2011-07-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Parszywa Dwunastka... czyli jak to jest od kuchni... ;) (czytano: 879 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.crosszg.pl/
Niedziela. Piąta rano. Pobudka. Dzisiaj dzień zawodów. Jakże ważnych - tych pierwszych naszych, od kilku miesięcy przygotowywanych. Otwieram oczy. Z trudem jakoś mi to idzie. Wyjątkowo głęboko dzisiaj leżę w poduszeczce. "O so chozi?...", a po chwili: "O ja cierpię dolę!!!" - za oknem ulewa. I to jaka!!! Ciemno, szaro i ponuro. Gorzej być nie mogło. Czy cała nasza praca pójdzie na marne?? Czy komuś będzie się chciało biegać, skoro psa by nie wygonił??...
Psa może i nie, biegacza tak! :))) Dojeżdżając pod amfiteatr widziałem już naszych walczących z rozłożeniem pierwszego namiotu - Wojtka, Tomka, Mariusza, Darka, Leszka. Dołączyłem do pomocy. Coś nam najwyraźniej nie wychodziło. Te rurki nie bardzo chciały pasować do siebie, a całość po złożeniu nie współgrała z brezentem... Przy zacinającym deszczu i wietrze poleciało kilka fajowych wiązanek ;) Łapki zaczęły grabieć z zimna, choć podobno to już lato. Po ponad półgodzinnej walce staliśmy w punkcie wyjścia, no kurna nie szło to rozkładanie... W tym momencie podjechali Gosia z Łukaszem i wyciągnęli swój sklepowy namiot RunPlanet. Stanęli obok nas, coś tam dwie minutki pomajstrowali w dwójkę i... ich namiot już stał!!! My też... też staliśmy... z rozdziawionymi buźkami ze zdziwienia przez czas jakiś... Ale nic to, w końcu my pierwszy raz ;) Po kolejnych 20 minutach walki z rurkami i wiatrem, który zabawiał się z nami w "a nie uda się wam" i zabierał nam całą konstrukcję kiedy próbowaliśmy umocować do niej brezent, namiot stanął w końcu na swoim miejscu :)))
Tomek z radością poprosił nas - "To teraz zajmijcie się balonem reklamowym Salomona". Hmmm... No dobra, skoro udało się z namiotem, to czemu z balonem miałoby się nie udać? ;) Deszcz lał coraz mocniej. Wyciągnęliśmy rzeczony balon z wora na pobliski trawnik, podłączyliśmy zasilanie wentylatora, który zaczął go wypełniać powietrzem. Leszek w międzyczasie owijał prąd folią, by go deszczyk nie zamoczył. Ale i tak gdzieś się mokre dostało, bo w pewnym momencie "cyk" korki poszły i dopiero co postawiona przez resztę ekipy brama startowa zaczęła się szybciutko zwijać. Awarię szybko usunięto i udało się w końcu też i nasz balon nadmuchać. Teraz pozostało go tylko postawić i przymocować. Z tym pierwszym nie było problemu, ale trza było mocno balansować linami by utrzymać to to w pionie. I w tym właśnie momencie nastąpiło tzw. "oberwanie chmury". Deszcz lunął jak z wiadra, a z powodu silnego wiatru, jaki właśnie się zerwał, zaczął wręcz padać poziomo. Wszyscy w "tri miga" pouciekali pod namioty. No, prawie wszyscy. Bo my z Darkiem zostaliśmy z nie umocowanymi odciągami balonu w rękach i z trudem walczyliśmy, by go nam nie porwało. Obrazek jak z jakichś morskich opowieści... "A bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął ECH DO CZORTA... Nie daję łajbie żadnych szans, 10 W SKALI BEAUFORTA!!!"... ;)
Walka z fruwającymi namiotami i balonami trwała gdzieś do ósmej. Aż w końcu udało się nam wszystko poprzybijać do podłoża. W międzyczasie zaczęli się już pojawiać pierwsi biegacze. Ufff... A jednak. Mimo fatalnej pogody przyjeżdżają. Kochani biegacze! :))) Im później tym więcej ich. Około dziewiątej przestaje padać, a do Biura Zawodów zaczyna się tworzyć kolejka (!). Na pół godziny przed startem kolejka jest już tak długa, że nie wiadomo, czy uda się wszystkich zarejestrować na czas. Ale Gosia z Łukaszem uwijają się jak w ukropie i wszystko bardzo sprawnie idzie. Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu obawialiśmy się, czy chociaż ze 100 osób przyjedzie. Ale, jak to zwykle bywa, większość pojawiła się na ostatnią chwilę ;)
Miałem już trochę dosyć. Poszedłem się więc przebrać w ubranko startowe i trochę potruchtać, bo coś zaczął mnie kręgosłup pobolewać, a poza tym dygotałem z zimna przemoknięty do suchej nitki. Ech starość, nie radość... Potuptałem ze dwa "koloski" i od razu zrobiło się przyjemniej :) Wkrótce wszyscy zaczęliśmy ustawiać się na linii startu. Zacząłem wzrokiem poszukiwać Rysia, który od świtu latał po lesie znakując i zabezpieczając całą trasę. Miałem ochotę namówić go na wspólne bieganie po 5 minutek, takie turystyczne z uśmiechem i pogaduszkami ;)) Namawiać Rysia nie było trzeba. Zwłaszcza do pośmiania i rozmów. Z tym tempem to nie do końca już nam wyszło, ale... oj tam, oj tam... ;)
Jeszcze przed samym startem z dumą się obnosiłem ze swoim numerem startowym. A jak odnalazłem Rysia i zobaczyłem, że ma numer 2 to natychmiast wpadł mi do głowy pomysł, że musimy sobie zrobić wspólne zdjęcie, bo nasze dwa numerki razem dawały magiczną dzisiaj liczbę 12 :)) W końcu padł strzał i ruszyliśmy. Jakoś cholerka nikt się nie przejął moimi okrzykami, by nie wychodzić przed "jedynkę" ;/ No i kurna przez to wszystko „poszlim” z Rysiem ciut za szybko. Ale że było z górki, nie wydawało się nam, że tak jest. Dopiero po kilometrze spojrzałem na zegarek, który pokazał 4:40 zamiast 5:00. Kolejne kaemy też nie chciały być wolniejsze... Cóż robić... Musiało tak pozostać... Po drodze co chwila kogoś pozdrawialiśmy, a ja nawet wypatrzyłem jednego tegorocznego Rzeźnika, z którym zamieniłem słów kilka ;)
Trzeba przyznać, że Rysiu stanął na wysokości zadania i trasa była rewelacyjnie zabezpieczona, a każdy kilometr precyzyjnie oznakowany. W newralgicznych punktach stali wolontariusze, którzy dodatkowo kierowali biegaczy na odpowiednią ścieżkę i kurs. Na szczycie małego wzniesienia w okolicy trzeciego kilometra umieszczony był punkt z wodą. Po nawrocie mijało się go jeszcze na ok. ósmym kilometrze. Mimo wcześniejszej kilkugodzinnej ulewy nie było błota ani wielkich kałuż i biegło się bardzo komfortowo. Po 5,5 km robiło się małą pętelkę i kolejne 3 km przebiegały tą samą trasą. Można było więc ocenić swą stratę bądź przewagę w stosunku do innych zawodników, no i oczywiście wzajemnie się podopingować :)))
Początkowo, w fazie projektowania, trasa miała wyglądać nieco inaczej i prowadzić po tym samym śladzie aż do mety. Ponieważ jednak podczas którejś z bezsennych nocy wpadła mi do głowy parszywa nazwa dla naszego biegu, udało się nam ją nieco zmienić i tym samym wydłużyć do ok. 12 km ;) Dodatkowo uzyskaliśmy całkiem spory, dający w kość podbieg na ostatnim kilometrze, co dodawało nieco pikanterii całości, gdyż tak na prawdę wcześniejsze odcinki nie były za bardzo trudne ;)
Jakoś wyjątkowo szybko mi to bieganie minęło. Ani się spostrzegłem, już zdychałem pod tą parszywą górkę na 12-tym... Myślałem, że ducha wyzionę. Ale ten skubany się mocno trzymał i wyzionąć się nie dał ;))) W sumie to i fajnie, bo po biegu polazłem pod natrysk i masaże, gdzie oddałem się (no nie cały) w rozkoszne rączki pani od głaskania... To jest życie!!! Teraz wiem, czemu Mati tak często lata na te pieszczoty!... ;)))
A wieczorkiem daliśmy sobie wszyscy w "3D" (no… knajpka miała taką nazwę :). Izotoniki lały się pokalami, a radość z udanego biegu trzymała nas w pionie do późnych godzin nocnych... ;)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2011-07-08,17:34): Chyba i ja powinnam zacząć "latać" na te "pobiegowe"... pieszczoty:))Mam jeno nadzieję, że męskie dłonie przypadną mi w udziale:)) agawa (2011-07-08,19:50): Maryś a jak by jeszcze łapki były tego fajnego Pana z Twojego blogu ehhhhhhhhhhhhhhh golon (2011-07-08,22:46): DARIO gratulacje ! :) mam nadzieje że we wrześniu jak będę u Ciebie przed PIŁĄ weźmiesz mnie pobiegać na te trasę ?:) golon (2011-07-09,10:55): no ale już od maja nie byłem na tych pieszczotach :( ale przed Piłą się trzeba będzie wybrać :) przygotowania rozpoczęte ! mam nadzieje że pobiegamy tą trasa biegu jak nie mogłem na nim się zjawić :( agawa (2011-07-09,13:22): Super przedsięwzięcie zwieńczone sukcesem. Z roku na ro będzie przybywać uczestników. Gratulacje!!! dario_7 (2011-07-09,22:09): Aga, czy Pani za wiele nie wymaga???... :))) dario_7 (2011-07-09,22:09): Maryś, koniecznie!!! Polecam!!! :))) dario_7 (2011-07-09,22:11): Mati, z przyjemnością... Ino jest jeden problem... - ja się tam ciągle gubię i może z tej dwunastki wyjść 18-stka jak na jednym z ostatnich moich treningów ;) dario_7 (2011-07-09,22:13): Dzięki Aga, to była wielka niewiadoma... No i do tego jeszcze ta pogoda... Ale wszystko niemal wyszło cacy i bardzo się z tego cieszę ;)) dario_7 (2011-07-09,22:14): Wiesiu, mi również i gorąco zapraszam do Zielonej Góry za rok!!! :))) golon (2011-07-09,22:21): Dario to co to za problem ? ja go nie widzę :) jak wyjdzie ino 18stka to też git ! :) jestem jak najbardziej ZA ! co TY na to ?:D dario_7 (2011-07-09,22:51): No w sumie git - pełnoletnia w końcu! ;))) golon (2011-07-09,23:04): TY to umiesz człowieka rozbawić :) będzie SUPER ! Truskawa (2011-07-11,10:16): Fajne. Lubie czytać co piszesz :) Rufi (2011-07-15,10:10): super relacja :-)) a tekst "Ale ten skubany się mocno trzymał i wyzionąć się nie dał ;)))" swietny :-))))) dario_7 (2011-07-19,11:37): Iza, cieszę się :))) A ja lubię Twoje komentarze... :P dario_7 (2011-07-19,11:38): Elu, dzięki... "sama pisałam"... :P
|