2011-11-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| życiówka i ściana (czytano: 1230 razy)
11 listopada, pomimo zgłoszenia i odebrania pakietu startowego nie wybrałem się do Warszawy. Obawa przed zamieszkami okazała się słuszna. Wszyscy widzieliście, co się działo.
Żeby jednak uczcić narodowe święto postanowiłem spróbować pobić swój rekord na dystansie półmaraton. Założyłem sobie ambitny cel 4:30 / km czyli 1:35:00 na cały bieg.
Po krótkiej rozgrzewce ruszyłem żwawo do przodu, Od początku RunKeeper wskazywał tempo 4:20-4:30. Biegło mi się bardzo dobrze. Do ósmego kilometra średnia wahała się w okolicach 4:26. Jednak od tego momentu zaczęły się schody. Przenikliwy wiatr w twarz i bieg lekko pod górę szybko odbiły się na mojej kondycji. Do 15 kilometra jeszcze walczyłem i miałem swoje wymarzone 4:30. Wtedy zaczęło mnie lekko odcinać. 4:42, 4:52, 4:40. Specjalnie nie zrywałem się do nadrabiania strat obawiając się zupełnego wyczerpania na ostatnich kilometrach. Dopiero ostatni kilometr udało mi się pokonać w czasie 4:34. Taki też był końcowy wynik i nowy rekord życiowy w czasie 1:36:47. Lepszy od poprzedniego o prawie 6 minut. Biorąc pod uwagę ciężkie warunki, byłem bardzo zadowolony.
Wczoraj czekał mnie lekki, długi bieg 30 km. Nie był to może najlepszy plan na ten weekend, ale chciałem spróbować zrobić trening ultramaratonu. Wg rozpiski tempo miało wynieść 5:22. Tak się zaczęło i biegłem jak po sznurku. Przez osiemnaście kilometrów biegłem ze średnią prędkością 5:22! Puls 73%-74%. Jednak niepokoiła mnie zaskakująca szybka utrata sił. Miałem ze sobą wodę, która w temperaturze 4 stopni była bardzo zimna. Pomimo rękawiczek, dłonie drętwiały, wiało mocno na całej trasie. I nie wziąłem nic do jedzenia.
Około 19 kilometra przebiegałem koło sklepu spożywczego. Przez szybę widziałem snickersy. Ale byłem głodny. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wejść i nie poprosić o batonika. Nie miałem kasy. Może sprzedawca się zlituje? Obiecam, że jutro przyjadę i oddam.
Nie wszedłem.
Kilkaset metrów dalej poczułem zapachy przygotowywanej kolacji. Uczucie głodu spotęgowało we mnie. Biegłem ostatkiem sił. Minąłem jeszcze dwa sklepy, ale GPS wskazywał tempo 5:47. Już wiedziałem, że nie utrzymam się w czasie.
Kiedy wybiegałem z Konstantynowa zrobiło się bardzo ciemno. Biegłem poboczem lub chodnikiem. Przy ostrych światłach samochodów przystawałem. Biegłem kolejne kilkaset metrów i znów postój. To już nie z powodu świateł. Brakowało energii. 21 km to średnia 6:00. 22 km 6:56. Po zaskakującym postoju w krzaczkach zerwałem się jeszcze na 6:13. Pod koniec 24 kilometra zadzwoniłem po brata, żeby zabrał mnie z trasy. Trząsłem się z zimna i wyczerpania. Byłem głodny. Nogi bolały. Czułem się jak nowicjusz, który dopiero zaczyna biegać.
Ale ten bieg wiele mnie nauczył.
Na takie trasy zawsze wezmę:
coś do jedzenia,
coś do picia,
pieniądze
chusteczki higieniczne.
Tylko co z napojami, przy temperaturze poniżej zera. Nad tym muszę jeszcze pomyśleć.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu jacdzi (2011-11-13,14:29): Obawa o zamieszki w kontekscie Biegu Niepodleglosci, nie byla sluszna. Bylo doniosle i wspaniale. 7000 osob manifestowalo biegiem swoja radosc z bycia Polakami. Tamte bandyckie zdarzenia mialy miejsce piec godzin po biegu i w innym miejscu. jphibner (2011-11-13,14:37): Być może i tak było. Jednak dla kogoś spoza Warszawy, dojazd i wyjazd ze stolicy odbywa się w innych godzinach, niż sam bieg. trudno przewidzieć. kiedy bojówki się uaktywnią. Wolałem nie ryzykować. Udziału szkoda, za to jest życiówka. Pozdrawiam.
|