2010-10-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| poniżej 40 min v2 (czytano: 406 razy)
No dobra, udało się. Pierwszy, porządny jesienny sukces. Z trzech zakładanych. Udało się i to nawet ze sporym zapasem. Nareszcie, narrrrreszcieeee, naressssszzzzcie zszedłem poniżej 40 minut na dyszce. No to może i nie jestem taką ślamazarą. Trzeba tu przyznać, że cała zasługa do mojego poważenia się na łamanie tej bariery przypada pewnym trzem kolegom klubowym – cholernej loży szyderców, która mnie wręcz zmuszała do szybkiego biegania. Najpierw mnie wkurzali, ale jak się okazuje, w ten sposób mnie zmotywowali. Również porady trenerskie kolegi o wdzięcznym nicku: boby okazały się nader skuteczne i wraz z moim ostatnio modyfikowanym treningiem dały ogromny skok jakościowy.
Do tej pory na 10km miałem życiówkę w postaci 42:12 min. Z jesieni zeszłego roku. Długo nie miałem gdzie spróbować tego czasu pobić, a jak miałem to albo pogoda była niefajna (Żmigród) albo mi się nie chciało albo nie było z czego (Bartków) albo brakło 300m na dystansie (dla Maćka). Ostatecznie jednak sobie przeliczyłem z tych 9,7km i wiedziałem, że dysponuję czasem na poziomie 41:45. Ale jak tu się dobrać do 40 min? Choć bardzo optymistycznego nastawienia nabrałem po Żórawinie - dwa tygodnie wcześniej utrzymałem tam blisko 4:00/km w biegu na 9 km. Nie zarżnąłem się, a to oznaczało, że trochę zapasu było. Boby powiedział, żeby kręcić szybkie 400m na treningach. Ja od siebie dodałem podbiegi i 5x3’ w systemie Billat. No i wczoraj na pierwszym kilometrze Garmin wypiszczał mi 3:43! Myślę sobie – za mocno, zdechnę po piątce. Miałem znacznie zwolnić, ale trasa wiodła lekko w dół. Swoją drogą - taka fajna trasa w tym Jaworze. Cztery pętle po 2,5km; 1/3 trasy to zbieg, 1/3 po płaskim i 1/3 podbieg. Ale te nierówności delikatne, dające jakąś rozrywkę. Taką w stylu: tu mi się będzie chciało wymiotować ale potem kilkaset metrów odpoczynku. No i biegnę ten drugi km i wychodzi 3:57, trzeci z podbiegiem 4:00. Piątka w czasie 19:36 – życiówka! Myślę, że może warto iść na zajechanie. Robi się wprawdzie ciężej, ale jeśli teraz nie spróbować to ta jesień zostanie bez wyników (poprawiona życiówka w półmaratonie była ale o zaledwie 45s. a zakładałem, że zejdę w 2010 poniżej 1:30 h – ostatecznie zabrakło 1:50 min.). Ósemka wyszła na 31:47 (życiówka) – moje oczy też zaczęły wychodzić …ale z orbit. Kończąc trzecią pętle mam blisko 40s zapasu do wyniku na złamanie 40 minut. Wiem, że po 4:15 utrzymam spokojnie. Nieświadomie w osiągnięciu rezultatu pomaga mi kolega adamussob, który mi „prowadzi” równiutkim tempem prawie całą trzecią pętle. Na początku czwartej podbieg. Tu już ledwo zipię i mam wrażenie, że zaraz puszczą mi zwieracze – kurcze to by była życiówka, z obsranymi majtami. Przysiadam na koleżance (zajęła jak się później okazało 3m. Open) na pół rundy: 4:08, mijam ją 4:02 i został ostatni kilometr. Gile mi już ciekną ciurkiem z nosa i nie mam siły ich już wycierać. W słuchawkach muzyka się wydziera brzmieniem grup rockowych: dawaj ziomek ostatnie kilkaset metróóóóów… albo coś w tym stylu. Finisz pod górkę, zerkam na czasomierz 39:10!!! Na mecie jestem tylko kilka sekund za wytrawnymi rywalami, których do tej pory plecy widziałem, ale z odległości co najmniej półkilometrowej. Patrzę na Garmina – czas netto 39:09, no ale ten dystans 9,85 km. Brak 150m. @#%^^^&$$!!! Fakt leciałem za resztą i kilka krawężników się pościnało. Zresztą same do tego zachęcały. A wiadomo biegacz jak prąd – po najmniejszej linii oporu. Trochę szkoda. Przeliczam ze średniego tempa na pełne 10km i mam 39:46. Utrzymał bym te 150m w średnim tempie na bank. Obojętnie i tak 40min padło. A nawet nie wierzyłem, że mogę to zrobić. Na rozgrzewce boby zapytał, bo wiedział, że formę od miesiąca, jak tylko kolano się uspokoiło, szlifowałem. No więc zapytał: to co łamiesz czterdziechę. Ja mu na to: eee no aż tak to chyba nie. Życiówka na pewno, ale poniżej 4:00/km na całym dystansie nie dam jeszcze rady. Nie dawał za wygraną: widziałem twoje przebieżki, kolego i wyglądały dobrze. No i było dobrze. Kurcze, naprawdę strasznie się cieszę. Gdyby jeszcze ten maraton podrasować choćby do 3:20. Póki co, spodobała mi się jednak prędkość. Zajmę się najpierw połówką, bo czuje te 1:30 w zasięgu ręki – a raczej w zasięgu moich Mizuno.
Wieczorem natomiast intensywnie świętowałem. Imieniny no i oczywiście wynik. pod koniec dopadły mnie jakieś straszne potwory w postaci sentymentalizmu i melancholii i na dodatek pijackiej prawdomówności. Zacząłem strasznie przynudzać, pewnie niektórzy nieszczęśliwie mieli okazję, choć na szczęście krótką, się o tym przekonać. No ale dziś już jest spoko – jak to mówią. Było kacowe bieganie z rachunkiem sumienia. Za karę zaliczyłem nawet podbiegi. No i czas ciągnąć temat szybkiego biegania, bo niebawem Perła na Śląsku. A ja uwielbiam tę imprezę i trasę dookoła jeziora Paprocańskiego. Coś by się tam pobiegło.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga dziesiatka (2010-10-25,16:41): Ja mniałem okazję:-))))) I co to za cenzura i znikające wpisy-nie o take Polske walczyłem nie chodząc w soboty do szkoły:-) I oczywiście gratulacje-taki wynik to wspaniałe zwieńczenie sezonu! raFAUL! (2010-10-25,16:45): Współczuje okazji. A jak Ci opowiem co jeszcze robiłem to wymiękniesz. Trzeba było mi od razu powiedzieć - jak tylko zauważyliście - że mi odwala. Samemu dłużej się do tego dociera hehehe KARMEL (2010-10-25,18:50): A jednak sprawdziło się. Jako jasnowidz "za dychę" kiedyś tam powiedziałem,że złamiesz 40 min na 10 km. Poza tym też dużo życiówek przed Tobą Rafał.Druga powtórka z rozrywki: jedna antyżyciówka jest po to, by uzyskać 10 życiówek na róznych dystansach. raFAUL! (2010-10-26,00:14): jak to mówią: dajbosze! deKa (2010-10-26,08:14): Gratulacje Rafał!!!!! Jak dla mnie kosmiczny wynik!!! Rewelacja! Też mi się marzy taki... Fix-u (2010-10-26,23:03): ogień z dupy!!! amd (2010-11-02,11:08): Trzeba było nie ścinać ;-> W końcu to, że ktoś coś robi nie oznacza że Ty też musisz. ;->
|