2011-04-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| No i po ... Dębnie! (czytano: 712 razy)
Przyznaję, że nie mam już najmniejszej ochoty po raz kolejny uzasadniać swojego nieudanego startu w maratonie. Tym bardziej, że w zasadzie musiałbym powtórzyć te same argumenty, co w zeszłym roku po maratonach w Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu. I nawet kompletny debil wyciągnął by z tego … jakieś wnioski. No cóż… debil pewnie i tak, ale nie ja. Proszę jednak nie wyciągać z tego zbyt daleko idących... wniosków.
Niby przed maratonem w Dębnie wszystko dobrze się układało… i plan treningowy zrealizowany, kilometry wybiegane, a szczegóły przedstartowe dograne… i znowu nie wyszło. Można co prawda wszystko zrzucić na kark nie specjalnie korzystnej aury (słoneczko i wiatr), oraz moich odwiecznych problemów z łydkami, albo też zwyczajnego pecha (pierwszy stolik – wolontariusze nie zdążyli jeszcze rozlać izotonika, drugi stolik - chwyciłem kubeczek z wodą i… pusty), ale na tej zasadzie to nigdy nie poprawię życiówki z debiutanckiego startu, a o czasie 3:30 to mogę zupełnie zapomnieć.
Główna przyczyna – to po raz kolejny w ostatniej chwili zmieniłem założenia startowe. Miałem przecież zacząć bardzo wolno, nawet po 5:10/1km na samym początku biegu, a jednak niemalże od początku do 29km biegłem z równą prędkością 4:59/1km. No i podobnie jak w poprzednich startach, po 29km zaczęły się schody. Do mety niemalże doczłapałem się, kompletnie wyczerpany, i do dzisiaj odczuwam skutki tegoż nieudanego startu.
To był mój piąty maraton, ale z pewnością najgorszy, jeśli chodzi o mój stan fizyczny i samopoczucie zaraz po biegu. Nie przypominam sobie, abym po wcześniejszych startach odczuwał jakiekolwiek większe dolegliwości w następnym tygodniu po biegu. A do tego, zaraz po biegu nie byłem w stanie nawet patrzeć się na jedzenie. To również coś nowego. Słowem – trochę dostałem w kość. ;-)))
I tylko jeszcze jedno … maraton w Dębnie nie był moim docelowym planem startowym na wiosnę tego roku. Start w nim był mi potrzebny jedynie do korony, i w zasadzie miał być przebiegnięty na zaliczenie. Głównym startem tej części sezonu był półmaraton w Warszawie, i ten start zdecydowanie się udał. Mocny start maratoński zaplanowałem dopiero na jesień. Maraton Warszawski – do którego to konkretne przygotowania zacznę z początkiem lipca, i który to będzie ostatnim elementem układanki, czyli Korony Maratonów Polskich ;-)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Novik (2011-04-15,12:18): Maratony tak mają, że nieraz "w kość" dają. Mimo wszelkich przesłanek, że będzie OK to czasem bywa zupełnie odwrotnie... Ja jutro jadę do Krakowa - prognozy są OK.... Mijagi (2011-04-15,12:26): Michu, skąd ja to znam. Jakbym siebie czytał. Te same błędy. Pozdrowionka z Piły. sopel (2011-04-15,12:52): Michał powalczymy jeszcze o te 3:30 ;-) W tym roku na jesień a jak nie to w następnym na wiosnę , a jak nie to na jesień :))) Najważniejsze jest właśnie to że się chce ;-) benek (2011-04-15,12:55): kto nie poznał smaku porażki nie zrozumie smaku sukcesu. jagódka (2011-04-15,13:10): lepiej się przyznaj i powiedz, że cżekasz aż razem pobiegniemy na 3:30;)))))))))choc pewnie ze względu na mnie jeszcze Ci przyjdzie poczekać;))))))) michu77 (2011-04-15,13:37): te 3:30 prędzej, czy później padnie z całą pewnością ;-))) michu77 (2011-04-15,13:39): Jagódka! Sopel! To jesienią atakujemy!!! Nie ma już odwrotu - słowo się rzekło. Kocjur (2011-04-15,14:43): bagaż doświadczeń zdobyty i jak mówi przysłowie: "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" :)) Kocjur (2011-04-15,14:45): ...no i coś zauważyłem, że ostatnio poznańskie biegi omijasz szerokim łukiem ;))) michu77 (2011-04-15,15:36): Wiechu! Plany już są, tylko biegać się póki co nie chce ;) michu77 (2011-04-15,15:37): Złudzenie Piotrek! Ja się tam konkurencji poznańskiej nie boję ;-)))
|