2011-05-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ekiden 2011 (czytano: 697 razy)
Budzę się rano w niedzielę. Patrzę na zegarek – jest 11:00. Kurde! Dzisiaj przecież biegnę w sztafecie firmowej! Start był chyba o 9:00. No nie – zaspałem! A może zdążę na swoją zmianę – zaczynam kalkulować – no nie - bez szans! W tym momencie naprawdę się obudziłem. Do Ekidenu jeszcze 3 tygodnie, ale myślę o tych zawodach non stop. Potem Ekiden śnił mi się jeszcze dwukrotnie: raz pobiegłem w przeciwnym kierunku i dopiero po przebiegnięciu kilkuset metrów zorientowałem się, że muszę zawrócić; za drugim razem biegłem w dobrą stronę, ale zamiast pałeczki sztafetowej przekazywaliśmy sobie laptopa.
W firmie duże poruszenie: zgłosiło się dwanaście osób + jeden rezerwowy. Wystawimy zatem dwie drużyny. Wymieniamy się swoimi rekordowymi czasami i ustalamy kto będzie w drużynie biegnącej na czas, a kto w drużynie biegnącej dla przyjemności ;-) i kto na jakim dystansie pobiegnie. Załapuję się do pierwszej drużyny na dystans 10 km, a do tego zostaję jeszcze kapitanem (innych chętnych do objęcia tej funkcji nie było). Na korytarzu słychać tylko rozmowy o planach treningowych i aktualnie osiąganych czasach. Organizujemy pierwszą odprawę. Ustalamy rozmiary koszulek i decydujemy czy logo firmowe dać z przodu czy z tyłu (w tym roku – z przodu).
Poruszenie również wśród pracowników niebiegających. Wszyscy jednoczą się wokół nadrzędnego celu – wyprzedzić naszą bezpośrednią konkurencję. W Księgowości organizuje się Klub Kibica. Dziewczyny wymyślają hasła i malują transparenty. Dział Administracji zaopatrza nas w wodę, izotoniki, banany, batony i… trzy ‘szampany’ (na wypadek, gdyby udało się pokonać konkurencję). Kapitanka drugiej drużyny organizuje koszulki. Komunikacja Marketingowa robi nadruki. Pan Prezes ‘funduje’ kolację dla zawodników. Atmosfera jak przed wyścigiem wioślarskim pomiędzy uniwersytetami Oxford i Cambridge.
Czuję przyjemną presję. Od półtora miesiąca robię sporo treningów pod tę dychę na Ekidenie. Interwały, szybkość. Na początku w miarę spokojnie – czuję, że jeszcze nie do końca jest w porządku z moją nogą, ale czym bliżej startu tym wyższa forma. Na kilka tygodni przed startem biegnę testowo 10 km na Agrykoli – 45:28. To moja życiówka. Jeżeli na Ekidenie będzie sprzyjająca pogoda i jeżeli na ‘pokręconej’ trasie nie wytracę za bardzo szybkości – to powinno być dobrze. Dla lepszego samopoczucia dwukrotnie przebiegłem trasę Ekidenu na Polu Mokotowskim. Czuję, że interwały dają efekt, czuję power!
W końcu przychodzi niedziela 29.05. Biegniemy w drugiej turze – o 14:00. Z jednej strony rano (pierwsza tura biegła o 9:00) były bardziej sprzyjające warunki atmosferyczne, ale z drugiej – można było się pożądanie wyspać, zjeść na spokojnie śniadanie i przygotować psychicznie. Pogoda nie jest najgorsza – jest ok. 22°C. Kompromisowo – można swobodnie biegać, a kibice mogą mile spędzić popołudnie w okolicznościach przyrody Pola Mokotowskiego. Razem z kapitanką drugiej drużyny zaliczamy odprawę, dostajemy pałeczki, przekazujemy kluczowe informacje dla naszych zawodników, witamy się z kibicami, rozgrzewka i pierwsza zmiana już na trasie…
Słyszę jak spiker wyczytuje numer mojej sztafety – oznacza to, że Darek, mój poprzednik, ma jeszcze 500 m do strefy zmian. Po chwili już go widzę. Przejmuję pałeczkę i wyrywam do przodu. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów muszę zwolnić, bo niesiony emocjami wystartowałem trochę za szybko. Reguluję tempo do zaplanowanego 4:30 – 4:35 i już spokojnie biegnę. Na trasie doping. Koleżanki i koledzy podają wodę. Trzymam tempo bez problemu, a nawet biegnę trochę szybciej niż planowałem. Na półmetku mam 22:13. Jest nieźle. Druga połowa nieznacznie wolniej, ale finiszuję z czasem 44:43. JEST REKORD. :-)
Kolejni zawodnicy z obu naszych drużyn walczą ze swoimi dystansami. W końcu szósty zawodnik z pierwszego zespołu przebiega przez linię mety. Patrzymy na czas – mamy 3:07:12. Wyprzedziliśmy konkurencję o 3 minuty! Druga drużyna (biegnąca dla przyjemności :-) – 3:49:28. Strzelają korki ‘szampanów’, błyskają flesze aparatów, lśnią w słońcu medale na naszych piersiach. Całą ekipą idziemy teraz na kolację do Jeff’sa. Po drodze sprawdzam jeszcze arkusze z wynikami – moja drużyna zajęła 36 miejsce (na 298 drużyn), a w klasyfikacji firmowej byliśmy na 9. pozycji.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |