2011-07-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Sportowy tydzień - cz. 1 - Dobrodzień (czytano: 665 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://picasaweb.google.com/ARTUROKURO/20110716_DOBRODZIEN#
Tydzień zapowiadał się wyjątkowo sportowo. Najpierw start w sobotniej dyszce w Dobrodzieniu, a od razu po tym wypad na kilka dni w góry. Tym razem nastawiłem się na bieganie po górach – zawsze coś nowego. ;-) Uwielbiam góry, regularnie pokonujemy z Agą długie trasy, ale jeszcze nigdy nie biegałem w terenie górskim… Najbardziej cieszyło mnie jednak to, że udało mi się pozbyć bólu biodra. Dwudniowa kuracja podwójną dawką ibuprofenum zadziałała (maratończyk się nie poddaje, nie przed startem… ;-) Przed wyjazdem kilka dni poświęciłem na wybór butów trailowych. Wcześniej miałem już Salomony XT Wings 2, biegałem w nich po lesie. Spisywały się nieźle, ale po pewnym czasie puścił szew i w ramach reklamacji dostałem zwrot pie-niędzy (ze względu na to, że kupiłem je w cenie promocyjnej - 350 zł, nie była możliwa wymiana na nową parę). Po odwiedzeniu dwóch sklepów, przeczytaniu kilku testów w Internecie i po dłuższym zastanowieniu podjąłem decyzję, że kupię te same buty. Tym razem również trafiłem na promocję (chociaż nie taka fajną jak wcześniej) i za buty zapłaciłem 399 zł. Spakowałem nowiutkie trailówki, resztę sprzętu biegowego i już w piątek pojechaliśmy do Dobrodzienia. Zalogowaliśmy się w bardzo przyjemnym hotelu Park i mimo, że w nocy docierały do nas odgłosy obchodów dni Dobrodzienia w postaci bitów techno (na rynku odbywała się impreza muzyczna) jakoś udało nam się przespać większą część nocy (a piętro niżej mieszkał p. Krzysztof Krawczyk, który miał koncert w Dobrodzieniu). Wyścig zaplanowany był na godzinę 15:00, mogliśmy więc porządnie się wyspać, zjeść spokojnie śniadanie i niespiesznie pospacerować po miasteczku.
Przed biegiem wybraliśmy się na przejażdżkę sa-mochodem po trasie biegu. Trasa bardzo fajna – droga asfaltowa, w dużej części zacieniona, prowa-dząca przez las. Po powrocie zaparkowaliśmy sa-mochód na dużym parkingu przy stadionie, na którym zlokalizowany był start i meta. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu więc zacząłem układać sobie plan na ten bieg. Cel: poprawić wynik z Ekidenu (44:43) - urwać kolejną minutę, a może nawet dwie… Siadam z kalkulatorem, przeliczam czas na tempo, tempo na czas… pierwsza połowa trochę wolniej… po 5 km przyspieszam… Strategia gotowa, robimy rozgrzewkę i ustawiamy się wśród ponad 600 biegaczy w oczekiwaniu na sygnał startu.
Na początku jak zwykle – trochę ciasno, ale dość szybko peleton się przerzedza i można zacząć biec swoje. Biegnie mi się dobrze jak nigdy. Jest ciepło, słonecznie, ale na szczęście nie ma upału, a las daje cień. Na 3 km – pierwszy posterunek z wodą. Nie korzystam, biegnę dalej równym tempem. Wsłu-chuję się w swój oddech, kontroluję czas – jest nieźle. Na półmetku: 21:35. Robię szybka kontrolę organizmu: biodro nie boli, kolano nie boli, para w płucach jest – znaczy: trzeba przyspieszyć. Wrzu-cam wyższy bieg. Obserwuję ogon peletonu, który dopiero dociera do 5 km („jak dobrze, że ja już zsuwam w drugą stronę” – myślę). Zaczynam wyprzedzać współbiegaczy. Czuję się jakbym odbierał energię każdemu wyprzedzonemu za-wodnikowi. Strażacy polewają wodą – milusio… Korzystam teraz z każdej okazji do schłodzenia się. Sprawdzam czas, widzę, że jest szansa złamać 43 min. Jeszcze 2 km – przyspieszam, jeszcze 1 km – przyspieszam, widać stadion – przyspieszam. Finisz ma maxa i czas: 42:54. Plan wykonany z nawiązką. :-) Drugą połówkę przebiegłem w czasie 21:19. Co ciekawe: na półmetku byłem na 170 miejscu a wyścig skończyłem na 135. W drugiej części wyprzedziłem 36 zawodników a sam zostałem wy-przedzony tylko przez jednego. Mam poczucie dobrze wykonanej roboty. W nagrodę – kiełbaska z grilla i piwko. Jak ja lubię tę piknikową atmosferę po biegu...
Z Dobrodzienia zabieram masę miłych wspomnień: świetna organizacja zawodów, fajna trasa, dobra pogoda, no i życiówka. Pakujemy się do samochodu i ruszamy w góry…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |