2010-09-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zamość preludium (czytano: 916 razy)
Pięć kolejnych wpisów będzie dotyczyło mojego udziału w 100 km biegu etapowym w Zamościu. Jest to prawie dokładna relacja przepisana z moich notatek, które czyniłem „na gorąco”. Dlatego poza pierwszą i drugą częścią, które napisałem pierwszego dnia i które wrzucam już dziś, reszta pojawi się w niewielkich odstępach czasowych, podobnie jak były spisywane.
Jeszcze rok temu wydawało mi się to rzeczą zupełnie niewyobrażalną, aby na dwa tygodnie przed najbardziej prestiżowym i oczekiwanym dla mnie w całym kalendarzu biegowym maratonem, przebiec wyścig etapowy na dystansie 100km.
W zeszłym roku o tej porze stukałem się w czoło, wymownie dając do zrozumienia koleżance klubowej, która zdecydowała się właśnie na ww. układ startów, co sądzę o jej wzięciu udziału w imprezie o charakterze ekstremalnym tuż przed naszym „domowym” maratonem. Poza tym, jako początkującemu biegaczowi wydawało mi się, że praktycznie niemożliwym jest przebiegnięcie na granicy swoich możliwości czterech etapów wyścigu dających w sumie 100 km, rozgrywanych dzień po dniu. Etapów, z których najkrótszy ma 15 km a dwa są przynajmniej trzydziestokilometrowe. Myślałem sobie, że to impreza tylko i wyłącznie dla „ultrasów” i takich tam.
No i właśnie piszę te słowa wylegując się w łóżku w ośrodku sportowym OSiR Zamość, odpoczywając po pierwszym – 35 km – odcinku Czteroetapowego Biegu Pokoju Pamięci Dzieci Zamojszczyzny. Oczywiście za kilkanaście dni będę również próbował bić życiówkę podczas Maratonu Wrocławskiego. Czyż to nie prawdziwa i rzetelna ironia losu?
Ten rok jest dla mnie naprawdę dziwny. Zmieniłem zupełnie swój stosunek do biegania. Przede wszystkim zupełnie inaczej traktuję dystans maratoński - zwłaszcza po przebiegnięciu ultra. Te 42 km nie kojarzą już mi się z niewyobrażalnym trudem, bólem i granicami moich możliwości w sensie fizycznym ale też psychicznym. No jasne, że wszystko zależy od tempa. Ale i tym nauczyłem się rozsądnie zarządzać. I właśnie teraz popełniam rzecz, którą krytykowałem w zeszłym roku, a wspomniana koleżanka kibicuje mi, śledząc na bieżąco wyniki w Internecie.
Ponieważ pomiędzy etapami jest dużo wolnego czasu, który wypadałoby poświęcić na odpoczynek (choć z tego co widzę nie wszyscy zawodnicy są tego samego zdania) – nabyłem zeszyt i długopis – i postaram się (tak całkiem z nudów) opisać co się tu dzieje.
Tak więc…pomijając samą podróż, która z różnych względów (wszyscy je dobrze znamy i rozumiemy) trwała 11 godzin to na miejscu mam do czynienia z typowym wyjazdem, który do złudzenia przypomina mi moje koszykarskie obozy treningowe, w jakich uczestniczyłem w latach 90. Jesteśmy zakwaterowani w ośrodku, którego czasy świetności przypadają tak na oko na późne lata 70. Stylowo to takie prawdziwe PRL. Pokoje jak na moje gusta są zbyt ciasne i praktycznie nie przystosowane do „przechowywania” czterech biegaczy. Nasz ma 12 może 13 m2. Wystarczy, że wyobrazicie sobie co się dzieje w takim pokoju, gdy po etapie czterech facetów ściąga przepocone ciuchy i BUTY a potem czeka parując na swoją kolei pod prysznic (który akurat, dzięki bogom, jest w pokoju). Warto dodać też, że za cholerę nie ma gdzie wieszać ciuchów, niezależnie czy są wyprane czy nie (!). Ja dzięki radom uczestników zeszłych edycji (Dana stokrotne dzięki za świetne porady) wieszam swoje przypięte agrafkami do firanki. Natomiast wszystkie rzeczy trzymam w dość nietypowej szafie – mianowicie w swoim łóżku.
Moi współlokatorzy to zawodnicy, ujmijmy to tak: wyższych kategorii wiekowych. Co zresztą cechuje dużą większość wszystkich startujących w tej imprezie. Kto by pomyślał, że M30 ma tu praktycznie najmniejszą liczbę przedstawicieli (14). Chociaż przyznam, iż myślę, że to właśnie trzydziestolatek sięgnie po zwycięstwo w całych zawodach. Najbardziej oblegana kategoria to M50 (!), choć czterdziesto i sześćdziesięciolatków jest tu też bez liku.
Po pierwszych godzinach pobytu uderza mnie fakt, że prawie nie ma tu nowicjuszy w sensie ogólnym, biegowym. Każdy z kim rozmawiam biega tyle a tyle lat, przebiegł tyle a tyle maratonów, setek, biegów 24 godzinnych itd. itp.. Zupełnie niewiarygodne. Ja ze swoimi 17 miesiącami biegania w tym sześcioma maratonami i tym jednym ultra jestem ewidentnym żółtodziobem w tym gronie. Poza tym prawie wszyscy, w tym moi współtowarzysze „pokojowej” niedoli biorą udział w tej imprezie po raz któryś tam – ja debiutuje.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga Dana M (2010-09-03,20:11): Witaj w gronie ULTRASÓW. Miło mi, że skorzystałeś z niektórych rad. michu77 (2010-09-05,12:46): coraz bardziej mi się podobają te relacje z Zamościa. Muszę za rok się wybrać ;) raFAUL! (2010-09-05,12:50): Naprawdę niepowtarzalne zawody. Warto. Jeśli mi nic nie wyskoczy to na pewno pojadę jeszcze nie jeden raz.
|