2011-11-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Najsłabsze ogniwo? (czytano: 424 razy)
Podobno jesteśmy na tyle silni, na ile silny jest nasz najsłabszy punkt…
Różne myśli człowiekowi przychodzą do głowy podczas roztrenowania, a ja właśnie przez 3 tygodnie października miałem roztrenowanie no i … miałem nad czym myśleć.
Żeby zaplanować coś na przyszły rok, przede wszystkim trzeba było podsumować ledwie co zakończony sezon „biegacki” i wyciągnąć wnioski z tego wszystkiego co się udało, a zwłaszcza z tego, co zawiodło.
Analizując swoje starty, zwłaszcza te najważniejsze, doszedłem w końcu do źródła swoich problemów. Zresztą … wniosek nie był specjalnie odkrywczy, tylko że problem trzeba umieć nazwać.
… słuchając rad kolegów z tras biegowych, czytając mądrą literaturę, wielokrotnie powtarzało się opinia, iż brakuje mi przede wszystkim dłuuugich wybiegań. Ja jednak jakoś nie mogłem przyjąć tego argumentu. Taki błąd mogłem popełnić przed swoim pierwszym maratonem, no ale… ten akurat jako jeden z nielicznych, był w pełni udany. A później … to już kilometraż wciąż wzrastał. Co więcej, biegam znacznie powyżej tego co powinienem biegać, przy swoich wynikach na zawodach. Wychodzę z założenia, ze skoro nie mam jakiś szczególnych predyspozycji do danej dyscypliny sportu, to do wyników trzeba dojść tylko i wyłącznie ciężką pracą. Skoro nie brak długich wybiegań, to co? Po takich to właśnie „filozoficznych” rozważaniach doszedłem w końcu do prawdziwego źródła… kłopotów.
Otóż źródłem wszelkich problemów, głównym sprawcą moich kłopotów … jest GŁOWA. Z pewnością ameryki nie odkryłem. O treningu umysłu piszą wszystkie autorytety trenerskie. Tyle tylko, że jakoś do tej pory nie przywiązywałem szczególnie dużej wagi do tego akurat treningu. Ile razy wiedząc że mam zacząć znacznie wolniej, i dopiero w drugiej połowie dystansu przyśpieszyć, robiłem dokładnie odwrotnie? Ile razy widząc, że na zaplanowany przez siebie wynik nie mam już szans, zupełnie odpuszczałem bieg?
ZDECYDOWANIE ZA CZĘSTO!!!
Ale co gorsza… w biegach, w których start uważam za udany, również przychodziły chwile zwątpienia. Tyle tylko, że udało się je przezwyciężyć... Podczas półmaratonu w Trzemesznie widząc podbiegi i drogę gruntową, uznałem iż trzeba będzie odpuścić walkę o nową życiówkę. Rękawicę podniosłem dopiero w drugiej połowie dystansu, i jak się okazało na mecie do nowego rekordu życiowego zabrakło jedyne 8 sekund. Innym razem w Pobiedziskach, pagórkowaty półmaraton do tego rozgrywany w dużym upale, odezwałem się do kolegi, że na kolejnym podbiegu przechodzę do marszu – w rezultacie jednak do żadnego marszu nie przeszedłem, a druga połowa dystansu była szybsza od tej pierwszej. Sekundy dzieliły mnie od tego, żeby „wygrany” bieg w rezultacie odpuścić i przegrać z kretesem. Pytanie – czy w tych „przegranych” biegach, dało się jeszcze coś przycisnąć?
A teraz najważniejsze pytanie… skąd to się wzięło? W jaki sposób powinienem nad tym pracować? Trenuje się podczas treningów. Tak więc… ile razy skróciłem sobie trening, zwłaszcza wówczas gdy mi ciężko szło? Ile razy zrezygnowałem z jednego z ostatnich powtórzeń jakiegoś mocniejszego akcentu? No przecież jeśli raz odpuszczę, to nic się nie stanie. No to ile razy tak sobie odpuściłem? Sądząc z tej mojej… „pseudoanalizy”, …zdecydowanie za często ;(
Co w związku z tym zrobię?
Otóż opracowałem dla swoich potrzeb tzw. system punktowy. Żeby mieć wszystko czarno na białym. Każdy w pełni zrealizowany trening zgodnie z planem – 1 punkt. Zrealizowany cel cząstkowy powstały w głowie podczas treningu – 1 punkt. Po każdym treningu, poza odnotowywaniem kilometraża, tempa itp., będę również odnotowywał liczbę punktów. Łatwo sprawdzę kiedy i czego – mi się nie chciało.
Teraz dużo trudniej będzie mi samego siebie oszukać.
Kurcze, to chyba jakieś zboczenie zawodowe – pewnie dlatego pracuję w dziale kontroli ;-)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora michu77 (2011-11-08,08:22): poczekaj ... aż przetestuję plan na sobie ;)
|