Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
23 / 84


2011-07-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Sportowy tydzień - cz.2 - Góry (czytano: 780 razy)

 

Do Wisły dotarliśmy w sobotę wieczorem. W czasie kolacji planujemy wycieczkę na kolejny dzień: Ba-rania Góra - podejście niebieskim szlakiem od Wisły Czarne. Przewyższenie 670 m, dystans ok. 8 km. Ja – biegiem, Agnieszka woli tempo marszowe. Umawiamy się na spotkanie na szczycie. Przez pierwsze 2.8 km szlak prowadzi lekko wznoszącą się drogą asfaltową prowadzącą wzdłuż Białej Wisełki. Trzymam tempo 6 min / km. Piękne widoki, piękna pogoda, szum wody… Nachodzą mnie myśli – a może by tak Rzeźnik, albo Bieg Siedmiu Dolin… Kończy się asfalt, zaczyna się prawdziwy podbieg, zaczynają się prawdziwe góry: trochę stromo, tro-chę mokro, trochę błota. Myśli o ultramaratonie górskim tak szybko jak się pojawiły, tak szybko teraz uciekają. Co chwila mijam turystów, którzy celebrują każdy swój krok: gdzie postawić nogę, żeby nie upaćkać sobie nowych, białych adidasów. Ja zasuwam środkiem, nie zważając na błotko. Jest sympatycznie, wszyscy się uśmiechają i mnie przepuszczają. Czym wyżej, tym mniej turystów. Jestem sam, wsłuchuję się w szum wody, oddech, bicie serca. Niesamowite: szum wody, oddech, bicie serca i nic więcej nie słychać i nic więcej nie potrzebuję. W pewnym momencie muszę przejść do marszu – jest za stromo, nie daję rady biec; po chwili jednak wdrapuję się na szeroką szutrową drogę. Teraz biegnie się rewelacyjnie – cały czas pod górę, ale bez problemu trzymam tempo 6:30 – 7:00 min / km. Jest cudownie. Po 10 min zaczyna mnie niepokoić, że od dłuższego czasu nie widzia-łem oznaczeń szlaku. Nie widzę też żadnej żywej duszy (a nie mam ze sobą mapy). Dopiero po kolejnych 10 minutach spotykam panią rowerzystkę, od której się dowiaduję, że nie jestem na niebieskim szlaku i biegnąc dalej w tym kierunku Baraniej Góry nie zdobędę. Proponuje, że mogę pobiec za nią, to pokaże mi ścieżkę na skróty. „Nie chcę pani robić kłopotu, po prostu wrócę sobie do niebieskiego szlaku” - deklaruję. „Żaden problem, i tak jadę w tamtym kierunku” – słyszę w odpowiedzi. Zatem ruszamy razem. Teraz jest lekko z górki więc muszę porządnie przebierać nogami, żeby dotrzymać pani kroku. „A często pan tak biega po górach?”, „a czy zimą na nartach też?” – pani zagaduje, a ja staram się odpowiadać… W pewnym momencie przednie koło wpada w poprzeczny rów do odprowadzania wody, a pani rowerzystka z pozostałą częścią roweru robi salto i wali się na podłoże. Siniaki, obtarta skóra na twarzy, podbite oko – nie wyglądają dobrze. Tak się niestety kończy gapiostwo.  Żeby było ciekawiej – pani miała kask, tyle że nie na głowie, a przypięty do plecaka. Pomagam pani się pozbierać (i pozbierać rower do kupy). Oddaję jej rację wody, aby mogła przemyć sobie rany (przynajmniej z piachu). Teraz pani bę-dzie już wracała najkrótszą drogą do domu. Żegnamy się hasłem „proszę na siebie uważać”. Spokojnie wracam do niebieskiego szlaku. Dalej mocno pod górę. Zastanawiam, się czy Aga już mnie wyprzedziła. Po 30 min docieram na szczyt. Tuż za Agnieszką... Odpoczywamy, zjadamy kanapki, podziwiamy widoki i ruszamy dalej czerwonym szla-kiem – od tej pory już maszerujemy.

A wieczorem pyszna kolacja i pyszne piwo :-)

W poniedziałek planujemy wejście na Wielki Sto-żek. Tzn. ja wbiegam, a Aga jedzie pekaesem do Łabajowa, a stamtąd ma jakieś 30 min zielonym szlakiem. Ja zaczynam w Wiśle Dziechcince. Na szczyt jest ok. 7.5 km, przy 528 m przewyższenia. Jest chłodno, przyjemnie chłodno, a po chwili za-czyna lekko padać. Jako, że miasto Wisła oferuje szereg przeróżnych atrakcji typu lody, gofry, cym-bergaje, automaty do gry – mało komu chce się w taką pogodę wychodzić w góry - bo przecież nowe, białe adidasy można sobie upaćkać, a szpilki zapa-dają się w błoto… I bardzo dobrze! Całe góry moje! ;-) Na całym szlaku spotykam zaledwie kilku tury-stów i to dopiero pod samym Wielkim Stożkiem. Biegnie się rewelacyjne. W ogóle nie czuję trudów wczorajszego biegu. Oj, jest coś w tym górskim powietrzu, że chce się żyć i biegać… Salomony dobrze robią swoją robotę. Idealnie sprawdzają się na kamienistym podłożu. Profil trasy pozwala na ciągły bieg. Trzymam tempo 6-7 min / km i tylko raz muszę przejść do marszu. Na górze melduję się po 56 minutach. Przewodnik na tę trasę daje 3 godziny. Nie widzę jeszcze Agnieszki więc po krótkim odpoczynku robię serię ćwiczeń rozciągających i wcale się nie dziwię tej wycieczce szkolnej, która z ukrycia robiła mi zdjęcia. ;-) Biegając po tych szla-kach byłem chyba atrakcją porównywalną do spo-tkania z niedźwiedziem. Jest i Agnieszka. Odpoczy-wamy jeszcze chwilę, posilamy się, w schronisku pijemy herbatę i spokojnie czerwonym i niebieskim szlakiem schodzimy 6 km do Wisły Głębce. Tutaj łapiemy pociąg i po kilku minutach jesteśmy w centrum Wisły.

A wieczorem pyszna kolacja i pyszne piwo :-)

Nie wiem co się ze mną dzieje, ale nie mam dosyć! Kolejny dzień, kolejny szczyt. Tym razem Czantoria Wielka. Plan podobny do wczorajszego. Jedziemy pekaesem do Ustronia. Z Ustronia Polana jeździ wyciąg na polanę Stokłosicką (15 min), a stamtąd już mniej stromy, ok. kilometrowy szlak prowadzi na Czantorię Wielką (wg przewodnika – 30 min marszu). Agnieszka wybiera opcję z wyciągiem, a ja postanawiam się z nią pościgać na nogach. Startu-jemy. Aga wyciągiem, ja na piechotę. Na początku jakoś idzie. Mam nawet kibiców, którzy z niedowie-rzaniem patrzą co ja najlepszego wprawiam. Tętno rośnie do 92% max. Po krótkiej chwili muszę przejść do marszu. Jest za stromo. Od czasu do czasu próbuję podbiegać. Na Stokłosicę docieram po 29 minutach. Kalkuluję, że od 14 min Agnieszka już podchodzi pod Wielką Czantorię. Jeżeli idzie tempem turystycznym to mam szansę ją przegonić. Teraz jest już mniej stromo - mogę biec. Na szczycie melduję się po kolejnych 9 minutach. Cały podbieg, a w zasadzie podbiego-podejście zrobiłem w 38 min. Aga była o jakieś 5 min szybsza (ale i tak dostałem od niej gratulacje. :-) Tym razem pokona-łem przewyższenie 615 m na dystansie nieco ponad 3 km. Odpoczywamy i schodzimy do przełęczy Beskidek. Potem planujemy dojść do Małego Stożka i stamtąd w dół, żółtym szlakiem do Wisły. Oglądam w przewodniku profil dalszej trasy – łagodnie wznosząca się, bez stromych podejść. Byłoby żal nie przebiec. Szybie negocjacje z Agą i umawiamy się na spotkanie na Małym Stożku. Nie wiem skąd czerpałem energię (może z górskiego powietrza) ale biegłem jak Forrest Gump. Nic mnie nie bolało, nie czułem zmęczenia. I co tam, że padało, ba! nawet lało, i co tam, że grzmiało i błyskało – ja po prostu biegłem. A jak już dobiegłem do Małego Stożka to pobiegłem z powrotem – no dobra, z powrotem już maszerowałem, bo było z górki (i trochę o kolana się martwiłem). I tak maszerowałem aż spotkałem Agę (w pelerynce) i od tego momentu już razem spokojnie aż do Wisły (po drodze zjadając to, co nam w plecaku zostało). Zanim doszliśmy, wyszło słońce, ociepliło się, wyschła moja koszulka biegowa, i wyschły też spodenki…

A wieczorem pyszna kolacja i pyszne piwo :-)

Oj nie chce się wracać Spalinogrodu. No ale wszystko co dobre szybko się kończy. Na takie smutne dni mam sprawdzoną metodę – zanim się skończy jeden wyjazd, zaczynam planować kolejny… Już wiem, że kolejnym będzie wypad w Góry Sowie, ale nie będzie to zwykły wypad… zamierzam wziąć udział w II Biegu na Wielką Sowę. Już nie mogę się doczekać…


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
kmajna
11:29
Jorgen P..
10:59
BOP55
10:51
alex
10:45
lemo-51
10:45
biegacz54
10:16
anielskooki
09:14
barczysty
08:38
fit_ania
08:16
platat
08:03
uro69
06:37
42.195
05:22
kos 88
05:14
Wojciech
23:56
STARTER_Pomiar_Czasu
23:09
Raffaello conti
22:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |