2011-08-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Cudu nie było. (czytano: 692 razy)
"Pamiętajcie, gdy będziecie daleko, gdy opadniecie z sił, gdy stracicie ducha odwagi – właśnie… będziecie w połowie drogi." – tak rzekł Echidna do sów lecących na poszukiwanie strażników Ga’Hoole w animacji „Legendy sowiego królestwa”. Czy Echidna biegał kiedyś półmaratony – nie wiem, ale to, co powiedział jak ulał pasuje do mojego startu w XX Półmaratonie „Cud nad Wisłą” z Radzymina do Ossowa.
15 sierpnia – rocznica tzw. „bitwy warszawskiej 1920”, a dla mnie dobry termin na półmaratoński sprawdzian przed maratonem warszawskim. Tydzień później mam zaplanowany wyjazd w góry i bieg górski na Wielką Sowę, potem chcę zrobić trzydziestkę, a 10 września znowu wypad w góry na „Życiową Dychę” w Krynicy. 15 sierpnia pasuje mi idealnie, tym bardziej, że impreza odbywa się pod Spalinogrodem, więc nie będę musiał poświęcać połowy dnia na przeciskanie się remontowaną „katowicką”.
Jak zwykle przygotowania do biegu, chciałem zacząć od przejrzenia strony internetowej i przeczytania regulaminu – i tutaj niemiła niespodzianka (nie ostatnia niestety) – bieg nie ma swojej strony internetowej. Na stronie Radzymińskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji (współorganizator) można było znaleźć regulamin, ale nic poza tym. Przestudiowałem zatem regulamin, ale nadal brakowało mi kilku kluczowych informacji. Nie wiadomo jak dokładnie przebiega trasa. Co prawda w regulaminie było napisane – skąd, przez co i dokąd, ale po narysowaniu jej w WWW.mapmyrun.com wychodziło 18, a nie 21 km. Poza tym nic nie napisano o punktach odświeżania – nie wiedziałem, czy będą, a jeżeli tak, to ile, gdzie i z czym – tylko woda, czy może też izotoniki… Nie wiedziałem też, czy na trasie będą oznaczenia kilometrów. Napisałem mejla z pytaniami do organizatora, ale odpowiedzi nie otrzymałem.
O przebieg trasy zapytałem na forum – dostałem odpowiedź, że będzie „agrafka” przed skrętem do Ossowa. Dzień przed biegiem pojechałem na rekonesans. Znaczniki odległości były już namalowane na asfalcie – co 5 km… kiepsko. Nadal nie wiedziałem co z napojami, postanawiam więc, że pobiegnę z pasem z bidonem.
Po udanym biegu na 10 km w Dobrodzieniu (42:54) zacząłem odważniej myśleć zdjęciu 10 min z mojego planu na maraton – z 3:30 na 3:20, ale na potwierdzenie potrzebowałem wyniku 1:35 w półmaratonie – i taki też miałem plan. Dodatkowej mobilizacji dostarczył mi kolega z pracy (Turbo-Piotrek), który biega dopiero od pół roku, a niedawno zrobił półmaraton w 1:33.
Pobudka o 7:00, o 8:30 byłem w Radzyminie. Odebrałem pakiet startowy i zacząłem rozgrzewkę. Gdy sobie spokojnie truchtałem usłyszałem komunikat spikera, że na trasie będą 3 punkty z wodą i izotonikami. Spiker przeczytał gdzie: na 6.5 km; potem na wysokości cmentarza, a trzeci na ostatniej prostej do Ossowa. Czy nie można było napisać tego w regulaminie??? Zmieniam plan: pobiegnę „na luźno”, bez pasa. Mało tego, po chwili usłyszałem, że jest możliwość przekazania własnych napojów, które będą dostępne na punktach. W pierwszej chwili pomyślałem, że to nie ma sensu – jeżeli na punkcie będzie kilkadziesiąt bidonów, to ile czasu zajmie znalezienie mojego… ale okazało się, że pan, który miał rozwieść napoje na punkty dostał tylko 3 bidony. Miałem akurat przy sobie końcówkę isostara i ostatecznie podrzuciłem również mój bidon z prośbą, aby był dostępny na pierwszym punkcie. Ciśnie się kolejne pytanie – dlaczego nie było nigdzie informacji, że można wstawić swoje odżywki??? Pan rozwożący pojechał z czterema bidonami… bez sensu.
Godzina 9:30 – start. Na trasie luz (biegło ok. 400 zawodników). Bez problemu trzymam zaplanowane tempo: 4:30 min / km. Dobiegam do pierwszego punktu z wodą, szukam wzrokiem stolika, na którym może stać mój bidon. Nie widzę stolika, nie widzę bidonu, ale za to pojawia się wolontariusz, który, zobaczywszy mój numer z dużym przejęciem krzyknął: „niech pan poczeka, zaraz przyniosę bidon”. Głupio mi się zrobiło, bo widać było duże zaangażowanie u tego chłopaka, a ja nie czekając pobiegłem dalej. Do 8 km biegło się jak po sznurku – równe tempo, stopniowo wyprzedzani współbiegacze. Potem jednak przyszedł kryzys. Do 10 km wytrzymałem tempo ale dalej czułem, że kończy się paliwo. Brak wspomagania węglowodanami dawał się we znaki. Słabłem z kilometra na kilometr i tak jak w cytacie z animacji o sowach – traciłem ducha walki, a to dopiero połowa. Po 15 km już wiedziałem, że z założonego planu nici, pomyślałem wtedy, że powalczę przynajmniej o poprawę czasu z Grodziska. Nic z tego – teraz to mnie wyprzedzają ci, których ja wyprzedzałem wcześniej. To dodatkowo osłabia ducha walki. We znaki daje się też upał. Tego dnia było ponad 27°C. Na trasie kibice organizują prywatne punkty z wodą – stoi pan z wodą w wiadrze, stoi pani z butelkami, wszyscy rozlewają wodę i podają biegaczom w plastikowych kubkach. Biegnie się coraz trudniej. Walczę ze sobą, żeby nie spękać, żeby ukończyć, żeby nie przejść do marszu.
Na mecie zameldowałem się po godzinie i 41 minutach. Wydawało mi się, że to porażka, ale jak później się okazało byłem w pierwszych 20% stawki – więc nie tak źle. Upał dał się we znaki wszystkim.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka: trasa biegu przecinała się z torami kolejowymi. W pewnym momencie, w odległości kilkuset metrów przed sobą dostrzegłem opuszczone zapory i przejeżdżający pociąg. Zastanawiałem się, czy jak dobiegnę do tego miejsca to zapory już się otworzą, czy też będę musiał czekać aż pociąg przejedzie. Mi się udało, ale część zawodników doświadczyła, czegoś w rodzaju neutralizacji w wyścigu Formuły 1, kiedy to na tor wyjeżdża tzw. safety car i wszyscy muszą zwolnić i powoli jechać za samochodem bezpieczeństwa – te bolidy, które były z przodu, siłą rzeczy czekają na tych wolniejszych. Podobnie było tutaj, z tym że zawodnicy którzy musieli poczekać aż przejedzie pociąg dostawali później bonifikaty czasowe.
Po tych zawodach mam następujące przemyślenia i dylematy: a) na pewno nie będę nastawiał się na czas lepszy niż 3:30 w maratonie; b) czy czas gorszy od planowanego jest wynikiem wysokiej temperatury i braku izotonika, czy może jest to spadek formy? c) czy zgodnie z pierwotnym planem powinienem odpuścić sobie już starty w połówkach przed maratonem, czy też dać upust żądzy rewanżu i spróbować poprawić czas w Półmaratonie im. J. Kusocińskiego 28 sierpnia (również w pobliżu Spalinogrodu)?
Póki co za tydzień mam pierwszy bieg górski na Wielką Sowę. Tym razem just for fun, bez napinania się na wynik.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |