2011-06-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rzeźnicki rewanż (czytano: 2060 razy)
Przygotowania do tegorocznego Rzeźnika rozpocząłem z moim kolegą z „Lubin Team” a jednocześnie sąsiadem - Arturem Grygielskim w grudniu ubiegłego roku. Naszym wspólnym celem było ukończenie w limicie czasowym czyli 16 godzinach. Moim prywatnym było policzenie się z Bieszczadami gdyż w roku 2010 musiałem zakończyć Rzeźnika w Cisnej ze względu na upadek na trasie i ogólne wycięczenie organizmu. O przygotowaniach pisałem w swoim blogu więc przejdę odrazu do samego Biegu i jego otoczki. Z Lubina wyjechaliśmy w czwartek o 7:30 a na miejsce przybyliśmy po 7 godzinach jazdy. Po zakwaterowaniu się w super hotelu Wołosań który gorąco polecamy poszliśmy na weryfikację do Biura Zawodów. W nim nie duża kolejka w której prym wiódł jeden temat - pogoda w dniu startu. Po zeszłorocznym katorżniczym Rzeźniku wszyscy marzyli o 15 stopniach ciepła i lekkim wiaterku. Kilka minut po 15-tej rozpoczęła się weryfkacja, szybko i sprawie wydawano numery i pakiety startowe. Po powrocie do hotelu małe piwko, kolacja i znów do biura zawodów na odprawę techniczną. Wyjaśnienie reguł do końca przez wszystkich niezrozumiałych (BPN chyba niechce mieć turystów na szlakach) i został już tylko czas na króką drzemkę i przygotowania izotoników oraz ubioru startowego. O 1:30 wyruszyliśmy autokarem na miejsce startu - Komańcza gdzie punkt 3:00 wystrzał z dubeltówki rozpoczął Naszą przygodę z Bieszczadzkim czerwonym szlakiem. Pierwszy etap do Przełęczy Żebrak minał jak "z bicza strzelił" mimo że szlak dzięki opadom deszczu wyglądał bardziej jak breja niż dukt leśny. W Cisnej zameldowaliśmy się po 4 i pół godziny biegu. Szybki przepak (zmiana koszulki, napełnienie bidonów) i w drogę. Bieg przez Jasło i Fereczatą nie zapowiadał szczęśliwego zakończenia. Około 50km miałem omamy i ledwo trzymałem się na nogach a jak stwierdził mój druh: „białka Ci się przekręciły”. Na szczęście szybko zjedzona garść rodzynek i popicie jej izotonikiem pobudziły organizm do działania. Asfaltówka do przepaku Smerek podziałała kojąco na nogi, które same chciały biec. Etap na Połoninę Wetlińską było najprzyjemniejszym wejściem w całym biegu. Niestety ostatni etap to kolejny kryzys. Na około 1km do końca podejścia na Połoninę Wetlińską, nogi i głowa odmówiły posłuszeństwa. Uratowała mnie jedynie szybka reakcja mojego kolegi Artura oraz Teamu Warszawiaky za co im serdecznie dziękuję. Skórcze oraz ogólne wyczerpanie „baterii” nie pozwalały mi na konturowanie biegu. Jednak masaż i tabletki przeciwbólowe postawiły mnie ponownie na nogi. Ostatnie 6km to ostrożne maszerowanie po Połoninie i spokojne zejście do mety. 80 km wspaniałej przygody po Bieszczadach ukończyliśmy w 15 godzin i 6 minut. A dla mnie jeszcze udany rewanż z Bieszczadami.
Na koniec nadmienię o niesamowitym zaangażowaniu organizatorów na czele z braćmi Bienieckimi. Super zorganizowane biuro zawodów, przepaki, meta. Kto nie był na Rzeźniku niech żałuje. Może i najcięższy bieg w Polsce ale na pewno najlepiej zorganizowany.
Aha i już na samiutki koniec: wygraliśmy w losowaniu po camelbagu Salomona z logo Rzeźnika :) Mój kompan Artur cieszył się jak małe dziecko, a tego chłopca co losował najpierw chciał udusić za wyciąganie karteczek z dużymi numerami a jak odbierał nagrodę to wyściskał go jakby byli kumplami którzy nie widzieli się przez lata :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2011-06-27,15:27): Gratki....na którym kilometrze spotkaliśmy się??? Ja również zaliczyłam małe buuummm:)) jusmar (2011-06-27,21:02): Marysiu w Cisnej i Smerku. Gratulacje także dla Ciebie i Dario.
|