2011-05-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Euro 2008 (czytano: 471 razy)
W związku ze zbliżającymi się nieuchronnie finałami mistrzostw Europy w piłce nożnej – pozostał do nich jeszcze tylko rok - a zwłaszcza odbywającym się właśnie w tych dniach losowaniem biletów na tą przyszłoroczną imprezę, przypomniałem sobie poprzednie finały rozgrywane w 2008 roku w Austrii i Szwajcarii. Zdarzyło mi wówczas napisać coś do gazetki firmowej… co mi dzisiaj pozwoliło przypomnieć sobie towarzyszące mi wtedy emocje, i całość wydarzeń związanych z meczem Polska – Niemcy ;-)))
Z wizytą na stadionie Wörthersee w Klagenfurcie!
Stało się!
Reprezentacja Polski w piłce nożnej po raz pierwszy w historii wzięła udział w finałach mistrzostw Europy. Jak każdy szanujący się kibic, ściskając w ręku wymodlony bilet, wyruszyłem na pierwszy-historyczny mecz Polska –Niemcy. Zwłaszcza, że Austria niedaleko, a i koszty do przełknięcia. Jedyny problem mogła stanowić niewielka pojemność stadionu, w stosunku do liczby chętnych kibiców. Obiekt w Klagenfurcie, z racji swojego wyglądu nazywany żartobliwie UFO, mógł pomieścić zaledwie 30 tys. kibiców. A to dużo za mało.
Jeszcze tylko 16 godzin jazdy autobusem, próbując zasnąć z głowa położoną na szybie, lub też dla odmiany na ramieniu przypadkowego sąsiada, i dotarłem do celu. Niestety tej „szkoły przetrwania” nie udało się zaliczyć jednemu z uczestników tejże niedoli. Na 5 kilometrów przed celem, zmuszeni byliśmy wezwać pogotowie. Z niemałą satysfakcją odnotowałem wówczas, iż czas dotarcia karetki pogotowia na austriackiej autostradzie, nie odbiega w niczym od polskich standardów. Prawidłowo zabezpieczeni przez policją autostradową, oczekiwaliśmy cierpliwie. Ale odbiegłem zanadto od głównego tematu.
Klagenfurt, w sumie niewielkie miasteczko, od wczesnych godzin porannych był biało-czerwony. Wszędzie, gdzie tylko spojrzałem, słychać było polskie okrzyki i śpiewy. Niemieckich kibiców jakby mniej, i jacyś tacy cichsi. Miałem tylko chwilkę zwątpienia, gdy jakiś niemiecki kibic zaoferował mi niezłą sumkę za mój „bilet do raju”, ale uniosłem się patriotyzmem: „Niemcowi nie sprzedam!”. Poznałem zresztą bardzo sympatycznego osobnika zza Odry, o imieniu Martin tzn. Marcin Czaja z Norymbergi. Jak się okazało, jego dziadek mieszkał w Strzelcach Opolskich i dlatego całkiem dobrze mówi po polsku. Po wymienieniu opinii na temat zbliżającego się wielkimi krokami wydarzenia, oraz wypiciu piwa, wspólnie ruszyliśmy na stadion.
Po minięciu kilku bramek, czy raczej punktów kontrolnych, na trzy godziny przed rozpoczęciem spotkania, zajęliśmy swoje miejsca na stadionie. Swoją drogą cały czas się zastanawiam, w jaki sposób mój dobry kolega, który nie posiadał biletu, dostał się na mecz. Podejrzewam, iż z racji swoich niewielkich gabarytów, zdołał przeczołgać się niezauważony. Wykształcony, dobrze zarabiający trzydziesto-paro letni facet czołgający się w krzakach pod stadionem? Można i tak. I po co przepłaciłem za bilet?
Dobre miejsce na środku głównej trybuny pod samą kopułą, wyśmienite piwo bezalkoholowe za 5,50 Euro. Czego można sobie życzyć więcej, poza oczywiście korzystnym wynikiem?
Mój mały niepokój przed meczem wzbudził fakt, iż wolne przez długi czas miejsca wokół mnie, stopniowo zaczęły się zapełniać kibicami w zupełnie innych szalikach. A że ja niemieckiego ani w ząb, to nawet wyzwisk pod swoim adresem nie potrafiłbym zrozumieć. Na szczęście kibice obu drużyn pokazali klasę. Zresztą polscy fani futbolu zajęli co najmniej 60 procent miejsc na stadionie i byli zdecydowanie bardziej słyszalni, co niewątpliwie zaskoczyło naszych nowych niemieckich „przyjaciół”.
Przez większość spotkania stadion był biało-czerwony. To nasi polscy kibice nadawali ton całemu widowisku. Zaczęło się od braw na hymnie niemieckim, a później już było tylko lepiej. Jeden tylko drobny detal sprawił, iż trudno być w pełni usatysfakcjonowanym. Niestety nasi piłkarze nie dostosowali się poziomem do swoich fanów. Z obawy o słabe nerwy niektórych czytelników, nie wspomnę słowem o końcowym rezultacie spotkania. Jeszcze tylko dwu-godzinna kolejka po odbiór będącego w depozycie plecaka, szesnasto-godzinna podróż powrotna autokarem z nieczynną toaletą, i byłem z powrotem w Poznaniu.
Jak się okazuję, w dobrym kibicowaniu nawet niekorzystny rezultat meczu nie stoi na przeszkodzie. Co przeżyłem, to moje i nie oddam nikomu. Polacy bijący brawo na hymnie niemieckim!
Teraz, to mogę co najmniej powiedzieć:
- BYŁEM, WIDZIAŁEM, PŁAKAŁEM….
Acha... wylosowałem 1 bilecik na pierwszy mecz Euro2012 w Poznaniu. Ciekawe kto będzie grał?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |