Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
299 / 580


2010-06-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
No pokaż się żubrze, zróbże minę uprzejmą, żubrze.... (czytano: 688 razy)

 

Wczoraj biegałam za żubrem:)

Pogoń była miła i prawie że zakończona sukcesem:)
Prawie że, bo zamiast żubra złapałam zająca:)

A było tak:
Rano zawitaliśmy do Niepołomic. Weryfikacja w biurze zawodów, odbiór pakietów, wrzucenie ich do samochodu i powrót na stadion, na którym miały się odbyć biegi dziecięce. Nietrudno się domyślić, że dla moich chłopców był to priorytet. Tuż przed startem dzieciaków wpadłam na Marka z żoną i synami, więc przywitanie, wzajemne poznanie się i pogawędka. Potem pojawiła się Ola z Wojtkiem i córkami; córki Oli widziałam pierwszy raz w życiu, a wrażenie młode damy robią przyjemne. Chwila pogawędki i szybka relacja z wczorajszego Pikniku Biegowego w Krakowie – zarówno z testu Coopera, jak i Piwnej Mili. Nie da się ukryć, że jestem pod wrażeniem. Nie tyle z osiągnięć Oli i Wojtka, bo oni po prostu biegają dobrze (Wojtek nawet bardzo dobrze), ile z wyczynów dziewczynek. Obie pobiegły w teście Coopera i obie miały niesamowicie fajne wyniki. Asia (starsza...oceniam ją na jakieś 10 lat, choć mogę się mylić) pokonała 1950 metrów! Robi to na mnie wrażenie. Więc szczere gratulacje i już skaczemy w rozmowie tydzień w przód, czyli do...Limanowej:)
Okazuje się, że Ola z Wojtkiem się wybierają, a Ola wiedząc, że to Tusik jest organizatorem tej imprezy jest pewna, że będzie jakaś opieka dla dzieci. Moja informacja o tym, że nieco się przeliczyła, wyraźnie ją zasmuca... Ale... zaczynam ją namawiać, by wzięła dziewczynki ze sobą na trasę i będą miały fajną wycieczkę po górkach – dokładnie tak samo jak my planujemy zrobić z naszymi chłopakami. Ola jest pełna wahania, bo nie wie, czy dziewczynki dadzą radę. Wtedy z odsieczą rusza Piotrek i mówi z pełną wiarą we własne słowa, że oczywiście, że dadzą, bo klucz do sukcesu jest ukryty w towarzystwie. A na końcu będą nasi chłopcy, Piotrek i Julka (dzieci Tomka) i dziewczynki Oli...pewnie jeszcze Nikola; i czegóż chcieć więcej do szczęścia? Moja informacja o tym, że na końcu będzie jechał GOPR-owiec na quadzie i w razie czego maluchy chwilę powiezie, przeważa szalę – Ola decyduje się na start w dziewczynkami:)
A tymczasem nadszedł czas startów dziecięcych.
Najpierw dziewczynki, potem chłopcy przedszkolaki.
Jerzyk w pozie bojowej staje na starcie. W oku ma błysk!
Wypala starter i dzieciaki biegną. Biegną mocno z całej siły swych małych, przedszkolnych nóżek. Jerzyk najpierw jest z tyłu, a potem z siłą i konsekwencją tarana bierze kolejnych rywali! Oczywiście, że wydzieram się jak opętana! Ale...w pewnym momencie mój konsekwentny i uparty syn wysuwa się na trzecia pozycję! Więc żeby wytrwał na tym trzecim miejscu, bo rywal z tyłu napiera mocno, wrzeszczę ile sił w płucach Jerzyś! Jerzynek! Dajesz! No i Jerzyk dał! Jak usłyszał te moje opętańcze wrzaski, to łyknął tego przed sobą jak ostrygę i bieg ukończył na zaszczytnym drugim miejscu!!!
To pierwszy tak spektakularny sukces biegowy Jerzysia. Dotychczas, jeżeli którykolwiek z moich synów ocierał się o sukcesy sportowe, to był nim Jasiu. A tu taka niespodzianka!!
Potem chwila dumy z syna, pogawędka z Małgosią i Andrzusiem Obstarczykami i już bieg Kuby. Kuba zaczął mocno – nawet bardzo mocno, skończył na pozycji, która często przypada w udziale jego mamusi. Na szczęście bez specjalnego poczucia krzywdy.

Potem udajemy się w okolice startu, który w tym roku, z powodu remontu miasta, jest oddalony od biura. Po dotarciu i oddaniu dzieci do przedszkola biegowego (KKB Dystans już na trzeciej swojej imprezie proponuje takie udogodnienia i już trzeci raz z tego skorzystaliśmy), ruszamy w stronę startu. Więc jeszcze żarty z Tytusem i Małgosią, jeszcze wpadamy na siebie z Olą i już ...START
Postanawiamy z Olą kawałek pobiegnąć razem, choć w tym roku siedzimy już na zdecydowanie innych półkach biegowych:) Ola siedzi na tej, do której ja nawet nie mam odwagi aspirować ;-)
Ale że gawędzi się miło, przeto Ola nieco zwalnia, ja nieco przyśpieszam, i tak – gawędząc zawzięcie – biegniemy sobie przez pierwszych pięć kilometrów razem. Szczerze mówiąc zaskoczyłam samą siebie. Biegnę sobie tempem poniżej sześciu przez 5 kilometrów, gadam zawzięcie i w dodatku nie umieram!! Cud prawdziwy!!
I nagle.....
Nagle.....
Jakieś dwieście-trzysta metrów przed punktem odżywczym na piątym kilometrze, zupełnie nie wiem jakim sposobem, uświadamiam sobie, że właśnie lecę!
I to nie w górę w przestworza. Po prostu zwyczajnie i całkiem trywialnie lecę całym ciężarem nielekkiego ciałka w runo leśne! Kontrolę nad własnym ciałem odzyskuję w pozycji rozpłaszczonej żaby – na kolanach i łokciach, z tyłkiem wypiętym w niebo, z koszulką zadartą aż po szyję. Ola i biegacze, którzy biegli tuż za nami, chcą mnie podnosić, ale chwacko podnoszę się sama. Obciągam koszulkę, na zaniepokojone pytania odpowiadam, że wszystko w porządku i biegniemy z Olą dalej. Przy punkcie mówię Oli, żeby biegła dalej swoim tempem, a ja nieco zwolnię (no cóż...jestem realistką i wiem, że całej piętnastki tempem poniżej sześciu i tak nie pociągnę, a plan na ten bieg mam tylko jeden, ale za skarby świata nie chce z niego rezygnować. To ma być bieg ciągły!! Gdybym pociągnęła z Olą dalej poniżej sześciu, to zdechłabym ani chybi, i na końcu pewnie musiałabym przejść do marszu. Nie popełnia się wciąż takich samych błędów! Czas zacząć się uczyć i wyciągać wnioski.).
Na punkcie obmywam się w grubsza...no, dobra...dłonie sobie myję, bo wody mało, nie chcę jej wychlapać tak, żeby nie starczyło dla tych, którzy za mną, a z kolei dłonie chcę mieć czyste, żeby ocierając pot, nie rozsmarowywać sobie runa leśnego po twarzy:)
I spokojnie – zwalniając tylko nieznacznie biegnę sobie dalej.
Bardzo lubię tę trasę i choć muszę patrzeć pod nogi, to jednak po Puszczy Niepołomickiej biega się pięknie:)
Tuż za ósmym kilometrem zaczyna się jedyny – za to dosyć nieprzyjemny i raczej dłuższy niż krótszy podbieg na tej trasie. Obiecałam sobie, że do marszu nie przejdę, a patrzenie przed siebie działa na mnie dziwnie demotywująco, ergo: wbijam wzrok w czubki własnych butów i postanawiam sobie podnieść je dopiero na końcu podbiegu. Tak tez robię:) Jestem z siebie zadowolona. No cóż...zwycięstwo ducha nad ciałem na ogół wprawia mnie w doskonały nastrój (czyżby jakaś skłonność do ascezy? Nieeee...to raczej niemożliwe:))
Na dziesiątym kilometrze biorę butelkę z wodą i tym razem myję się dosyć gruntowanie (no nie – nie rozbierałam się do rosołu i nie robiłam sobie mini prysznica butelkowego), i biegnę dalej. Dobrze się biegnie. Zaczym biegnąć na wysokości człowieka w czerwonym kapelutku. Raz ja biegnę metr z przodu, raz on. Żadnej rywalizacji – po prostu biegniemy. Potem wbiegam w las i nieuchronnie zbliżam się do mety:) Tuż przed nią, widzę przedszkole biegowe i moich synów. Wołam ich więc, a oni mnie dzielnie dopingują:) Za zakrętem wydłużam krok, przybieram pozę waleczną (noo...moi drodzy...na stu metrach to nawet ja mogę ciąć porządnie:) i wpadam na metę:) Medal, woda i odchodzę na stronę...czekać na Piotrka:)
Znajomi z Dystansu sprawiają mi uciechę pytaniem : „Gabrysia, puknęłaś dziś Piotrka?” , a ja, jak wierna Penelopa, czekam na to moje chude szczęście. W końcu...jest! Więc podchodzę do barierki i wydzieram się aż miło:)
Piotrek z medalem dociera do mnie, jeszcze krzyczymy Małgosi, i już idziemy odebrać dzieci z przedszkola. Po drodze spotykamy tego biegacza w czerwonym kapelutku, który właśnie pakuje się do auta. Gratuluje mu serdecznie, on mnie i zwierza się, że to był jego debiut, że do tej pory to biegał sobie takie szóstki, siódemki, ale bardzo mu się podobało. Niestety, na końcu nie dał już rady dotrzymać mi kroku (w duchu umieram. Ktoś nie dał rady dotrzymać mi kroku!), dziękujemy sobie wzajemnie i żegnamy „do następnego razu”. Odbieramy dzieci z przedszkola i idziemy do auta, ja zabieram sukienkę, ręcznik i idę pod prysznic. Tam chwila pogawędki w damskim gronie i już docieram do moich panów. Razem idziemy pod scenę, a tu – przykra niespodzianka – zabrakło jedzonka:(
Niby nie dla jedzonka się biega, ale wytłumacz to człowieku dzieciakom! Więc udajemy się do jednego z okolicznych barków i tam pochłaniamy po monstrualnej zapiekane. Swoją drogą, to w tym barku, jak i w okolicznych, w zasadzie nie ma klientów poza biegaczami:)
Potem wracamy pod scenę i dowiadujemy się, że właśnie za moment dowiozą jedzenie. Dobra nasza – stajemy w kolejce. Ja stoję nie z powodu głodu, bo już nic więcej w siebie nie wcisnę, ale w powodu Kuby, który ostatnio zrobił się dziwnie żarłoczny – chyba mi dziecko zaczyna dojrzewać, o święty Jacku!
W międzyczasie pogawędka z Markiem – był pierwszy w kategorii i piąty w OPEN, jeszcze pogaduchy z Ulą, Tusikiem Ewą i Jurkiem i...zaczyna się dekoracja. Klaszczemy, bo klaskać trzeba, ale kiedy na podium znajdują się Marek i Wojtek, krzyczę ile sił w płucach i klaszczę aż łapy bolą:)
Dekoracja dobiega końca...
Wraz ze znajomymi z Limanowej podejmujemy decyzję o wyprawie na lody (najlepsze – a na pewno jedne z najlepszych w Polce), jeszcze siadamy, zjadamy, i...już pora pożegnania i czas do domu....
Fajny bieg, który mimo wpadki jedzeniowej potwierdził swoją młodziutką kultowość:)

A żubr?
No cóż...starałam się go złapać ze wszystkich sił, ale uciekł.
Hmmm...tak naprawdę to nie wiem, czemu upadłam. Na pewno się nie potknęłam; może się poślizgnęłam – nie jestem tego pewna, bo poślizgu też nie kojarzę...
A może po prostu gdzieś pośród tego runa moja podświadomość zobaczyła małego żuberka....?



Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


shadoke (2010-06-28,20:04): Żuberek??? Mrrrr;))))
golon (2010-06-28,20:53): super opis Biegu w Niepołomicach :) też byłem na Pikniku Biegowym w Krk na teście Coopera i Piwnej Mili :) do zobaczenia w sobotę już w Limanowej :)
Tusik (2010-06-28,23:42): Nie przeliczyła się ;) bo jak będzie tak potrzeba, to i opieka znajdzie się... :)
jacdzi (2010-06-29,08:33): Drobne wpadki nie moga zacmic festynowego swieta, radosc ze spotkan i pogoni za zubrem. A czy go sie zlapie? To naprawde jest najmniej wazne.
alexia (2010-06-29,14:29): Asia ma prawie 9 lat. I jestem z niej dumna. Nie mniej dumna jestem z Madzi, która ma lat 7 i przebiegła 1650 m. A z Tobą Gabrysiu biegło mi się bardzo dobrze. Jeszcze raz dziękuję :). Dzięki Tobie zaskakująco dobry wynik osiągnęłam. Co do upadku, to chyba jednak było to potknięcie. Na ułamek sekundy wcześniej zobaczyłam kątem oka wystający korzeń, nawet odruchowo wyciągnęłam ręce, żeby Cię złapać, ale za późno było. Gratuluję biegu ciągłego i do zobaczenia w Limanowej :).







 Ostatnio zalogowani
uro69
06:37
42.195
05:22
kos 88
05:14
Wojciech
23:56
STARTER_Pomiar_Czasu
23:09
fit_ania
23:06
Raffaello conti
22:25
szczupak50
22:23
edjasti
22:19
damsza_CZB
22:15
tadeusz.w
21:47
Admirał
21:18
entony52
21:12
StaryCop
21:04
akatasz
20:57
aktywny_maciejB
20:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |