2011-03-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Marzec miesiącem życiówek? (czytano: 632 razy)
Tak mogłoby się zdawać. Dwa starty i dwie życiówki na rozpoczęcie sezonu startowego. W zasadzie wszystko zgodnie z planem. Po to w końcu rozpocząłem ciężką pracę już w grudniu, by właśnie teraz, w marcu zbierać pierwsze owoce. Półmaraton Warszawski miał być celem nr 1 tej wiosny, mocny start na życiówkę, a przy okazji rozpoznanie trasy przed jesiennym maratonem.
Do startu na dyszkę się nie przygotowywałem specjalnie, ale skoro tradycja nakazuje rozpoczęcie sezonu od startu właśnie w Maniackiej Dziesiątce… o czwartej życiówce czwarty rok z rzędu, właśnie podczas tej imprezy, nawet nie wspomnę.
Ale od początku… nie był to łatwy miesiąc dla mnie, i cieszę się że w zasadzie już minął. Otóż na początku miesiąca zmarł mój dziadek, który de facto przez większość życia zastępował mi ojca. Nie muszę dodawać, że bieganie zeszło w tym okresie na dalszy plan. Skreśliłem z kalendarza kilka startów, co zrozumiałe koncentrując się na zupełnie innych sprawach. Zastanawiałem się nawet, czy w ogóle nie odpuścić w tym miesiącu biegania… jednak codzienne treningi pozwalały mi w miarę normalnie funkcjonować w tamtym okresie, dlatego też w końcu postanowiłem nie zmieniać planów.
Do Poznania wróciłem dopiero na kilka dni przed Maniacką Dziesiątką. W końcu to impreza biegowa organizowana przez mój klub, a do tego ciesząca się dobrą opinią w środowisku biegowym. Postanowiłem więc również dołączyć do ekipy odpowiedzialnej za organizację tego biegu. Zresztą doświadczonej i zgranej ekipy, mającej za sobą już 6 edycji biegu, co miałem okazję zaobserwować. Już w listopadzie uczestniczyłem w pierwszym spotkaniu organizacyjnym dotyczącym biegu. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, żebyśmy później mogli chodzić z podniesioną głową podczas zawodów w innych miastach.
Pracę rozpoczęliśmy już w czwartek, od przygotowania biura zawodów, depozytu, trasy, a przede wszystkim … pakietów startowych. Nawet nie zadawałem sobie sprawy, ile to jest zachodu ze złożeniem 1500 worków od depozytu w kosteczkę, naklejeniem na niego karteczki, napisaniem numeru startowego, i włożeniem w końcu do koperty razem z numerem startowym i agrafkami. Na szczęście ekipa składająca worki była spora, i z przyjemnością się obserwowało jak robota ludziom pali się wprost w rękach. Poczułem się trochę jak w fabryce, przy taśmie produkcyjnej ;-)
Kolejny dzień piątek, to już praca w biurze zawodów. Zgłosiłem się do biura, gdyż perspektywa spotkań ze znajomymi biegaczami z całej niemalże Polski wydawała mi się dużo bardziej interesująca, od chociażby rozstawiania barierek na dworze, w dosyć chłodny dzień. Prawdę mówiąc trochę większy ruch panował w biurze tylko w sobotę, i to podczas ostatniej godziny. Wcześniej się jakoś specjalnie nie przepracowywałem.
Co zaskakujące… najwięcej niepokoju wśród ekipy organizującej zawody, wzbudzała troska o catering. A dokładnie mówiąc, o 1500 kiełbas przygotowywanych na grillu. W końcu żadna z osób nie urządzała w ostatnim czasie grilla na taką liczbę gości.
No i sam start – zgodnie z przewidywaniami i założonym celem. Tradycji stało się zadość. Życiówka poprawiona o całe 1:30 minuty. Dużo więcej satysfakcji od odniesionego rezultatu, dały mi dobre komentarze biegaczy z różnych miast, dotyczące strony organizacyjnej samych zawodów. Liczę, że VIII Maniacka Dziesiątka będzie jeszcze bardziej udana!!!
Cdn.
fot.E.Wolnik
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Kala (2011-03-29,11:21): Cieszę się Michu z tego sukcesu :) gratuluję! michu77 (2011-03-29,12:55): dziękuję ;-) Mijagi (2011-03-29,14:15): Wielki gratki, szkoda że nie widzieliśmy się w Warszawie. michu77 (2011-03-29,15:25): Faktycznie rozminęliśmy się ;)
|