2011-02-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Sowy nie są tym, czym się wydają... (czytano: 1568 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=yKU566Ymay0
Pewnego razu, wróciwszy do domu ze spotkania naszego kręgu instruktorskiego, zastałam mojego ojca siedzącego przy stole i oglądającego jakiś film w telewizji.
(Nie zdziwiło mnie to, bo ojciec jest kompletnym telemaniakiem, i oglądał telewizję na okrągło. Zresztą, z tego co wiem, dalej to robi.)
Kurtuazyjnie zapytałam, co to za film, i ojciec odpowiedział, że to jakiś nowy serial, sam jeszcze nie wie o czym. Zaczęło się tak, że na brzegu jeziora znaleziono martwą licealistkę, a serial jest amerykański.
Przysiadłam przy tym stole, w założeniach na chwilę, i zaczęłam z nim rzeczony serial oglądać.
Dlaczego, jeżeli telewizji na ogół nie oglądałam, bo zawsze było mi na nią szkoda czasu?
Otóż spodobało mi się to, co widziałam na ekranie.
I to spodobało w takim czysto estetycznym wymiarze.
Był 1990 albo 1991 rok; nasza telewizja oferowała to, co oferowała, a tutaj na ekranie były piękne młode dziewczyny, przystojni młodzi chłopcy i...on - AGENT COOPER:)
(A nasz telewizor był czarno-biały:))
Tak zaczęła się moja przygoda z "Miasteczkiem Twin Peaks".
Przysiadłam niby na chwilę, a wstałam po tym, jak skończył się 1,5 godzinny pilot serialu. I wstałam zachwycona.
Tydzień później zwierzyłam się przyjaciołom, że taki serial widziałam, i że mi się spodobał. Im, jak się okazało, spodobał się również:)
I tak, jak pierwotnie po naszych spotkaniach kręgowych, że je tak nazwę, na ogół nie śpieszyło nam się do domów, tak teraz popadliśmy raptem w dziwny pośpiech, bo nurtowało nas - jak i wielu naszych rodaków - istotne wielce pytanie Kto zabił Laurę Palmer?
Oczywiście to oczywiste zdawałoby się pytanie, logiczne w przypadku serialu kryminalnego (za jaki pierwotnie uchodziło "Twin Peaks"), szybko ustąpiło miejsca swoistemu "bezpytaniu"; po prostu chłonęliśmy ten film i jego absurdalną, mroczna fabułę.
Ten serial to był autentyczny fenomen. Film, w którym absolutnie wszyscy bohaterowie byli postaciami pełnokrwistymi, świetnie napisanymi i świetnie zagranymi.
Od Dale`a Coopera - niezłego, swoją drogą nawiedzeńca, z jego dyktafonem (oj..technika wtedy w naszym zacofanym nieco kraju była na nieco innym niż teraz poziomie, i długo zastanawialiśmy się, do kogo on tak nawija jadąc samochodem, siedząc w swoim pokoju, i.t.d., w momentach, kiedy wyjmował małe czarne urządzonko, i zaczynał swoje obłędne: "Diane, jest 12 lutego....".
Stawialiśmy na telefon:) Dyktafony nie do końca były nam jeszcze znane ;)
Agent Cooper ze swoim doskonałym wychowaniem, grzecznością w stosunku do wszystkich, swoimi nieskazitelnymi garniturami i obłędnymi krawatami, ze swoja kurtką z wołowymi literami FBI na plecach, ze swoim upodobaniem do placka wiśniowego w końcu.
Piękna i spokojna Donna (Lara Flynn Boyle), James, obłędna sekretarka szeryfa Trumana, z głosem uduszonego słowika, Audrey, Leland Palmer, Bob, Doktor Jackoby (postać, przy której wyłam w głos, bo nie byłam w stanie opanować buzujących we mnie emocji), i cała ta galeria niezwykłych postaci, które kazały sobie uświadomić z pełną jasnością, że ten film jest po prostu PERWERSYJNY. I to do bólu. A jednocześnie, że jest to konwencja, którą albo się kupi, albo nie. Ja kupiłam.
Scena pogrzebu Laury Palmer, kiedy Leland - jej ojciec, rzuca się na trumnę, a ta trumna zaczyna zjeżdżać do grobu i wyjeżdżać na górę, zjeżdżać i wyjeżdżać.....to budziło zażenowanie w widzu (a co dopiero w uczestnikach ceremonii).
Taniec Audrey, czy absolutnie genialna scena, kiedy Audrey zjada wisienkę koktajlową i zawija ogonek na supeł.
Święty Jacku!!
Jestem kobietą, ale ciarki mnie przechodzą do dziś, kiedy to oglądam. Perwersja w najczystszym wydaniu. Ta dziewczyna po prostu stoi przy stole i je wisienkę, jest kompletnie ubrana, a ja patrząc na nią, czuję się, jakbym oglądała soft porno!
No i w "Twin Peaks" po raz kolejny Lynch dał nam cudowną próbkę swojego totalnie chorego poczucia humoru.
Pogrzeb Laury, Pieńkowa Dama, Dale Cooper jako całość, niedosłyszący szef Coopera (grał go zresztą sam Lynch), czy David Duchovny w roli agenta transseksualisty o imieniu Dennis/Denise.
Scena, kiedy Cooper z błyskiem w oku opowiada szeryfowi Trumanowi o swoim koledze - świetnym agencie i świetnym człowieku, cenionym specjaliście, który tutaj, do Twin Peaks przyjedzie i nam pomoże, otwierają się drzwi, i wchodzi niebotycznie wysoki Duchovny w butach na obcasach, pełnym makijażu, peruce z włosami do ramion i damskiej garsonce,a na zdumione pytanie Coopera wyjawia mu w zarysach kwestię zmiany płci, po czym podaje obecnym w gabinecie panom rękę do ucałowania.
To jest po prostu perełka:)))))
(No i jak on włosy odgarnia!!! A warto pamiętać, że Duchovny był wtedy uważany za jednego z najbardziej seksownych mężczyzn na świecie!)
Serial trwał w najlepsze, my z fascynacją chłonęliśmy atmosferę tego pozornie sennego niewinnego amerykańskiego miasteczka, które w rzeczywistości było siedliskiem wszelkiej perwersji i brudu, aż doszło do sytuacji, która na moment pozbawiła nas tchu.
Mianowicie na końcu siódmego odcinka Agent Cooper wchodzi do swojego pokoju i....zostaje ZASTRZELONY!!!
Tak kończy się odcinek!
Popadliśmy w lekką rozpacz, która trwała do piątku, kiedy to w naszych domach pojawiły się gazety z programem na następny tydzień, a w nich....kolejny odcinek "Miasteczka Twin Peaks"!
No, bez żartów!
Przecież zabili Coopera!!
(Swoją drogą, to byliśmy już na tyle zaawansowani w oglądaniu filmu i wdrożeni w jego klimat, że fakt, że wciąż nie wiemy, kto zabił Laurę Palmer, zupełnie nam nie przeszkadzał. Ale śmierć Coopera, jak by nie patrzeć centralnej postaci filmu, jednak nam nieco przeszkadzała.)
Zaczęliśmy się zastanawiać, czy w programie nie ma pomyłki.
Może nie zauważyli, że film się już skończył...?
Ale...z drugiej strony, zaczęła w nas kiełkować nadzieja...
No bo...jeżeli Lynch takie cuda w tym filmie wyprawiał, to może tego Coopera jednak nie zabili?
A że nie były to czasy internetu, na odpowiedź trzeba było poczekać cały tydzień!
Ależ myśmy wtedy wizje snuli....
...że kolejny odcinek zacznie się sceną, w której agent Cooper będzie siedział na łóżku i cerował (sic!) swoją nieskazitelnie białą koszulę; że Cooper zwyczajnie ZMARTWYCHWSTANIE (bo w zasadzie dlaczego nie? Przecież to Lynch jest), i tym podobne cuda:)
Po kolejnym spotkaniu Kręgu, lecieliśmy wszyscy do domów jak na skrzydłach, żeby sprawdzić, jak też zostanie rozwiązana kwestia uśmiercenia naszego ulubionego agenta.
Kiedy wpadłam do domu, film już trwał!
Co gorsza, mój ojciec nie wytrzymał nagromadzenia absurdów w nim występujących i oglądanie serialu zarzucił po czwartym bodajże odcinku; ergo: nie miałam kogo zapytać, jak to się stało, ze Cooper, jak gdyby nigdy nic, żyje sobie w najlepsze i wciąż wsuwa swój ulubiony placek z wiśniami!
A co gorsza, ja nie miałam w domu telefonu!
Wyprawa do automatu i dzwonienie do kogoś po dziesiątej wieczorem w ogóle nie wchodziło w grę (no cóż...ja musiałam być w domu przed 21.30, a potem już o żadnym wychodzeniu nie mogło być mowy), więc musiałam czekać na wyjaśnienie zagadki (via telefon oczywiście) aż do następnego dnia!
Pół nocy nie spałam!
O kurczę.....rozmarzyłam się;)
Czy dziś potrafiłabym zachwycić się tym serialem aż tak?
Nie mam pojęcia. Czas będzie chyba przypomnieć go sobie:)
Na marginesie...
Lynch jest oczywiście mrocznym psycholem.
No jest!
I co z tego?
Uwielbiam to, w jaki sposób rozprawia się w swoich filmach z lukrowanym i mocno kiczowatym obrazem Ameryki, pokazując wręcz przesadne nagromadzenie brudu i perwersji pod tą cukierkowa fasadą.
A w dodatku ten facet nie wypada z konwencji.
Kiedy już-już się wydaje, że nic bardziej porąbanego, niż to, co zobaczyliśmy do tej pory nie może nam zaproponować (patrz: "Dzikość serca" na przykład) on na koniec wali nam po oczach różową wróżką w promienistym obłoku i Nicolasem Cage śpiewającym "Love me tender".
Bajka...
Bajka...?
Tak, zdecydowanie bajka, ale...niekoniecznie dla grzecznych dziewczynek:)
W linku perwersja w czystym wydaniu, czyli Audrey Horn zjadająca wisienkę...
Ach...
A na fotce.....jedna z najsłynniejszych nieboszczek w historii telewizji:)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2011-02-02,13:05): hehe a teraz zabieram sie do czytania. :) Truskawa (2011-02-02,13:12): Scenę z wisienką będę pamietała jeszcze długo. :) I film zresztą też.. ech.. a może w takim razie coś jeszcze o Przystanku Alaska uda Ci się napisać? :)Aha! A dlaczego mężczyzna o twarzy chłopca był uznawany za najseksowniejszego faceta to ja nie mam pojęcia. Aż tak to mi się DD nigdy nie podobał. :) Koniec. Kropka. Nawet w Archwium X. Truskawa (2011-02-02,13:16): No i ta muzyka! Muzyka, ani słowa Gabrysiu.. ech. :) mamusiajakubaijasia (2011-02-02,13:42): Mnie też nigdy pan Duchovny nie rozmiękczał. Umiał nosić garnitur - to fakt. Ale wielu to umie. Ale wiesz...Orlando Bloom też jest uważany za symbol seksu. A rozumiesz dlaczego? Bo ja nie. mamusiajakubaijasia (2011-02-02,13:47): Muzyka, Iza....? Z muzyką jest problem poważny. A może nie tyle z samą muzyką, co ze mną i z pisaniem o muzyce. Po prostu za mały mam zasób słów, by to potrafić..................... Ale przyznam się, że muzykę z "Twin Peaks" miałam na kasecie jeszcze w czasie trwania serialu. I zajechałam tę taśmę dokumentnie. Uwielbiałam, i dalej uwielbiam tę muzykę. Badalamenti i jego malowanie dźwiękami jest tu równie ważny w budowaniu nastroju co Lynch i jego malowanie obrazami. Aktorzy, choć grają świetnie, są tu tylko dodatkiem ;) Truskawa (2011-02-02,14:21): Nie rozumiem dlaczego Orlando Bloom.. Może nawet nikt na świecie tego nie rozumie ale Orlando musi mieć pewnie pijara no to ma. :) Malowanie powiadasz.. i znów muszę się z Tobą zgodzić. :) I też zajechałam tę taśmę. :)) adamus (2011-02-03,00:13): Ostatnim serialem jaki oglądałem był "Przystanek Alaska", więc od tego czasu mineło kilkanaście lat!! Bo seriale nie są dla mnie ale "Miasteczko Twin Peaks" stanowiło jeden z kilku wyjątków.... zakręconych wyjątków:)) mamusiajakubaijasia (2011-02-03,07:01): Mireczku...mamy tych kilka cech wspólnych ;) Magda (2011-02-03,13:54): ech... mała byłam, ale też oglądałam. Z tego serialu pochodzi mój ulubiony dialog filmowy: "Kim jest ta kobieta z pieńkiem?" "Nazywamy ją Kobietą z Pieńkiem." Truskawa (2011-02-05,09:44): Gabrysiu czy mi się wydaje, czy widziałm już gdzieś u Ciebie kawałek tekstu na temat "Przystanku Alaska"? :D .. mamusiajakubaijasia (2011-02-05,09:56): Iza, to nie jest wykluczone:) W czasie trzech blisko lat pisania tego bloga mogłam coć na ten temat popełnić. Uwielbiam "Przystanek", i na pewno na jego temat napiszę obszerniej, ale... teraz walczę z materią w postaci dwóch długich dosyć ustaw, i chwilowo nie mam czasu (na nic). Ale będę miała. W końcu nie jestem prawniczką i nie zamierzam z tymi dwoma ustawami w ręce dokonać żywota. Będzie o "Przystnku Alaska"! Obiecuję :) tytus :) (2011-02-20,22:12): pewnie jestem jednym z nielicznych, którzy w życiu nie oglądnęli ani jednego odcinka
jest mi z tym naprawdę dobrze
|