Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
92 / 217


2010-11-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
głupio ale zabawnie (czytano: 419 razy)



Niecałe dwa lata temu, czyli w okresie kiedy byłem bardzo, ale to bardzo początkującym biegaczem, miałem nieodparte wrażenie, że strasznie szybko … będę szybko biegać. Jak bardzo się myliłem pokazał mój pierwszy start, w którym osiągnąłem powalającą średnią w okolicach 5:10/km na dystansie niewiele przekraczającym 12km. A potem, mimo zajadłych i względnie intensywnych treningów (pamiętam jak interwały w tempie 4:50/km wyciskały mi łzy z oczu) jeszcze dobitniej tę pomyłkę pokazał maraton w Krakowie. Jak już kiedyś wspominałem, lanie w postaci 4:17 w tamtych zawodach na długo mi jeszcze pozostanie w pamięci. W owym okresie najbardziej zależało mi na życiówkach. Jakichkolwiek. Byle poprawiać cyferki. Nie powiem – stan ten trwał bardzo długo. Ale ponieważ podnoszenie poziomu biegowego okazało się nawet trudniejsze niż bardzo trudne i było to ciosem, którego się nie spodziewałem, toteż po kolejnym laniu w Krakowie i chwilę później w Katowicach zmieniły mi się priorytety. Pomyślałem, że skoro nie da się szybciej, to może da się dalej i więcej. Choć przez cały czas, gdzieś tam w głębi duszy wiedziałem, że na bank się da szybciej, tyle że docieranie do tego jest procesem bardzo wolnym, a ja aż taki super cierpliwy to wcale nie jestem. Co ja gadam, przecież w ogóle nie należę do osób grzeszących choćby krztyną cierpliwości. Po kolejnej sromotnej porażce w Grodzisku zdecydowałem się biegać maratony – nie za szybko, ale też nie za wolno - tak akuratnie, żeby na mecie mieć siły i humor do wypicia kilku piwek. Wybierałem sobie ciekawe starty i niezbyt tłumne. I to też mi się akurat przestawiło, bo w pierwszym roku biegania marzyłem, żeby startować tylko w towarzystwie 30tyś. ludzi np. w Berlinie, Londynie. A teraz cieszę się jak na starcie jest garstka zawodników, choć może bardziej prawdziwe będzie sformułowanie – jak jest niezbyt tłoczno. Do tych maratonów nagle dołożyło mi się chcenie bycia ULTRA (ultra w tym zdaniu należy wypowiedzieć w stylu konferansjera gali bokserskiej, podkreślając wagę tego typu wyścigów przez odpowiednie przeciąganie u i a). W każdym bądź razie, zacząłem biegać, no co tu dużo mówić, wolno. Wyglądało to mniej więcej tak, że raz w miesiącu trzaskałem maraton przekładany ultra, etapówką i żeby było wesoło to jeszcze czymś na dokładkę. Wszyscy koledzy mi mówili, że to debilny pomysł, ale ja miałem z tego podejścia do sprawy długo radochę i myślałem, że to odpowiedni kierunek mojej „kariery” biegowej. Aż do kolejnego lania, tym razem we Wro. Okazało się, że sam kilometraż i częste starty mi do zwojowania „świata” nie wystarczą. Napatoczyła się też kontuzja. Mój misternie utkany plan, zostania ultrasem z prawdziwego zdarzenia w Kaliszu padł. A gdy tylko zacząłem wymuszone przez kontuzje krótkie, szybkie treningi, co zresztą jakoś dziwnie zaczęło przynosić niespodziewanie dobre efekty w postaci lawinowego (hehe wyolbrzymione, ale fajnie brzmi)wzrostu prędkości, przypomniałem sobie o życiówkach. Że są takie fajne i w ogóle. Tyle, że nagle okazało się, gdy mi oczywiście akurat naprawdę dobrze zaczęło iść, że nie ma gdzie ich bić. To znaczy jest gdzie, ale trzeba jeździć. I tak zamiast na setkę do Kalisza pojechałem na dychę do Jawora. Tam się okazało, że biegam dużo szybciej (podkreślę – jak na mnie!) niż przypuszczałem. Ba, mój szok z powodu tego, że nadążam za tymi, co to nigdy za nimi nie nadążałem był tak ogromny, że mi się znowu przestawiło. Spodobało mi się to zasuwanie za rywalami. Tak po prostu. I nagle stało mi się tak, że przestała mnie rajcować i życiówka i ultra i ilość maratonów. Nie należy tego źle zinterpretować – ja bardzo, bardzo a nawet bardzo chętnie zapiszę sobie każdą, nawet dość skromną (byle poniżej 3,5h)życiówkę w maratonie i oczywiście zawsze cieszę się z posiadania nowych cyferek przy danych dystansach w mojej „kartotece” ale nie jest to najważniejsze na dzień dzisiejszy. Tak samo jak przebiegnięcie jednorazowo 100km. Ja mam plan, i nawet mógłbym go nazwać długoterminowym, do których pleców będę się zbliżał podczas kolejnych biegów. A mam tu, na wrocławskim rynku biegowym, całą rzesze zawodników, których podziwiam i szanuje i którym z nieopisaną wręcz przyjemnością posiedzę najpierw przez pół, potem przez ¾ a potem może i przez cały dystans na tyłku. Wyniki przy takim bieganiu swoją drogą też powinny przyjść. No i to wszystko do czasu, aż mi znów nie pstryknie i nie stwierdzę, że chce być ultrasem lub przebiec 15 maratonów w roku, co wydaje się dość możliwe, zwłaszcza gdyby te plecy zaczęły się znów oddalać.
No a mówią, że kobieta zmienną jest…
Sprowokowanym został do powyższych przemyśleń przez niedawny dialog transblogowy.


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


KARMEL (2010-11-11,00:07): Też miałem wysoki poziom oczekiwań przed debiutowym startem. Ale żadne tam rozczarowanie nie wystąpiło, wszystko w śmiech obróciło sie ( ja płotka chciałem rekinów pokonać hehe...). Na kasę też paliłem się też, ale...Ściganka o kasę to wcale nie taki miód - presja niesamowita.
dziesiatka (2010-11-11,09:11): W gratisie podsuwam pomysł na następną zajawkę. Jak Ci się znudzi gonienie to przestaw się na uciekanie:-)







 Ostatnio zalogowani
lordedward
23:59
passta
23:43
Raffaello conti
22:47
gruszken
22:39
LukaszL79
22:20
Endil
22:05
ula_s
21:45
młodyorzech
21:44
kos 88
21:43
Januszz
21:18
Wojciech
21:13
Isle del Force
21:09
zulek
21:02
Fred53
20:56
bobparis
20:55
mieszek12a
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |