2011-06-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| A Lwów to dla mnie zagranica (czytano: 567 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.poezja-spiewana.pl/index.php?str=lf&no=3325
A Lwów to dla mnie zagranica
śpiewny język stare kino
Lwów to dla mnie tajemnica
Niezaznana nigdy miłość
Roman Kołakowski
Wyjazd integracyjny do Lwowa, zapowiedziany był pół roku wcześniej. Wyrabianie paszportów (od dawna jeździmy "po Uni" na dowód, bez kontrolii). Dlaczego Lwów? Nie można było wybrać czegoś "unijnego"? Przecież na Ukraine jeździ się w celach "procentowo-konsumpcyjnych", a to mnie nie interesuje. W programie imprezy przewidziano przedstawienie operowe (ja w operze?) mnóstwo kościołów i Cmentarz Łyczakowski (ostatnia rzecz która by mnie mogła zainteresować).
Ale pojechałem.
I wróciłem oczarowany tym niezwykły i nieznanym mi dotąd miastem. Mimo dużych ilości "procentów" w autobusie (i podczas wieczornych "biesiad"), mimo wielogodzinnego czekania na przejściu granicznym. Pomimo mojej niechęci do "zorganizowanego wypoczynku" i zwiedzania z przewodnikiem.
Wróciłem oczarowany miastem i spotkanymi ludźmi. Zachwycił mnie charakter miasta. Mieszanka kultur, stylów i języków. Z dziesiątki kościołów zapamiętałem dwa i łaciński napis nad trzecim. Pierwszy - to Katedra Ormiańska. Drugi - Kościół Matki Boskiej Śnieżnej. We Lwowie? Gdy podczas "zwiedzania autokarowego" przewodniczka powiedziała o tym kościele ("wybudowali go osadnicy niemieccy z Austrii") wiedziałem, że w czasie wolnym pójdę go zobaczyć. Gdy mieszkałem na Ziemi Kłodzkiej - wychodząc przed dom widziałem Górę Igliczną i sanktuarium "Matki Boskiej Śnieżnej". Figurkę przywieziono w XVIII wieku z Austrii. Z tej samej Austrii, z tego samego Mariazell w XIII wieku przywieziono kopię obrazu do Lwowa. Ogromnym zaskoczeniem była dla mnie opera. Mieliśmy bilety na balet "Jezioro Łabędzie". Bardzo mi się podobało. I żałuję, że spóźniliśmy się na pierwszy akt (późny przyjazd, z powodu oczekiwania na granicy). Siedziałem z boku i mało co widziałem. Za to następne dwa akty mnie zachwyciły.
Powrót do hotelu i wieczorna "biesiada". Troche rozczarowuje, bo nastawiliśmy się na obżarstwo, a posiłki były serwowane "po okruszku". Za to alkohol nie był serwowany "po kropelce" i szybko można było to zaobserwować. W miarę szybko zwinąłem się do pokoju hotelowego i poszedłem spać. A rozbawione towarzystwo wracało do pokoi nad ranem.
Drugi dzień zwiedzania połączył takie skrajności jak Cmentarz Łyczakowski i Muzeum Piwa (z degustacją). I znowu mi się podobało. Cmentarz Łyczakowski jest trudno opisać - trzeba zobaczyć. Przemiesznanie nagrobków osób różnych wyznań, z różnych czasów i w różnych stylach. Grobowce i rzeźby na nagrobkach możnych. Proste groby osób o wielkich nazwiskach. Groby sowieckich generałów i partyjnych bossów, mające zasłonić znajdujące się za nimi krzyże uczestników powstań Listopadowego i Styczniowego. I fragment związany z obroną Lwowa w 1918. Tablica "Żołnierze polegli w 1918" i strzałki: na prawo Ukraińcy, na lewo Polacy. I bliźniacze tablice "Tu leżą Obrońcy Lwowa z lat 1918-1919" w dwóch jezykach: polskim na Cmentarzu Orląt i w ukraińskim przy pomniku "swobody". Tu i tu leżą "Obrońcy Lwowa". Polacy-obrońcy Lwowa i Ukraińcy-obrońcy Lwowa. Nikt Lwowa nie atakował - obie strony broniły swojego miasta. Bronili tego Lwowa przed sobą nawzajem. I strzelali do siebie. Do swoich sąsiadów.. I zaraz potem przejazd do "Muzeum Piwa". Przewodniczka z dużym dekoltem i jeszcze większym uśmiechem na twarzy opowiadała historię tego napoju: od Asyrii, przez Starożytny Egipt i niemiecką ustawę "O czystości piwa" po dzień dzisiejszy. Obiad, msza święta w kościele dzielonym pomiędzy greko-katolików i katolików "rzymskich", powrót do hotelu i kolejna "biesiada". Tak minął dzień drugi.
Co jeszcze można napisać o Lwowie i moim pobycie? Udało mi się trochę pobiegać - w poniedziałek rano wyszedłem z hotelu i pobiegłem na Wysoki Zamek. Jak sama nazwa wskazuje jest to park miejski(!) położony na wzgórzu. W XIV wieku Kazimierz Wielki wybudował tam zamek ("Wysoki Zamek"), rozebrany przez Austryjaków na początku XIX wieku. Na szczycie wzgórza znajduje się Kopiec Uni Lubelskiej. Biegłem powoli - dzień wcześniej przeskakując przez barierkę uderzyłem stopą w krawężnik. Znowu zaczeła boleć - w tym samym miejscu gdzie bolała z przeciążenia. Ale widok z kopca był wspaniały. Biegłem z kolegą - który dzień wcześniej podczas drugiej z kolei "biesiady" zapytał "jak zacząć biegać"? Opowiedziałem: "Jutro rano zapukam do Twojego pokoju o 6 rano i pobiegniemy". Pobiegł, choć na kopcu był porządnie zasapany.
Ostatnie chwile we Lwowie - zakup prezentów dla dzieci i słodyczy (łacznie ponad 3 kg "krówek", śliwek w czekoladzie i chałwy). Szybkie wejście na wieże ratuszową i powrót do domu. Długi powrót, z oczekiwaniem na granicy i procentami w autobusie.
I dziwna tęsknota za tajemnicą, którą udało mi się poczuć. Chciałbym tam wrócić z rodziną: pokazać te wszystkie miejsca córce i synowi. Spróbować chałwy, wdychać powietrze z bazaru (zapach mięsa, ryb i tortów), pokazać to wszystko na co udało mi się zerknąć..
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2011-06-26,21:44): Lwów JEST magiczny. Tak po prostu. A dla widoku z Wysokiego Zamku warto zerwać się z łóżka nawet bardzo wcześnie. Lwów....ech :) Truskawa (2011-06-27,19:31): Napisałeś tak, że chce mi się tam pojechać. :)
|