymi, wokół wspomnianego kanału - o długości niewiele powyżej 4km. Półmaratończycy musieli okrążyć pętle – 5 razy. Bieganie na pętli, chociaż wielu biegaczy tego nie lubi, w tym przypadku ma swoje zalety. Przez całą drogę, a zwłaszcza na nawrotce, można obserwować pozostałych biegaczy. A nawet sobie pokrzyczeć przez … kanał. Tak więc ewentualnych konkurentów można mieć na oku. Jak się szybko okazało głównym przeciwnikiem dla biegaczy w ten weekend – była … śliska trasa. Trochę śniegu i mrozu, sprawiło iż miejscami trudno było utrzymać równowagę, a tym samym był to mój pierwszy iście zimowy tegoroczny start. Bo to chyba w końcu… było nie było … styczeń.
O pierwszym biegu nie ma się co rozpisywać. Czas zgodnie z oczekiwaniami poniżej 1:40, i piąte miejsce wśród osób startujących na tym samym dystansie. Po biegu, szczękając zębami na mecie, szybki powrót do ośrodka – prysznic i obiad. W menu podobno tradycyjnie już, do wyboru żurek lub spaghetti. Ja wybrałem jedno i drugie. Niedługo bieg zaczęli kończyć pierwsi maratończycy. Jedno wiedziałem po pierwszym dniu. Trzymanie diety w Bydgoszczy nie wchodziło w rachubę. Ktoś upiekł ciasto, ktoś inny z okazji 100 maratonu przyniósł tort, były też pączki i… wieczorna wizyta w pizzerii. No cóż… ciężkie jest życie biegacza, zwłaszcza takiego, co chciałby zrzucić parę kilo ;(
Dzień drugi…
W nocy spałem bardzo krótko… niestety tak już mam w nowych miejscach, a więc w zasadzie przed każdym wyjazdowym startem z noclegiem. W niedzielę rano start o 8:00, ale niektórzy maratończycy zaczynali dużo wcześniej. Tym razem miałem plan – po pierwsze powtórzyć czas z wczorajszego dnia, po drugie wyprzedzić kolegę Bartka – który dzień wcześniej wyprzedził mnie o półtorej minuty. Nie czułem się jednak tego dnia najlepiej, i rozważałem nawet rezygnację z biegu. Ścigany kolega ruszył bardzo szybko, chociaż dzień wcześniej zastrzegał się, że pobiegnie spokojnie na 2 godziny. Biegło się jeszcze gorzej niż dzień wcześniej – to znaczy było jeszcze bardziej ślisko, w dodatku nie spakowałem do torby ani butów trailowych, ani nakładek antypoślizgowych. A teraz… by się przydały. Niemniej ślizgając się tak przez 2 okrążenia, zauważyłem że kolega zwalnia. Już dawno zauważyłem, na innych biegach, że kolega często zbyt szybko zaczyna. Dzień wcześniej nie miałem na to szansy, praktycznie od początku do końca mając sporą stratę, a teraz na przed ostatnim kółku wyprzedziłem w końcu Bartka. No tak… ale wciąż miałem tą wspomnianą stratę z dnia wczorajszego. Widziałem że kolega wciąż zwalnia, a do mety jeszcze 4km i przez chwilę poczułem się nawet pewny swego. Na ostatniej nawrotce zauważyłem jednak, iż kolega „złapał się na hol” innego kolegi klubowego, który biegł maraton, i poczułem że muszę… spieprzać. Ostatnie 2 kilometry strasznie się dłużyły, ślizgając się dobiegłem na metę… i czekanie. Jest! Kolega dobiega ze stratą ok. 2 minut. Jak się okazało pośliznął się na jednym ze zbiegów i zaliczył glebę, a w rezultacie stracił za dużo czasu. Mi pozostało tylko żałować, że nie było dekoracji i uroczystego wręczenia nagrody dla półmaratończyków – w łącznej klasyfikacji dwóch półmaratonów byłem trzeci ( pierwszego dnia – 5, drugiego – 4).
Jak widać… mój dwu(pół)maraton i zarazem pierwsza wizyta nad Kanałem Bydgoskim była całkiem udana ;-)
Na fotce Kanał Bydgoski ....
fot.B.Lipińska
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora michu77 (2012-01-17,08:17): ...też mam takie zdanie - zadowolenie było ;)
|