2011-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Retrospekcja 1 – Oslo Maraton (25.09.2011) (czytano: 570 razy)
Skąd w ogóle pomysł, żeby biec w Oslo? Otóż, jak to zwykle u mnie, dość spontaniczne. Maratonów nie biegam za wiele, nawet do nich za bardzo nie trenuję, ale ostatnio stwierdziłem, że obecna życiówka (3.22) maratońska jest chyba najłatwiejsza do poprawy. I postanowiłem zrobić to w pobliżu miejsca zamieszkania, czyli we Wrocławiu.
Nawet jakoś nie tak źle szedł letni trening piwno-biegowy, w tym sensie, że przebiegłem więcej km niż wypiłem piw…:) aż się nie okazało, że w przeddzień maratonu we Wrocławiu idziemy na wesele no i coż- nie w takich warunkach się biegało ;) ale o życiówkę mogło być trudno
Szybkie research w sieci i w oko wpadło mi Oslo (dobra: wczesniej wpadł Berlin ale było trochę za późno na zapisy). A że moja żona uwielbia Skandynawię, więc było jasne, że jeden kłopot (negocjacje) z głowy
Same zapisy i zapłata poszły w miarę szybko, ale strona maratonu była – w wersji angielskiej – dość uboga. A przebieg trasy przypominał jakieś kłębowisko węży – nawet głowa i ogon były trudne do zidentyfikowania
W międzyczasie dostałem kilka krzepiących na duchu e-maili od organizatora – krzepiących w sensie, że skoro przysyłają to znaczy, że jestem zapisany, ale więcej informacji z tego nie wycisnąłem, gdyż mój norweski nie był dostatecznie dobry ;) na szczęscie ostatni mail był już po angielsku, więc dowiedziałem się, że do odbioru pakietu muszę wydrukować kartę startową ze strony maratonu
Plan był taki, że lecimy w sobotę rano, a wracamy we wtorek będzie więc czas na rozrywkę (maraton, brak dzieci!!! ;)) i obowiązki (zwiedzanie Oslo) ;) Niestety, jak to zwykle w robocie jak człowiek zapowie, że go nie będzie 2 dwa to następuję jakiś koniec świata…tłumy walą drzwiami i oknami, żeby załatwić wszystko przed wyjazdem… hmm może oni się obawiają, że ja nie wrócę w końcu z takiego maratonu;)
No i z tego wszystkiego przynajmniej miałem ostatni tydzień rekreacyjny, w ogóle bez biegania bo nie było na to czasu…ale też załapałem jakiegoś wirusa, który się przyczaił i miał zaatakować w nocy przed maratonem :(
Podróż z Wrocławia – bajka; w hotelu w Oslo byliśmy przed południem; zszokowała mnie natomiast ilość lotów – tego dnia z Wrocławia do Oslo leciało bodajże 8 samolotów (Wizzair i Ryan). No i na miejscu okazało się, że Oslo to taki drugi (a może teraz nawet pierwszy) Londek – na lotnisku napisy po polsku, a na ulicach króluje polszczyzna…w sumie biorąc pod uwagę tamtejsze zarobki (średnie zarobki w Norwegii to ok. 20.000 zł) to się nawet nie dziwię…
Zresztą ceny w Oslo – masakryczne – za wodę i 4 banany w sklepie zapłaciliśmy ponad 50 zł… tak z 10 razy wiecej niż w Polsce…
Biuro zawodów pod szyldem sponsora – Asics. I trzeba powiedzieć, że wybór był przeogromny. I jak to za granicą –praktycznie zerowa kontrola; żadnych dokumentów, koszulkę startową chcieli nawet dać mojej żonie biorąc ją za uczestnika (bo nie trzeba się niczym legitymować), ale wykazaliśmy się uczciwością ;) chyba nietypowo polską…
Wszystko szło dobrze aż do wieczora kiedy zaliczyłem zgon – wystarczy powiedzieć, że z powodu gorączki i bólu gardła nie zmrużyłem oka… rano prezentowałem się tak znakomicie, że o maratonie nie było mowy… a 2 tygodnie wczesniej biegłem maraton prosto z wesela:) było źle- fizycznie i psychicznie…
Szczesliwie mielismy hotel w samy centrum na drodze ze stacji metra do startu – jak zeszliśmy na sniadanie i zobaczyłem ty setki ludzi zmierzających na linie startu to stwierdziłem, ze sprobuje – najwyżej zejde z trasy…
W panice, na 30 minut przed startem, wrzuciłem cos na sniadanie i ubierając się w biegu wyruszylem na start, popijając po drodze…
Dochodzac do startu zobaczyłem, ze tlum ludzi ruszyl i biegnie; pomyślałem, ze widac tak mialo być, ale okazalo się ze to start biegu na 10k który startowal 20 minut przed maratonem;
Zrezygnowalem z rozgrzewki na rzecz przyswojenia jakichs płynów, wydarłem zonie batony energetyczne i stanąłem na starcie; w ostatniej chwili złapałem satelite w garminie… ;)
Ostatecznie, chyba minute przed startem, poczułem się lepiej (pewnie wpływ łykniętych 30 minut wczesniej paracetamoli) i stwiedzilem, ze probuje – tak jak planowalem – lamac 3.20. Mgliscie pamiętałem tempo jakim mam biec.
Jak się pozniej okazalo kazde kolejne 5km (poza pierwszymi – wolniejszymi o ok. 30 sekund) bieglem jak szwajcarski zegarek; wahania nie były wieksze niż 10 sekund na 5km. I wyszlo z tego 3.19.35. Idealnie. Druga polowka wolniejsza od pierwszej o 20 sekund.
Teraz kilka informacji o samym maratonie:
- biegnie się komfortowo bo nie ma tłumu – w tym roku ukończyło ok. 1700-1800 osob, praktycznie od samego początku jest na tyle luzno ze można biec swoim tempem;
- trasa – 2 petle; pierwsze 5 km jest mocno pofałdowane, potem płasko jak stoł i na ostatnich 2 km są 2 długie i 1 krótki podbieg (i tak samo na drugiej petli); dużo agrafek;
- izotonic – powerade (był sponsorem) – i czuc w nim duzo wiecej soli niż w tych sprzedawanych u nas; i fajny patent – lany chochlami z beczek; szło to sprawnie i szybko, a pewnie cena jednostkowa jest tez nizsza niż przy takim lanym z butelek
- pacemakerzy – duzo, dobrze oznaczeni, nawet byli na 3h; grupy nawet pod koniec wyglądały na dosc zwarte i mao przetrzebione, ale może to akurat zasluga biegaczy
- Oslo zyje caly weekend biegami – w sobote Biegi dla dzieci i Bieg na 3km, w niedziele Bieg na 10km, maraton i półmaraton (każdy startuje osobno) powoduje, ze cale centrum to biegacze i kibice ;) zreszta w przewodnikach maraton jest wymieniany jak jedna z 3 glownych atrakcji sportowych – obok pucharu swiata w skokach i w biatlonie
- koszty – drogo; bardzo :(
- punkty na trasie – dobrze zaopatrzone chociaz rzadziej rozmieszczone niż u nas; no i tam jest inna kultura picia na punktach – ludzie biora kubki i staja przy stoliku i pija; i tak robili prawie wszyscy – skutkuje to dużymi trudnościami z dopchaniem się do stolikow, z drugiej strony praktycznie nie było porzuconych kubkow bo wszyscy zaraz oddawali puste
Podsumowujac – bardzo udany maraton mimo problemow zdrowotnych i nastepnie bardzo fajne zwiedzanie Oslo; jak ktos nie jest strasznie czuly na koszty bardzo polecam bo to ladne miasto; nie jest takie wymuskane, eleganckie jak np. Berlin, Rzym czy Madryt – to raczej swojskie, nie takie duże miasteczko, gdzie wszyscy mówią świetnie po angielsku, wiec nie ma praktycznie zadnych problemów komunikacyjnych. No i te setki połączeń z Polski – nie tylko z Wrocławia.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |