2011-09-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 2011_09_11; Maraton Wrocław. (czytano: 504 razy)
To był wyjątkowo trudny bieg.
Czy dlatego, że wczoraj?
Czy dlatego, że było 31 stopni upału?
Na pierwszym punkcie odświeżania przez nieuwagę nalałam sobie wody do butów. Już po następnych kilku kilometrach zmoczona skarpetka zaczęła mnie obcierać. Poczułam jak rośnie bąbel na prawej stopie. Całe szczęście, że co drugi krok (ten na lewą stopę) nic nie bolało :) Więc skupiałam się na co drugim kroku, tym co nie uwierał:)
Żar lał się z nieba. Polewanie się wodą niewiele pomagało, bo miałam wrażenie, że jestem jak gorąca blacha: woda spada na mnie, wrze i ulatuje kłębami pary. Nawet umysł mi „odpływał”. Brakowało mi zasilania?
Jeszcze na żadnym biegu nie spotkałam tylu mdlejących, słabnących i rzygających ludzi. Naprawdę. Byli już od dziesiątego kilometra. A potem było jeszcze gorzej.
Mi też niewiele brakowało by wypuścić pawia. Oj! Chwilami robiło się ciasno w przełyku :)
Jak zwykle podskakiwały mi w łepetynie pytania bez racjonalnej odpowiedzi.
Co ja tu robię? Po co mi to bieganie?
Są w życiu rzeczy, z którymi się nie godzę. Zasmucają, sprawiają przykrość, przypominają o bezsilności. Ściskają za serce. Nie chcę czekać bezczynnie. Nie chcę, by ten „drugi”, „inny” świat mnie dogonił.
Nie chcę go. Buntuję się. Nie godzę.
Niewiele potrafię. Ale robię to co daję radę. Choćby to moje bieganie...
Gdzieś w okolicy dwudziestego piątego kilometra zabrakło mi siły. Zwątpiłam. Zaczęłam się zniechęcać.
Pomyślałam, że muszę znaleźć sposób by dobiec. Przystanęłam. Rozciągnęłam plecy i nogi.
Oddychnęłam.
Przypomniałam sobie, że przecież nie jestem sama. W okolicy 31 kilometra będą na mnie czekać moi kibice: mój kochany mąż i koleżanka. Pomyślałam sobie, że jak zdołam do nich dobiec to na chwileczkę położę się na błogo chłodnej trawce, a oni potrzymają mi nogi w górze i rozmasują palące mięśnie. Już na samą myśl o tej przyjemności lżej mi się zrobiło!
Masaż pomógł. Jak cudownie było przez chwilę.
Ociągając się, wstałam. Tęsknym wzrokiem obrzuciłam cudownie pachnącą świeżością , wyleżaną trawkę. Zatrzymałam w sobie tą chwilę. Zostało ponad 10 kilometrów.
Dalej niewiele pamiętam. Byłam naprawdę zmęczona.
Około kilometr przed metą znów czekali moi kibice. Przebiegli skrótem. Dołączyli do mnie i teraz biegliśmy już razem: ja skupiona z całej siły by nie upaść z zmęczenia, Kasia roześmiana i ucieszona i Mirek, który gdyby tylko mógł to pomagałby mi całą energią wszechświata :)
Podobno na tym ostatnim kilometrze wszystkich mijałam- nie widziałam nikogo.
Podobno ładnie biegłam- nie byłam tego świadoma. Przesuwałam się siłą rozpędu.
Ja nie pamiętam... Mirkowi i Kasi się podobało:)
Gdy dopadłam mety, padłam obok barierek i z całej siły skupiłam się, żeby nie przegapić jak Basia dobiega. Minęłam ją na trasie i martwiłam się o nią. Ale niepotrzebnie. Ona jak zwykle pokazała klasę!
To był mój szósty maraton. Mam już przebiegniętych pięć maratonów do „KORONY”.
Chociaż rekord nie padł, to jestem bardzo zadowolona z wyniku.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora m. (2011-09-14,17:08): Tereniu :-) ... Królowo Maratonów , Gratuluję " Korony " kluseczka (2011-09-14,21:36): jesteś dzielna dziewczynka, gratuluję, wykuruj sobie stopy, bo za dwa tygodnie maraton znowu będzie chciał ci je sponiewierać, korona koroną, ale ode mnie masz aureolę;)
|