2011-09-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 29. HASCO-LEK Wrocław Maraton, czyli historia pewnych dziesięciu sekund ;) (czytano: 647 razy)
"Ten maraton będziemy pamiętali długo" - rzuciłem w rozmowie ze znajomymi, kiedy udawaliśmy się na start. Smaliło od rana. Dochodziła dopiero dziewiąta, a temperatura już dawała się we znaki. Tak ciepłych dni minionego lata prawie nie było. I nie ukrywam - zacząłem się bać. Do tego bowiem momentu byłem nadzwyczaj spokojny i rozluźniony. A teraz strach mnie obleciał. To nie było długotrwałe uczucie. Ale jakieś takie... prorocze ;)
Zaczęliśmy bardzo wolno. Pierwszy kilometr w aż 5 min. A wstępne założenia były takie, by biec w granicach 4:35 do półmetka. Szybciej jednak się nie dało, bo zbyt duży tłum na starcie nie pozwalał. Od samego początku biegłem z Marysią. Krok w krok. Po tych kilku pierwszych minutach udało się nam w końcu złapać swoje tempo i biec nieco szybciej. Biegło się jednak dość dziwnie. Jakoś tak gorzej niż zwykle. Gorzej w sensie samopoczucia. To nie był dla nas wymarzony dzień na bieganie.
Około dziesiątego kilometra Marysia zaczęła narzekać na łydkę. Że boli. I że mam lecieć. Cholerka, niedobrze :/ Do 12-tego jeszcze jakoś wytrzymaliśmy razem, ale potem Maryś wyraźnie zwolniła. Pobiegłem dalej sam. Nie wiem czemu, ale byłem pewien, że i tak mnie dogoni ;) Do półmetka trzymałem tempo i było w miarę OK. W miarę. Jednak z każdą minutą robiło się coraz goręcej i mimo intensywnego nawadniania co dwa i pół kilometra, zmęczenie rosło w zastraszającym tempie. Wtedy zrozumiałem, że jak na dzisiejsze warunki, biegnę zdecydowanie za szybko.
Zwolniłem o kilka sekund. Niewiele to jednak dało. Mój organizm był zaprogramowany tego dnia jedynie na dwie godziny ciągłego biegu. Słońce i brak cienia zrobiły swoje. Kiedy na jednej z przydrożnych tablic wyświetlających temperaturę zobaczyłem 42°C w cieniu (na poziomie ulicy) zrozumiałem, że samo dotarcie do mety będzie nie lada wyzwaniem. Do tego - obrazek zupełnie niebywały - w pewnym momencie zobaczyłem, że nikt nie biegnie... wszyscy idą. W milczeniu. Jakby niedowierzając w to co się dzieje. Takie nagłe wyłączenie zasilania u wszystkich jednocześnie... Czyżby znowu jakieś wybuchy na Słońcu???... ;)
Mnie, nie wiedzieć czemu, przypominało to trochę obrazki sprzed dokładnie 10-ciu lat. Te kiladziesiąc osób, nie biegnących, a wchodzących w milczeniu na jeden z wiaduktów wrocławskich, jak żywo skojarzyło się z tymi wracającymi pieszo przez Most Brookliński z Manhattanu po ataku na WTC. Nie wiem skąd u mnie takie makabryczne skojarzenia. Pewnie od słoneczka ;)
Mniej więcej od 26-ego kilometra przechodzę stopniowo do marszobiegu. Niestety, nie umiem truchtać wolno, więc moje przemieszczanie się wygląda dość śmiesznie. Jest to na przemian 800-900 metrów szybkiego truchtu i 100-200 metrów szybkiego marszu. W międzyczasie tasuję się bez przerwy z tymi samymi osobami, które cały czas biegną, ale nieco wolniej od mojego truchtania. Reasumując poruszamy się więc z pdobną prędkością :))) Kolejne kilometry mają coraz więcej metrów, a metry coraz więcej centymetrów. I ciągną się jak spaghetti. W nieskończoność. Z każdym przebytym kolejnym mam wrażenie, że to co pozostało jest już nie do przebycia. Że ta meta za daleko. Że coraz dalej, zamiast bliżej. Teraz dopiero zrozumiałem jakimi twrdzielami muszą być wszyscy ci, co biegają maratony powyżej 4 czy 5 godzin. W takich jak dzisiaj warunkach, można to nazwać nie lada wyczynem.
Mało się nie utopiłem od tej wody, co ją na trasie wyżłopałem. A wciąż mi się pić chciało. W żołądku chlupotało, wodą mi się odbijało, z ubrania kapało... a miałem wrażenie, że nie wytrzymam z pragnienia. Dziwne uczucie. Na ok. 5 km przed metą zaczęły mnie pobolewać uda. Tak jakby mięśnie dostawały za mało tlenu. Też dziwne. No ile to się człek nie nadziwi podczas jednego startu tylko?... :)) Hehe... największe zdziwienie czekało mnie jednak na sam koniec.
Otóż dokładnie po minięciu tablicy z 39 km poczułem czyjeś "pukanie" w ramię... "Goń Maryś, goń!..." - krzyknąłem. Ach ten uśmiech! :))) Marysia jednak też jakoś wielkiej ochoty do biegania nie przejawiała i razem z Tomkiem z Bractwa Biegaczy ruszyliśmu wspólnie ku mecie. Miłe to było spotkanie, dodało sił i zrobiło się od razu jakoś tak weselej :))) Ale nie to jeszcze było onym zdziwieniem. Wszak spodzewałem się tego spotkania od samego początku ;)
Dotarliśmy w końcu do ronda przed bramą wejściową na teren przed Stadionem Olimpijskim, skąd czekała nas ostatnia 250-metrowa prosta do mety. Wówczas jakaś kibicująca babeczka krzyknęła "Brawo panie!!!"... A ja zamiast zacząć analizować, co te słowa oznaczać mogą odkrzyknąłem: "A panowie to już nie??!!"... W tym czasie Maryśka dała dyla. "O nie, no nie wygłupiaj się!!! Mi się nie chce!!!"... Coś tam pod nosem mruczałem, po czym rzuciłem do Tomka: "Dawaj Tomek, ostatnia prosta, widać już metę!" i ruszyłem w pościg.
Oczywiście dogonić Rudzielca nie było już szans. Ale przynajmniej można się było postarać o względnie niewielką różnicę na mecie. Pomiędzy nami biegło jeszcze kilka osób i pomyślałem sobie, że zacisnę zębiska i zrobię wszystko by przynajmniej być tuż za, a nie za za za... ;) Takoż i się stało. Marysia wpadła na metę jako 215, ja 216. Udało się!!! :)))
A GUZICZEK Z PĘTELECZKĄ!!!... Udało się - ino nie mi!!! Dlaczego?... Jeszcze kilka dni przed maratonem, dyskutując sobie na łamach MP czy FB w necie, w trójkę z Marysią i Snipim, kto komu ile dołoży (sic!) - doszliśmy do wniosku, że nic tak nie boli jak oberwać od kogoś 10 sekund, zamiast na przykład 10 minut. Czyli inaczej - mieć kogoś "na widelcu" i nie móc go "pożreć" :P ... ... ... JASNA DU...DA!!!... Po zerknięciu w wyniki okazało się, że różnica w czasach netto pomiędzy mną i Marysią wynosi DOKŁADNIE 10 SEKUND!!!... I wcale bym się nie zdziwił, że gdyby czas był mierzony z dokładnością do setnych sekundy, to byłyby zera po przecinku...
No nie wiem. Nie wiem jak można było wyczuć, że nie rzucę się od razu w pościg, że będę się starał dogonić, w jakim tempie itd... No kurna według jakiego wzoru to się udało wyliczyć???!!! NO JAK!!!???... Toż to jakieś diabelskie sztuczki są!!! ;) Po raz kolejny dowiedziałem się więc, czym się różni biegacz amator od maratońskiego wzorca. Chce dołożyć - dołoży. Mało tego, powie jeszcze ile dołoży!!! :)))
Dawno już tak nie cieszyłem się na widok mety. Kilka kroków dalej czekał na nas Snipi. Cały uchachany. To był jego debiut i jego wielki dzień! Dołożył nam prawie 12 minutek!!! Dobry jest Skubaniec!!! :))) Piękny czas i 109 miejsce!!! Rewelacja! Gratki Piter!!! Jesteś wielki!!! :)
Ufff... to była prawdziwa szkoła życia :))) Całkiem nowa przygoda, nowe doświadczenie biegowe. Chyba nie jestem zbyt normalny, bo bardzo się cieszę, że mogłem coś takiego przeżyć. No nie - nie oznacza to wszak, że chcę jeszcze raz tak samo - co to, to nie!!! ;)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Gulunek (2011-09-15,16:48): Darek, poddać się jest trudno zwyciężyć jeszcze trudniej. Daliście radę. Gratki. Marysieńka (2011-09-15,16:49): Czyżbyś zapomniał co odpowiedziałam na Twoje..Goń Maryś, goń?? Więc przypomnę, choć nie wypada by dama(hahaha)tak się wyrażała..powiedziałam mam to w du..ie..sorki za te 10 sekundek..samo wyszło:)) snipster (2011-09-15,16:51): bravo Dario, następnym razem dołożysz "szefowej", a ile to musimy jeszcze obgadać... aby wyszło na słodko ;) Dzięki raz jeszcze za wsparcie :) next time będziemy łamać życiówki wspólnie ;) takich piekielnych imprez się nie zapomina dario_7 (2011-09-15,16:52): Dzięki Marku, cieszę się najbardziej z tego właśnie, że się nie poddałem i dotrwałem do mety... choć z Marychną nie zwyciężyłem ;))) Ale nie wszystko na raz!... :P dario_7 (2011-09-15,16:54): Maryś, czy "mam to w du..ie" - znaczy "mam to w dudzie"??... :P ... A te 10 sekund to ja sobie jeszcze odbiję!!! ;))) dario_7 (2011-09-15,16:56): Snipi, Szefowa Szefową, a ja mam chrapkę, by Tobie dołożyć!!! Hahahaha!!!... :)))) Marysieńka (2011-09-15,16:59): Ja Ci dam Rudzielca..hahaha:)) Marysieńka (2011-09-15,17:03): Kiedy....kiedy tylko zechcesz...."zaryzykować"???hahaha: snipster (2011-09-15,18:26): no to zapowiada się, że next zawody wpadną trzy ledwo dyszące trupy na metę :) Marysieńka (2011-09-15,19:02): Snipi....czyżby już w Poznaniu???? Na mnie, znaczy mojego "trupa" nie licz...hahaha:)) miriano (2011-09-15,20:01): Darku gratuluję .Utwierdziłem się w przekonaniu że na mój pierwszy maraton jest jeszcze czas.WIELKIE WIELKIE GRATULACJE:)) Toya (2011-09-15,20:42): Bardzo ładne zdjęcia dario_7 (2011-09-15,20:54): Już się Maryś doczekać nie możesz???? :))) Spoko, coś wymyślimy!!! :D dario_7 (2011-09-15,20:59): Piter, na mojego też nie licz!!! Mam zamiar to zrobić z uśmiechem!!! Hahahaha!!!... :))) dario_7 (2011-09-15,21:03): Dzięki Mirku! No takiego debiutu to ja Tobie nie życzę ;))) Jednak nadal obstaję przy tym, że smak prawdziwego biegania długodystansowego można dopiero w maratonie poznać... ;) Jeszcze się o tym przekonasz... i nie będziesz żałował!!! ;)) dario_7 (2011-09-15,21:05): Luizo, zgadza się, też mi się podobają... :))) Rufi (2011-09-15,21:50): 4:35/km. Kosmos. Nie tylko w takich warunkach. miriano (2011-09-15,21:59): Pewnie zakosztuję tego smaku lecz nie w tym roku. dario_7 (2011-09-15,21:59): Elu, miało być szybciej :))) To już po korektach uwzględniających pogodę ;) Jak widać niedostatecznych korektach :))) Truskawa (2011-09-16,11:20): Jezzzzuu, no ja nie potrafię wbiegać na metę z uśmiechniętą paszczą. Chciałabym tak wyglądać jak Ty. :)) To znaczy o uśmiech mi chodzi bo cech meskich mam wystarczająco dużo. :)) Rufi (2011-09-16,14:34): Wiedziaaaaaałam że Marynia na 3h chce leciec. Wiedziaaaałam :-) dario_7 (2011-09-16,14:43): Iza, bo to trza sobie lajtowo cały czas biec, a na finiszu udać, że się zapiernicza i... rogal!!! :D dario_7 (2011-09-16,14:44): Elu, poważnie!!??? No patrz, a ja nic o tym nie wiedziałem i dałem się podpuścić!!! :))) Ech... te kobitki... ;) tdrapella (2011-09-16,19:55): Darek, kiedy ty si€ nie dasz wyprzedzi Marysi!? ;) A tak po za artami to szacuneczek :) dario_7 (2011-09-16,20:52): Tomku, kiedy??? To proste - jak będę szybszy... :))) Dzięki! :D Marysieńka (2011-09-17,19:49): Właśnie Dareczku.....skąd wiedziałeś kiedy zacząć mnie "gnać", żeby dokładnie 10 sekundek za mną przybiec??? :))
|