Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
355 / 580


2011-01-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Rysiek... (czytano: 589 razy)

 

Do dzisiejszego wpisu sprowokował mnie w pewnym sensie wpis w blogu Reni dotyczący jej nowego kota, Ryśka.

Dawno, dawno temu (no, tak z osiemnaście lat to będzie) mieszkałam z koleżanką, która zdecydowała się na kota. Kot był cholernie wyniosłym burasem (nie mam nic przeciwko burasom - najbardziej podobają mi się właśnie one i ewentualnie koty czarne) o specyficznym sposobie bycia.
No, kotem był - istotą z gruntu niezależną i okazującą na każdym kroku swoją wyższość istotom tak przyziemnym i pozbawianym polotu jak ludzie:)

Jolka (moja koleżanka) nazwała go Richard Rochester, a ja, z właściwą sobie złośliwością, mówiłam do niego Rysieeeek; właśnie tak - przeciągając okrutnie to nieszczęsne e.

Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że z Ryśkiem nie znosiliśmy się serdecznie i w z wzajemnością.

Oczywiście byłabym w stanie mu wybaczyć to, że jest kotem (choć, dalibóg, za kotami nie przepadam), ale nie byłam w stanie tej kociej gnidzie wybaczyć jego sposobu traktowania mnie.
Otóż ja, jako człowiek - istota ułomna umysłowo (przynajmniej w przekonaniu Ryśka) nigdy nie posunęłam się do tego, żeby w jakikolwiek sposób bronić się przed jego obrzydliwą i agresywną wręcz niechęcią skierowaną ku mnie.
Nigdy gnojkowi nie skroiłam skóry, nigdy dziada porządnie nie opieprzyłam, nigdy nie powiedziałam mu, że jest kocim sku..elem - a uwierzcie, że był!
No bo jak nazwać takie kocie zachowania, jak to, że gdy Jolka wyjeżdżała na święta do mamy, i ten kretyn zostawał ze mną na tydzień sam w domu, ja dawałam mu jeść, sprzątałam mu kuwetę, a nawet (ze wstydem to piszę i w nadziei, że nikt mnie tym nigdy nie będzie szantażował) myziałam go za uchem kiedy do mnie przychodził, by tęsknotę za Jolą jakoś zniósł, a ten gagatek w podziękowaniu za moją troskę, kiedy szłam się kapać wywracał kuwetę i piasek z niej pracowicie roznosił po całym mieszkaniu (wyłożonym wykładziną dywanową, a jak?)?
Jak nazwać to, że ta kocia wywłoka w momencie kiedy czytałam książkę patrzyła na mnie tak długo aż ściągnęła mnie wzrokiem i wtedy spokojnie przysiadał w nogach mego materaca (spałam na materacu położonym na podłodze, bo tak lubiłam) i zaczynał sikać!!
Albo szedł, gnój jeden, do kuwety, robił tam kupę, jak Bóg przykazał, po czym przychodził na mój materac i wycierał sobie tyłek w kołdrę!!

Ależ ja go nie znosiłam!!

Wredny był i tyle!
(Przy czym ten wielce niechętny stosunek miał li i jedynie do mnie. Przypuszczam, że cholerny nie dość że koci, to jeszcze męski, szowinista był zwyczajnie zazdrosny o Jolkę! Kretyn!!)


Nietrudno się domyślić, że po tym, jak już przestałyśmy razem mieszkać, powiedziałam sobie: Nigdy więcej kotów!!!

I nawet tego dotrzymywałam... do czasu.
A konkretniej do czasu aż zamieszkaliśmy w Rudawie, i w zestawie z domem kupiliśmy trzy koty.
Nie wiem, jak miały na imiona, ale że trzeba było jakoś na nie wołać, więc nazwałam je następująco:

Kotwica - właściwie to nie ja ją tak nazwałam. Ja do niej po prostu mówiła "Kocica", a Jasiu nie dosłyszał i zaczął na nią wołać "Kotwica, Kotwica"; przyjęło się i tak już zostało:)

Ten czarny - okazał się być kotką, która miała nierówno pod sufitem - atakowała ludzi i psy. ZĘBAMI!!!

Wacek - z Wackiem było ciekawie, bo on do mnie najzwyczajniej w świecie lgnął, a sposób bycia miał, jak na kota, przyjemny. Więc nie przeganiałam go zanadto, ale że mój stosunek do kotów zasadniczo się nie zmienił, więc odezwałam się do niego kilka razy: "No co tam, ty...Wacku" I nie ukrywam wcale, że Wacek był bardzo oględną formą określenia czegoś, co Amerykanie określają wdzięcznym słówkiem "Dick". Wacek wziął się właśnie stąd:) Ale moje dzieci tego, na szczęście, nie wiedziały.

Kotwica przeczekała z nami zimę i na wiosnę poszła w swoją drogę. Ten czarny też na wiosnę poszedł, został Wacek, ale obyczaje miał nieobrzydliwe - egzystował sobie mianowicie w przedpokoju, cieszył się jak mu dałam jeść, do mieszkania nie wchodził, Tundze schodził z drogi, bardzo lubił się kłaść mi na nogach kiedy czytałam, a oprócz tego wspaniale łowił myszy. Zawsze wracał ze swoich kocich wypraw.
Któregoś razu nie wrócił, i w sumie do dziś nie mogę go przeboleć, bo był fajnym kotem.

Minął rok albo dwa i jakaś anonimowa, nieznana kocica okociła mi się w przyziemiu na szafie. Ponieważ mimo wszystko nie jestem nieludzka, więc mlecznej matki nie dość, że nie wypędziłam, ale jeszcze dawałam jej jeść i nosiłam mleko. Maluchy wychowała pięknie - były równie łowne jak ich matka, a na wsi ma to jednak znaczenie pierwszorzędne.
Niestety, maluchy poszły bądź umarły, a Kocica została z nami.
Ależ ona miała poprzewracane w głowie.
Lubiła pieszczoty, i owszem, ale tylko wtedy, kiedy to ona miała na nie ochotę. Kiedy nie miała, rzucała się z zębami! Wariatka. Ale...bardzo piękna, czarna wariatka:)
One też lubiła mieszkać w przedpokoju, i tu ciekawostka. Ona od razu "ustawiła" sobie Tungę. Mianowicie dwa razy ją ugryzła (a koty gryzą naprawdę wrednie, bo te zęby mają jak szpilki) i wtedy doszło między nimi do bardzo fajnego consensusu. Mianowicie Tunga Kocicy w przedpokoju nie tępiła, wręcz się do siebie łasiły, ale zdecydowanie i gwałtownie goniła ją z kuchni (do mnie do domu wchodzi się przez kuchnię). Ergo: Kocica do kuchni w ogóle nie wchodziła.
Łowna była pierońsko, do domu nie wchodziła, dzieci jej nie były w stanie zamęczyć pieszczotami, bo się jej bały (co mnie w sytuacji jej gryzienia i kretyńskich pomysłów w ogóle nie dziwi), nie domagała się pieszczot. Była w porządku.
Kolejnej wiosny miałam okazję oglądać w jaki sposób kotka kusi kocich kawalerów - robiła z nimi co chciała i było to dla mnie jako obserwatorki ogromnie zabawne. Jak się nietrudno domyślić wkrótce znów była kotna, i w odpowiednim czasie zaczęłam czekać na małe kocięta. Z radością, bo polubiłam tę czarną cholerę.
Niestety. Kocica miała tak ciężki poród, że go zwyczajnie nie przeżyła. Umarła mi na rękach, a ja, zapominając, że przecież nie lubię kotów, opłakałam ją rzetelnie.

A teraz?
Teraz znów chciałabym kota, ale....
Po pierwsze kotkę...
Po drugie wysterylizowaną...
Po trzecie łowną...
A po czwarte - z wrednym charakterem, żeby się nie dała zastraszyć Tundze - raczej taką, która by Tungę ustawiła sobie.




Czy lubię koty?
Dalej nie.
Ale je szanuję.
Są niezależne - ja też.
I czasem zastanawiam się czy tak potężna dawka niezależności jest w stanie zmieścić się pod jednym dachem; osobliwie, że układ mego domu się zmienił i teraz kot nie miałby raczej szans na mieszkanie w przedpokoju.





A tak w ogóle, to przypomniałam sobie, że Jolka tego mojego okrzyku "Rysieeeek" w końcu nie strzymała i przemianowała kotu imię na "Karol".






Na fotce Wacek - najpiękniejszy srebrny buras na świecie.
Z jego spojrzenia skierowanego (a nie był to przecież odosobniony przypadek) na mnie, podejrzewam, że mnie kochał:))

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


szlaku13 (2011-01-15,20:29): A "mnie się wydaje", że ten kiciuś, co to kretyna nie cierpiałaś, najwyraźniej w zaloty do Ciebie uderzał i zaczepiał Cię na materacu roznosząc feromony... ;))
mamusiajakubaijasia (2011-01-15,20:50): Błeee...z tym akurat Ryśkiem ni cholery bym nie chciała. Brrrr...
szlaku13 (2011-01-15,21:12): Cóż... "z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz"... ;)
Truskawa (2011-01-15,21:22): Uwielbiam koty i kocią niezależnośc. Tę niezależnośc prócz uwielbienia darzę ogromnym szacunkiem. A mojego kota kochalam za to, że ustawił sobie naszego psa dając mu po prostu po ryju. Muniek już do końca kocich dni czuł respekt, mimo ze warczał na wszystko co się rusza. :)
mamusiajakubaijasia (2011-01-15,21:35): Iza, właśnie za to lubiłam na swój sposób Kocicę - że ustawiła sobie Tungę. Tunga jest dużym psem, Kocica spokojnie przechodziła jej pod brzuchem, ale Tunga jej nawet nie tknęła - oczywiście w przedpokoju, bo w kuchni role się odwracały:)
mamusiajakubaijasia (2011-01-15,21:37): A na marginesie...Jolka była aktorką - musiała dbać o wygląd, więc ze swoim ukochanym Ryśkiem bawiła się w skórzanych rękawiczkach:)), bo drapał....jak kot:)
Truskawa (2011-01-15,22:06): Znaczy się: jak prawdziwy kot, to on ją wychował a nie ona jego :)))
Renia (2011-01-16,09:32): A podobno wszystkie Ryśki to fajne chłopaki;)
Rufi (2011-01-17,09:00): ...a myślałam że o Dżemie będzie :-). No to zaraz przeczytam :-)
Rufi (2011-01-17,09:57): Zdecydowanie kochał :-) Ach to spojrzenie :-)....
Rufi (2011-01-17,09:58): Kotów nienawidzę. Kiedyś zajmowałam się kotem sasiadów jak gdzieś wyjechali: wypuszczałam ją na dwór i dawałam jeść. Kiedyś zaczęła się do mnie tulić to ją pogłaskałam i za to zostałąm użarta. Co za menda!!!
mamusiajakubaijasia (2011-01-17,10:34): Elu, o jakże Cię rozumiem:))
jacdzi (2011-01-18,10:44): Cale dziecinstwo towarzyszyly mi koty, moj Tata kochal kociaki (ale to zabrzmialo!). Ja ich nienawidzilem. \Dzis kocham prawie wszystkie zwierzatka domowe a widzac krzywde kota natychmiast reaguje i podobnie jak Panie w "specyficznych beretach" staram sie zima dokarmiac kociaki/.
amd (2011-01-19,14:30): ?! Ale że co, że w kuchni Tunga przechodziła pod brzuchem Kocicy ?! No - JAK ona to robiła, się pytam ?!
mamusiajakubaijasia (2011-01-19,14:38): Artur...dokładniej rzecz biorąc, to Tunga wchodziła Kocicy pod głowę i tak się czochrała grzywą o jej podbródek. Bardzo to lubiła. Kocica mniej, bo jej sztuczna szczęka wylatywała:)







 Ostatnio zalogowani
robert85
00:03
romangla
23:51
Fredo
23:47
Robertkow
23:38
rolkarz
23:02
GRZEŚ9
22:52
inka
22:12
Świstak
22:12
arco75
22:11
ronan51
22:05
uro69
21:44
Admin
21:41
Wojciech
21:37
modzel11
21:31
mario1977
21:29
romelos
21:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |