2010-12-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| to (czytano: 582 razy)
Długo odwlekałem decyzję o tym, czy podzielić się na łamach tego biegowego bloga, pewnym niezwykłym i nagłym wydarzeniem, które niedawno nastąpiło w moim życiu. Odsuwanie w czasie opisania tego faktu ma związek z tym, że z reguły podchodzę bardzo sceptycznie do wszelkich tego typu rewelacji i chyba raczej dość twardo stąpam po ziemi, nie wierząc we wszystko, w co tylko da się nie wierzyć. Dlatego, gdy TO się stało, poczułem się dziwnie – pełna konsternacja, zbicie z tropu i tak dalej – generalnie potwornie nieswojo. Nagle, tak bez ostrzeżenia, spora część mojego nieskomplikowanego światopoglądu legła w gruzach. Wydaje mi się, że w tym miejscu zacznie się mnie podejrzewać o spotkanie z duchem albo kosmitami. Muszę się przyznać, że chodzi o coś jeszcze gorszego, choć to ewidentnie dobry trop myślowy – podobny kaliber niewiarygodności. Co w takim razie? Aby dokładnie oddać stan rzeczy, musimy się cofnąć o jakieś dwa tygodnie w czasie i przenieść do Torunia, gdzie z całych sił staram się odegnać lenistwo, które mnie ostatnio ogarnia, by ukończyć w należyty i gustowny sposób, powierzone mi zadanie. Jest wczesny wieczór. Pokonując drogę, która oddzielała mnie od miejsca tymczasowego zamieszkania z miejscem tymczasowej pracy, chodzę bocznymi uliczkami toruńskiego centrum, gapiąc się bezmyślnie w okna wystaw sklepowych, biur i knajp. Codziennie i to cztery razy; po dwa rano i tak samo wieczorem. Żeby uatrakcyjniać sobie te wędrówki, często zmieniam trasę. No i któregoś tam razu, mijając te wszystkie świecące i kolorowe, nawołujące do wydawania pieniędzy, witryny, stało się coś dziwnego. Idę sobie jak zwykle, chyba nawet lekko zamyślony i nagle, trafiony jakimś dziwnym impulsem stanąłem w miejscu jak wryty. Dosłownie nogi mi się same zatrzymały, a potem, również wbrew mojej woli, postąpiły kilka małych kroczków w tył. W taki sposób znalazłem się przed dużą szybą okienną, jakich mijałem codziennie bardzo wiele. Nic nadzwyczajnego. Już miałem ruszyć dalej, gdy mój wzrok trafił na coś, co spowodowało, że dosłownie nogi się pode mną ugięły. Żołądek podszedł mi do gardła a serce przyspieszyło tak nagle, że aż, mimo sporego chłodu, dłonie się spociły. No i stałem tak przed tym oknem, w takiej dziwnej niemocy i starałem się poukładać myśli, które hulały bez większego składu i ładu po tej mojej głowie. Próbowałem zdiagnozować sytuację. I wreszcie do mnie dotarło. To się stało. TO! Uświadomiłem sobie, że właśnie patrzę na swój ideał. Na Nią! Na najwspanialszą, najcudowniejszą kobietę jaką kiedykolwiek widziałem. Ba! Nawet po tysiąckroć lepszą niż ta, którą kreowałem w moich najbardziej zuchwałych myślach. Patrzyłem na kogoś, kto przynajmniej wizualnie, był „skrojony” idealnie pod moje gusta i wyobrażenia. Rzecz niesłychana. Nie sądziłem, że to możliwe. Że coś takiego się naprawdę zdarza. Przecież to się tak tylko mówi. Nie ma czegoś takiego jak ideał. Zawsze coś się nie zgadza, ale przymykamy na to oko, ignorujemy bądź tolerujemy te drobne różnice. Ale tu nie było o tym mowy. Pełen ideał, full ideał, ideał idealny. I uwaga, wiem jak banalnie to zabrzmi, ale zakochałem się od pierwszego wejrzenia! Ja! Ja się zakochałem! Nie będę szukał innego, bardziej wymyślnego i wyrafinowanego sformułowania. Fakt jest faktem. Ogarnęło mnie uczucie o takiej intensywności i sile, że wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie podejrzewałem siebie, takiego zawsze zrzędzącego, racjonalizującego o zdolność do takich doznań. Nawet nie wiem, jak długo tam sterczałem, wracając do rzeczywistości. Ciągle miałem w zasięgu wzroku tę niesamowitą kobietę. Była zajęta jakimiś istotnymi sprawami. Taka skupiona, wzrok utkwiony w jednym miejscu, głęboko zamyślona. Na doskonale symetrycznej, delikatnie bladej i szczupłej twarzy panował spokój. Z brązowych ślicznych oczu, nie podkreślonych nawet najmniejszą ilością makijażu, biła pewność siebie i mądrość. Podziwiałem jej smukłą sylwetkę, idealnie zarysowane, choć drobne, kształty. Biodra, piersi i ramiona, na które spływały kasztanowe, lśniące w świetle, gładkie włosy. Dopasowany i elegancki strój podkreślał tylko te cudowne wyrzeźbione linie ciała. W końcu oderwałem od niej wzrok (z niewyobrażalnym wręcz trudem). Z początku w ogóle nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie miałem odwagi tak po prostu wejść i porozmawiać. Nie chciałem też zostać przyłapany na tak intensywnym gapieniu się. Zapamiętałem uliczkę i odszedłem. Musiałem pozbierać myśli. Ułożyć dobry plan działania, żeby nie zmarnować tej wielkiej, niepowtarzalnej być może szansy. Zaczęło mnie intensywnie nurtować: jak ją poznać, jak zrobić dobre wrażenie? Po pracy przeszedłem się oczywiście obok tego miejsca, ale było już pusto i pogaszone. Następnego dnia, po zupełnie nieprzespanej nocy, znów tam zajrzałem. Była. Ulżyła mi świadomość tego, że to prawdopodobnie jej miejsce pracy i przychodzi tu regularnie, więc na pewno ją jeszcze spotkam. Ciągle nie miałem planu, ani tym bardziej odwagi, na taką bezceremonialną próbę zawarcia znajomości. Nie ułatwiał mi zadania fakt, że miejsce, w którym pracowała, okazało się być dość wytwornym sklepem z damskimi ubraniami. No bo niby po cholerę mi tam włazić samemu, skoro nie ma tam dla mnie nic do kupienia. Z kolei przyjście z inną kobietą, jako przykrywką, też nie miało, z oczywistych względów, większego sensu. Przez kolejne dwa dni podglądałem ją zza szyby. Próbowałem odgadnąć jak ma na imię. Miałem nadzieję, że nazywa się jakoś nietypowo, obcobrzmiąco, ale broń boże nie po staropolsku. To zepsułoby ten idealny obraz – półsen w którym aktualnie tkwiłem. Ostatecznie uknułem, jak mi się wydawało, sensowny plan. Poszedłem do fryzjera, ogoliłem się starannie i wypachniłem. Zebrałem się na odwagę i poszedłem zaślepiony nieodwzajemnioną (bo niby jak) miłością, zdobyć względy tej mojej wybranki. Gdy wchodziłem do środka sklepu serce wyrywało mi się dosłownie z piersi, gardło miałem ściśnięte tak, że z trudem przełykałem ślinę a nogi tak wiotkie, jak po górskim ultramaratonie kolarskim w Szwajcarii. Ogarniała mnie pełna panika - zupełnie jak nieopierzonego nastolatka, a nie dorosłego i rozsądnego człowieka. Roztrzęsiony wszedłem do środka. Podszedłem do niej. Zacząłem rozmowę, ale po chwili wszystko poczęło iść nie tak jak trzeba. Wybrałem chyba zły moment, była zajęta, trochę nieobecna myślami. Nie chciała na mnie zwrócić uwagi, omijała wzrokiem. Nie odpowiadała. Sytuacja zaczęła mi się wymykać spod kontroli a rzeczy dziać niesłychanie szybko. Ogarnęła mnie złość i żal, desperacja i zaślepienie. Następnie z małej, subtelnej sytuacji zrobiła się jakaś ogromna zadyma, a ja, jak się okazało, tkwiłem w samym jej środku. Pojawili się ludzie, kierownik sklepu a nawet ochrona. Zauważyłem, że klęczę i kurczowo ściskam jej nogi. Ktoś krzyczy, ktoś się śmieje, a jeszcze ktoś inny ciągnie mnie za kaptur. Nie rozumiem co się stało, ale pamiętam, że gdy mnie wyprowadzali dwaj rośli przedstawiciele agencji ochroniarskiej, jeden z nich powiedział: zobacz, kurwa, jak ludzie mają nasrane we łbach, rozumiem, żeby kraść ciuchy ale żeby tak manekina.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga dziesiatka (2010-12-07,21:20): Nie ma tego złego... Przynajmniej zostałeś ogolony, bo co Ci ten fryzjer ostrzygł to nie mam pojęcia. A molestowanie jest ścigane z oskarżenia prywatnego więc nic Ci nie grozi-niby jak manekin ma złożyć zeznania???:-)
|