2010-09-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zamość akt II (czytano: 337 razy)
Tej nocy nie spałem zbyt dobrze, co martwiło, gdy myślałem o jakości regeneracji swojego organizmu przed dzisiejszym etapem. Najpierw długo nie mogłem zasnąć, a gdy to się w końcu udało co jakiś czas budziły mnie … przeróżne rzeczy. Rano okazało się, że kolano nie jest specjalnie zachwycone dniem wczorajszym ani tym bardziej pomysłem na spędzenie dnia dzisiejszego. Zresztą nie ukrywam, że byłem lekko przerażony wizją biegania drugi dzień z rzędu na bardzo wysokich obrotach (tu bardziej pasuje – tętnie). Wprawdzie te 20 km to już rzetelnie krótszy dystans, no ale trzeba go pobiec szybko lub chociaż w miarę szybko. Generalnie można by w takiej sytuacji odpuścić sobie ściganie i starać się po prostu dobiec do mety w komfortowym stanie zdrowia. No ale takie zawody bez rywalizacji to już nie to samo. A zawsze znajdzie się ktoś fajny do ścigania i zawsze ktoś goni.
Po porannych opadach deszczu temperatura zaczęła rosnąć, powodując parną atmosferę na starcie. Efektem tego był fakt, że jeszcze przed biegiem wszyscy byliśmy już mokrzy. Rozgrzewka potwierdziła, że nogi ważą zdecydowanie więcej niż wczoraj. Powiedziałbym, że była nawet bolesna. Tuż po starcie załapałem się do kilku - kilkunastoosobowej grupy, która biegła w okolicach 4:50/km. Dość wolno, ale dzięki temu mogłem ocenić jak się naprawdę czuję. Po pierwszych kilometrach z grupy urwał się jakiś chłopak a zaraz za nim starszy zawodnik. Zdecydowałem się zaryzykować i ruszyłem za nimi. Najpierw dobiegłem do tego starszego i gdy oceniłem, że mogę jeszcze przyspieszyć, zaraz pociągnąłem dalej za tym pierwszym. W tym czasie stawka znów zaczęła się bardzo rozciągać i potem każdy trzymał względnie swoje, bo różnice między poszczególnymi biegaczami prawie się nie zmieniały. Tego gościa, co pierwszy skoczył doszedłem dopiero po jakichś 10km, które pokonałem w średnim tempie około 4:45/km. Okazało się, że to Chorwat, który jest bezpośrednio za mną w klasyfikacji wiekowej i mam nad nim przewagę wypracowaną na wczorajszym etapie na poziomie 3 – 4 minut. Troszkę pogadaliśmy biegnąc do 15 km razem. Tam na punkcie odżywiania kolega z Bałkanów prawie się zatrzymał, żeby się porządnie napić. Zupełnie nie wiem po co, bo do mety pozostawało tylko 5 km, noga zaczynała porządnie kręcić no i było względnie chłodno. Ja w takim razie przyspieszyłem i szybko mu się urwałem. Ostatnie 5 km pokonałem w średniej 4:30/km mijając kilku rywali. Najwięcej na ostatnim odcinku, który solidnie acz krótko wznosił się do góry. Na takim około 400 m podbiegu prześcignąłem z łatwością aż czterech biegaczy, którzy chyba tylko przez psychiczną blokadę przed górkami wręcz przeszli na tempo ślimacze. Powinni zobaczyć ostatnie dwa podbiegi na trasie półmaratonu w Żywcu.
I tak - miało być 1:35 wyszło 1:34. Po dwóch etapach średnia z 55 km nieznacznie poniżej 5:00/km – czyli dokładnie według planu. Kolano znów boli. Jutro pagórkowate 30 km. Oby dalej było zimno i niech pada deszcz.
Zacząłem docierać się ze współlokatorami. Jurek – mój kolega klubowy – jest raczej cichy i spokojny. Namiętnie zwiedza Zamość, mimo iż był tu już trzy razy. Uwielbia klimat tego miasta i pasjami je fotografuje. Zenek – bardzo sympatyczny i wesoły facet. Często rozładowuje napięcie lub przerywa ciszę panującą w pokoju sypiąc jak z rękawa żartami i śmiesznymi powiedzeniami. Z powodu trapiących go kontuzji ma przy sobie cały arsenał urządzeń do masażu i innych autoterapii. Raz pożyczyłem od niego ciśnieniomierz i wyszło mi 113/64 – jakoś strasznie nisko. Józek – chyba nie bardziej doświadczony w bieganiu niż ja, choć w Zamościu po raz drugi. Bardzo otwarty, szczery i rozmowny człowiek. Ma w zanadrzu wiele niesamowitych opowieści.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |