2011-06-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Lekcja pkory (czytano: 629 razy)
Życiówka na Ekidenie uskrzydliła mnie. Jestem na fali! Dzisiaj robię kolejną ‘trzydziestkę’. Wyjątkowo nie czekam do niedzieli z dłuższym wybieganiem, bo tydzień później biegnę swój pierwszy półmaraton w Grodzisku, więc taktycznie zyskuję kilka dni więcej na regenerację. Żeby było ciekawiej i żeby nie katować ciągle tej samej trasy w Lesie Kabackim – tym razem jadę do Kampinosu. Jadę i z lekkim niepokojem patrzę na termometr – 30°C…, 31°C. „Nic to” – myślę – „przy okazji poćwiczę odporność na upał. Przyda się przed Grodziskiem”.
Wybieram trasę z Truskawia do Roztoki (szlak czarny, potem czerwony) i z powrotem szlakiem zielonym. Z mapy wynika, że jest to 27,8 km, więc na koniec planuję jeszcze jakąś małą, dwukilometrową pętelkę. Zjadam banana, rozgrzewka, zapinam pas z bidonem i żelem i ruszam… Trasa uroczo zielona, ptaki śpiewają, miejscami nawet łapię przyjemny chłodek na mocniej zalesionych odcinkach. W pewnym momencie przebiega przede mną zając (raczej nie pace maker, no chyba że na tempo 1 min/km ;-) i w „tak pięknych okolicznościach przyrody” upływa pierwsze 10 km.
Dalej niestety robi się już mniej przyjemnie. Słońce bezlitośnie przebija się przez konary drzew, na niebie nie ma najmniejszej chmurki, a dodatkowo we znaki dają się częste, mocno piaszczyste fragmenty duktów leśnych. W okolicach 15 km, pokonując kolejną ‘piaskownicę’ zdaję sobie sprawę, że Maraton des Sables jeszcze przez długi czas pozostanie w sferze marzeń. Niemiłą niespodziankę zafundował mi też mój Garmin – w pewnym momencie zaczął pokazywać tempo 1:50 i w tym tempie zaliczał mi też kolejne kilometry. Jakże bolesne było uświadomienie sobie faktu, że nie jestem na 22 kilometrze, ale gdzieś tak 5 km bliżej…
Tymczasem trasa funduje kolejne atrakcje: zwalone drzewa, piaszczyste podbiegi, podmokłe ścieżki, sadzawki, przez które można się przeprawić po pniach (ćwiczenie na równowagę), no i komary. I właśnie komary w tym momencie są największym motywatorem – nie mogę się zatrzymać, bo by chyba całą krew ze mnie wyssały. Mimo, że byłem ospray’owany to i tak trochę ucierpiałem od ukąszeń. Garmin nadal szaleje pokazując od czasu do czasu kosmiczne tempo. Nie wiem gdzie jestem, nie wiem ile mam jeszcze do mety, nie wiem jak szybko biegnę, a w bidonie został ostatni łyk izotonika.
Wreszcie dobiegam do skrzyżowania szlaku zielonego z czarnym. Jest tabliczka: „Truskaw – 2,4 km”. Dam radę, ale o małej pętli na koniec nawet nie myślę. Cała wycieczka zajęła mi 2h35. A jak potem w domu piwo smakowało…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |