Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
107 / 217


2011-02-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
ja koksiarz (czytano: 4992 razy)



Ostrzegam, to będzie najdłuższy wpis jaki popełniłem. Jestem jednak pewien, że warto przez niego przebrnąć, nawet jeśli będzie momentami nudny.

Ostatnio znów podpadłem ostatniemu strażnikowi moralności ludzkiej, jedynemu prawdziwemu dżentelmenowi, propagatorowi kodeksu samurajskiego, rycerzowi, ostoi prawości … a w zasadzie to Jej - sędzinie Annie Marii Dębowskiej. Pani (Panna) Anna ma tę brzydką przypadłość, że pragnie, aby wszyscy myśleli dokładnie w taki sposób (jedyny właściwy) jak ona, co próbuje nawet zwojować siłą. Dla mnie, to niestety, swoiste ograniczenie swobody myśli i wypowiedzi, ale przejdźmy do tematu.
Ostatnio stwierdziłem, że wszystkich profesjonalnych sportowców podejrzewam o stosowanie dopingu (tak, wiem, to dość śmiałe). Nie tylko tych wyróżniających się – dosłownie wszystkich. Wszystkich tych, którzy zarabiają na sporcie pieniądze, podejrzewam o nielegalne praktyki, mające na celu maksymalne pozatreningowe podniesienie ich poziomu sportowego. Dostałem oczywiście sporo reprymend za takie bezpodstawne podejrzenia. I tak, między innymi, zostałem naprowadzony na moralizatorski wywód o tym, jak to nie należy wszystkich posądzać o doping, ponieważ te wybitne, najbardziej podejrzane jednostki, mogą być w zupełności niewinne. Niewinne dlatego, że nie dość, że są fizycznie uprzywilejowane przez matkę naturę do uprawiania danego sportu, to jeszcze mogą oni osiągać swój ponadprzeciętny poziom sportowy stosując jedyny w swoim rodzaju, morderczy wręcz trening. I owszem, myślę, że jest wiele osób stosujących morderczy, nieludzki trening (naprawdę). Ale, żadna z tych osób, nie może trenować 24h na dobę, a to według definicji, dawałoby sportowca idealnego, najlepszego, najmocniejszego, najbardziej przystosowanego do danej dyscypliny, innymi słowy - niepokonanego. A dlaczego nie może? Bo my musimy odpoczywać! W sensie my ludzie. Większość mądrych ksiąg sportowych twierdzi, że właściwy trening (superkompensacja) następuje, gdy odpoczywamy! No ale, jeśli to mit z tym odpoczynkiem, to tak czy inaczej, nasz organizm ma skończoną odporność na obciążenia. Tak jak samochód. Możemy go zajechać i coś puści – chyba kumacie.
Większość ludzi myśli, że doping polega na tym, że ktoś weźmie zastrzyk i popierdziela trzy razy szybciej, dalej, wyżej niż inni. Tja. Ja myślę, że te czasy minęły, wraz ze śmiertelnymi wypadkami przy stosowaniu amfetaminy w latach 60. Rozumiem, że wygląda to tak: jesteśmy świetnym sportowcem w wymiarze międzynarodowym - trenujemy dużo, bardzo dużo, jeszcze więcej, i jeszcze, i jeszcze I JESZCZE, pakujemy w siebie izotoniki, witaminy, minerały, aminokwasy i co tam jeszcze, ale ludzka krewka w pewnym momencie mówi: sorki; i robi się coraz gęstsza i dostarcza troszki mniej tlenu i nie pozwala na kontynuowanie tego morderczego treningu, na tym danym, nieziemskim poziomie. No i co się wtedy robi? Dwie rzeczy. Albo się odpoczywa (jasne), albo …
Stosuje się doping krwi, na ten przykład. Sztucznie podnosi się wartość erytrocytów lub po prostu, wali się transfuzję z cudzej, świeżutkiej, młodziutkiej, niezmęczonej krwi (ponoć wymyślili to The Rolling Stones robiąc transfuzję z krwi 17latków, żeby uciągnąć 2 godzinny rockowy koncert – ja w to nie wierzę, myślę, że wymyśliło to U.S. ARMY). Ponoć WADA biadoli nad tym, że po pierwsze: koncerny farmakologiczne zawsze są przed nimi (testami WADA) - w sensie - jak oni potrafią testem krwi znaleźć epo2, to wszyscy już jadą epo3, a amerykanie epo7, i (to było przy Winokurovie) że nie mają DNA oryginalnej, „pierwszej” (aż prosi się o użycie – True Blood) krwi zawodników - przed tymi wszystkimi transfuzjami - bo teraz, już nic nie można porównać i nie wiadomo, co w czyich żyłach płynie. Nie mówiąc o tym, że wszyscy nagle są astmatykami i alergikami.
Ja też nawet nie chcę snuć insynuacji na temat tego…no, że skoro w Polsce można załatwić wszystko łapówką, to…te kontrole…restrykcyjne kontrole…eee …skoro można sprzedać mecz, który, na żywo ogląda 30 tyś. osób a w TV 1,5 miliona (np. we Włoszech, o Polsce, Ukrainie nie wspominając)…skoro można kupić sędziów…
Cóż, ja myślę, że za dopingiem stoją: trenerzy, zawodnicy, sztab medyczny i sponsorzy – może nie bezpośrednio (presją na wynik) a może i nawet bezpośrednio - te wielkie koncerny sportowe. Jak się taki jeden, z łyżwą na koszulce uśmiechnie na zdjątku, z rekordem świata w tle – z niebotycznym rekordem świata w tle – to nawet ja lecę do sklepu kupić koszulkę. A ja jestem z tych opornych.
Wiecie, gdy Marion Jones, po latach, przyznała się do stosowania dopingu, będąc absolutną multimedalistką na olimpiadzie w Sidney (trzy złota, trzy brązy), co oznacza, że testowano ją tam przynajmniej 6 razy!!!!!! (każde podium jest poddawane kontroli antydopingowej) to ja nie ufam kontrolom WADA, bo tam (na olimpiadzie – czyli największych sportowych zmaganiach) stwierdzono, że jest czysta. Są książki, które można sobie kupić na allegro i fora, w których są wskazówki, jak amatorsko (AMATORSKO podkreślam to specjalnie) przykrywać stosowanie danego dopingu (to się tyczy cyklów przyjmowania substancji, dawek i innych specyfików, które ukrywają daną, poszukiwaną substancję.
Dlaczego uważam, że wszyscy PRO się wspomagają? Oto moje doświadczenia praktyczne:
Pierwszy raz zetknąłem się z dopingiem w wieku 16 lat, czytając kartkę zawieszoną w toalecie siłowni, do której się wtedy zapisałem, o następującej treści: prosimy nie wrzucać zużytych strzykawek do toalety!(!!!) Byłem w totalnym szoku (Jezu, igły, strzykawki, Jezu) przez następne kilkanaście dni, machając samym gryfem i 3 kilowymi sztangielkami … i oczywiście patrząc podejrzliwie na wszystkich w około. No wiecie - rok 1994, Polska, bida i nędza, prymitywna siłownia i … takie kartki! W zasadzie świadczące o tym, że to dość powszechne i normalne praktyki, upraszające jedynie o zachowanie swoistego porządku.
Ok. Te puste strzykawki, pływające w klozecie, mogły być po witaminach (według ducha Anny Marii Dębowskiej).
Przez następne dwa lata, część moich kolegów z dzielnicy poszło w alkohol, część w inne używki odurzające, a jeszcze inna grupa zapragnęła dobrze (groźnie, męsko i przystojnie – w ich mniemaniu) wyglądać. Z tego co pamiętam, kilku z nich, często wspominało o takich substancjach jak Vinstrol, Metanabol, Testosteron czy Nandrolon. Jeśli to kupowali, to bez problemów i w zasadzie z kieszonkowego – to byli naprawdę gówniarze, mieszkający z rodzicami. I nie robili tego, by odnieść jakieś korzyści finansowe, czy sławę na polu sportowym, co byłoby jakkolwiek zrozumiałe, ale po to by - dobrze wyglądać (zupełnie jak kobiety z silikonem w piersiach i jadem kiełbasianym w ustach)! Faktycznie szybko pozmieniali sylwetki, a ponieważ mnie nie interesował wygląd, tylko średnia punktów zdobywanych na mecz, szybko jakoś zerwały się nam kontakty i nie wiem jak potoczyło się to dalej. Z tego co pamiętam, jeden z nich niebawem, z przymusu, musiał przestać pić napoje gazowane i jeść potrawy smażone. Ale mogli też urosnąć przecież od pierogów ruskich i makaronu z serem białym.
Kiedy byłem zapalonym fanem dwóch kółek (wczesne lata XXI wieku) i treningowo objeżdżałem województwo na moim - później skradzionym - ukochanym rowerze, często spotykałem kolarzy przeróżnej maści. Treningi kolarskie trwają długo, dłużej nawet, niż najdłuższe wybiegania maratończyków, więc człowiek sobie chętnie z innym zapalańcem tej dyscypliny pogada. Do dziś pamiętam jednak najbardziej, zwierzenia juniorów, którzy mówili o tym, że trenerzy zdecydowanie zachęcają już najmłodszych adeptów kolarstwa do nielegalnego wspomagania, używając takich argumentów jak: dalej na czysto nie zajedziesz, wyniki potrzebne są już teraz, wszyscy to robią. Ale może to były, tylko fantazje wkurzonych nastolatków - na lepszych rywali, na swoje ciężkie i mało efektywne treningi.

Pod koniec zeszłego roku, gdy wychodziłem na trening, jeden z moich sąsiadów, paląc w uchylonych drzwiach fajkę zapytał: te miszczu chcesz dopinga? No to ja się śmiejąc, odparłem, że jasne. Facio zniknął w drzwiach i za chwilę wrócił z inhalatorem z etykietką Ventolin (czyli Salbutamol). Tak właśnie wszedłem w posiadanie zakazanego dla sportowców środka dopingującego. Co robi Salbutamol – rozszerza oskrzela i ułatwia oddychanie. Z konwencji antydopingowej wydanej przez Komisję Europejską w Strasburgu 1 lutego 1999 czytamy: Salbutamol – środek pobudzający – stymulant, klasa A. Dozwolone jedynie w postaci inhalacji i tylko, w celu zapobiegania lub leczenia astmy lub astmy wywołanej wysiłkiem. Pisemne zaświadczenie o przypadku astmy lub astmy wysiłkowej, wydane przez lekarza chorób płuc lub lekarza sportowego, należy przedłożyć odpowiednim władzom medycznym.
Czy zamierzam skorzystać? (jeszcze tego nie zrobiłem). Jasne jak słońce. Kto nie byłby ciekaw. Ponieważ jest tego mało, to czekam na odpowiednią okazję. Idealne byłyby dwa bardzo ciężkie, niezbyt odległe w czasie, treningi, na których dysponowałbym podobną formą i tożsamymi warunkami zewnętrznymi. Wtedy uczestnicząc w jednym bez, a w drugim pod wpływem Salbutamolu, mógłbym ocenić jaki FAKTYCZNIE ma to wpływ na osiągi sportowe. Czy w takim razie jestem koksiarzem? Jasne jak słońce! Ale nie mogę być o to posądzany, bo:
- w dzieciństwie byłem astmatykiem i mam stos dokumentów, badań, wyników leczeń, zdjęć itp. to potwierdzających z pieczątką i podpisem pani doktor Haliny G.
- obecnie jestem alergikiem, reagującym m.in. napadem duszności na styczność z kotami, co szybko i chętnie potwierdzi każdy, nawet superniezależny alergolog. Okazuje się (tak twierdzi ulotka), że Salbutamol pomaga niwelować skutki moich niefortunnych spotkań z kotami
- nieleczona alergia prowadzi do nawrotu astmy – to potwierdzi każdy podręcznik medycyny. Ja swojej alergii nie leczę, bo to zdecydowanie za droga impreza, wiec jak będę w M50 i astma wróci na dobre, to Salbutamol będzie pewnie podstawą mojej egzystencji.
Cóż, jeżeli jest to takie proste dla amatora sportowca, który nie osiąga żadnych korzyści finansowych z dyscypliny którą uprawia, to naprawdę nie mam żadnych podstaw, żeby nie podejrzewać zawodowców o stosowanie zakazanych praktyk.
Na ten przykład - Robert Korzeniowski ma podobne papiery jak ja – astma, tyle, że wysiłkowa (łat te fak is atma łysiłkowa?).


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


agawa (2011-02-10,08:24): Hehehe. Kiedyś namawiałam pewną znajomą na bieganie a ona mi na to: "Ja nie mogę, ja mam astmę". Więc wypaliłam: "No to super warunki!!! 99,99 procent złotych medalistów to astmatycy!". Hehe. Skończyło się tylko na rozmowie :))).
Truskawa (2011-02-10,13:45): No to niezłe wyniki bedziesz kręcił w M50 :))
Sqbanietz (2011-02-12,20:52): Fragmentami jakbym czytał o sobie. Historia o kolegach z osiedla - wypisz wymaluj (mógłbym jeszcze dorzucić kilka "zabawnych" przypadłości po koksach). Z kotami mam to samo...dodatkowo jakieś uczulenie na pyłki, kurz itd. Też nie leczę;) Jak przetestujesz inhalator to daj znać:) Pozdro







 Ostatnio zalogowani
platat
08:03
uro69
06:37
42.195
05:22
kos 88
05:14
Wojciech
23:56
STARTER_Pomiar_Czasu
23:09
fit_ania
23:06
Raffaello conti
22:25
szczupak50
22:23
edjasti
22:19
damsza_CZB
22:15
tadeusz.w
21:47
Admirał
21:18
entony52
21:12
StaryCop
21:04
akatasz
20:57
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |